Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tutaj, jak w USA, trudno nie być słoikiem

Agata Grzelińska
Agata Grzelińska
Agata Grzelińska Piotr Krzyżanowski
Rozbrajają mnie te wypisywane w internecie z wyższością komentarze rodowitych wrocławian o tak zwanych słoikach. Czyli przyjezdnych, którzy postanowili zostać w stolicy Dolnego Śląska na dłużej. Nie dlatego, że sama jestem słoikiem, ale dlatego, że we Wrocławiu akurat każdy jest słoikiem, nawet jeśli myśli, że nie jest.

O ile można - przynajmniej częściowo - zrozumieć to irracjonalne poczucie wyższości na przykład warszawiaków czy krakowian, których rodziny mieszkają tam od 300 czy 500 lat, o tyle we Wrocławiu i na całym Dolnym Śląsku jest ona (ta wyższość) co najmniej śmieszna. Przecież tutaj, jak w Stanach Zjednoczonych, każdy skądś przyjechał. Nawet jeśli ktoś już się tutaj urodził i z tego powodu czuje dumę, to chwilę wcześniej przyjechali tu jego rodzice, albo kilka chwil wcześniej (bo czymże jest nawet parę dekad w obliczu wieczności) dotarli tu i osiedli jego dziadkowie. Czy zatem miejsce urodzenia tak samo co aktualnego zameldowania naprawdę jest takie ważne?

Nie jest, choć bywa i może być, ale o tym nieco później. Najpierw o tym, dlaczego bycie słoikiem nie jest wcale złe. Jeśli spojrzymy na Dolny Śląsk jak na Stany Zjednoczone, to możemy nawet widzieć wyłącznie same zalety: bogactwo różnych spojrzeń na świat, kultur, tradycji, kuchni itd. W narodowościowym tyglu, którym Ameryka jest w skali makro, a Dolny Śląsk w skali mikro, żyje się dużo ciekawiej. Zarówno przyjezdnym, którzy w jednym miejscu mogą poznać świat w pigułce, jak i stałym mieszkańcom, którzy co chwila mają okazję poznać nowy punkt widzenia. Nie od dziś przecież wiadomo, że dopływ świeżej krwi działa ożywczo. Jeśli tak, Wy wrocławianie zakorzenieni tu wprawdzie nie jak kilkusetletnie dęby, ale jak kilkudziesięcioletnie akacje, spojrzycie na nas przyjezdnych, możecie poczuć się co najmniej jak nowojorczycy. Prawda że miła perspektywa?

Ktoś może powie, że słoik słoikowi nierówny. Jeden jak wyśmienita konfitura ubogaca eleganckie menu, a innego przypominającego wek, w którym skisła zawartość, lepiej omijać szerokim łukiem. To wszystko prawda, ale czy jedno albo nawet pięć nieudanych ciast z zakalcem to przesłanka, by przestać uczyć się gotować? Nie. Przecież trening czyni mistrza i każde kolejne ciasto będzie lepsze. I tak samo może być z ludźmi. Może na początku wielu z nich brakuje ogłady, ale właśnie dzięki podróżom, bywaniu w nowych miejscach i spotykaniu nowych ludzi, mogą tej ogłady nabrać. W efekcie zyskają na tym i oni sami, i wszyscy dookoła nich.

Bycie słoikiem, choć ja zdecydowanie bardziej wolę określenie "Jan bez ziemi" (bo po prostu milej porównywać się do króla niż do bezdusznego słoika), czasem jednak ma swoje wady. Jeśli jest się słoikiem jeden raz przestawionym na inną półkę i zawsze można na tę swoją pierwszą wrócić choćby na chwilę, nie ma tragedii. Gorzej bywa, gdy jest się bardziej "Janem bez ziemi", który nie ma żadnego swojego miejsca kojarzonego z krajem lat dziecinnych, gdzie mógłby wrócić na kilka chwil po to, by na nowo naładować baterie.

Słoik czy nie, dobrze jeśli może wesprzeć swoją tożsamość o jakieś konkretne miejsce. I przypomnieć sobie na przykład w chwili kryzysu, że ma siłę jak skała, bo pochodzi z gór, albo że może wrócić do swojej wschodniej tradycji zawsze, gdy zagubi się w narodowościowym tyglu i przestanie wiedzieć, co jest dobre, piękne, mądre, a co złe, brzydkie i głupie. "Janom bez ziemi" w takich momentach jest trudniej. Drogie Słoiki, nie przejmujcie się zatem kąśliwymi uwagami i nie zapominajcie o swoich ziemiach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska