Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siódmego dnia Bóg nie odpoczywał. On tworzył korporację!

Maciej Sas
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne Dariusz Gdesz / Polskapresse
Duże pieniądze, dalekie podróże, dobry, służbowy samochód, prywatny program ochrony zdrowia - praca w wielkiej korporacji to wielka pokusa. I piekło, w którym nie ma życia osobistego. A może raczej czyściec przygotowujący do świadomego życia...

Pamiętacie, jak to było ze stworzeniem świata według Biblii? Pierwszego dnia Bóg stworzył światłość i oddzielił ją od ciemności, drugiego - oddzielił niebo od Ziemi, trzeciego - stworzył lądy. Czwarty dzień poświęcił na ulepienie słońca, księżyca i gwiazd, piątego dnia powołał do życia zwierzęta wodne i ptaki, szóstego stworzył zwierzęta lądowe, a zaraz po nich człowieka. Kiedy zobaczył, jak znakomite jest jego dzieło, Bóg postanowił odpocząć. Tyle wersja biblijna. Jest jeszcze alternatywna. Według niej siódmego dnia Bóg stworzył korporację i zapędził ludzi do pracy. Tak przynajmniej uważają wielcy prezesi, dyrektorzy i wszelkiej maści sales managerowie (cokolwiek by to znaczyło).

Ale sama wiara nie wystarczy - trzeba ją poprzeć czynami. Sami siebie zapędzić nie mogą, więc potrzebują takich, co się dadzą zapędzić. A jak się da solidną pensję, szkolenia w luksusowym hotelu, samochód służbowy, program ochrony zdrowia i karnet do fitness klubu, chętni do poganiania zgłoszą się sami. W końcu pecunia non olet (pieniądz nie śmierdzi). No, może czasem nieco - potem spływającym po plecach i stresem, ale to się da wytrzymać. Do czasu...

Kupimy twój czas.
Cały Marek, lat... nie jest już studentem w rurkach na tyłku z lichym zarostem na brodzie. Inteligentny, obyty, wygadany. Angielski? "No problem...". Ma posadę w dużej, przemysłowej korporacji z oddziałami na całym świecie. Widząc go, można podejrzewać, że jego drugie imię to Korporacjusz. Kocha to, czym się zajmuje, zna się na tym, chce się rozwijać.

- Właśnie odchodzę z korporacji - mówi zagadnięty o miłość do firmy. - Dla mnie jedynym plusem korporacji jest to, że daje dobrze zarobić. Cała reszta jest kiepska - wyjaśnia. Słychać, że ma dość. Dlaczego? Owszem, korporacja daje pieniądze, ale nie bardzo jesteś w stanie z nich skorzystać. Masz je, ale w efekcie nie masz czasu dla siebie, rodziny, domu, przyjaciół. - Pieniądze zarabiamy po coś - nie dla tego, by je tylko mieć. Permanentnie nie ma cię w domu, bo korporacja wymaga ciągle nowych poświęceń: masz być zawsze dostępny, jeździć w weekendy w delegację. Nikogo nie obchodzi, czy dziecko jest chore. Sam czujesz, że zarabiasz dużo, więc nie możesz zostać w domu na zwolnieniu - nie możesz tego zrobić szefowi - opowiada.

Tłumaczy, że wokół ma mnóstwo ludzi, ale oni rzadko kiedy wchodzą w bliższe, przyjazne relacje. Bo w korporacji każdy człowiek jest twoim konkurentem. Cel jest przecież tylko jeden - większy zysk. - To wielki wyścig szczurów. Jadąc rano tam, myślę tylko o tym, kiedy będę mógł wyjść i spotkać się z normalnymi, przyjaznymi ludźmi - mówi. Nikt go nie wyrzuca z korporacji - przeciwnie. Ale tak dłużej się nie da. Za kilka dni odchodzi.

WYBIERAJ! ŻONA ALBO PROJEKT! - CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Wybieraj: żona albo projekt
Przystojny, błyskotliwy, po dobrych studiach, z zamożnej rodziny. Będzie z niego prezes! Karol spędził w dwóch wielkich korporacjach ponad 6 lat. Zajmował się m.in. doradztwem biznesowym. Nie narzeka - to był dobry czas. Co daje korporacja? Wiadomo, duże pieniądze. Na starcie młody człowiek po studiach dostaje równowartość dwóch średnich krajowych. Potem jest tylko lepiej. Dużo lepiej!

- Poza tym szansa na zdobycie wiedzy i cennych umiejętności praktycznych w krótkim czasie. To wyzwanie - jak się nie uda, to się z tobą rozstają. To brutalny system - dopasowujesz się albo wylatujesz - wyjaśnia. Nie, nie twierdzi, że korporacja jest okrutna. Ceni to, czego go nauczyła. - Owszem, musisz się szybko uczyć, ale też to cię mobilizuje. W sensie kultury pracy, wiedzy, umiejętności to przepustka do lepszego świata. Poza tym wiele firm inwestuje w ciebie - masz dostęp do baz korporacyjnych, do porządnych szkoleń. To nieoceniona rzecz - zachwala. Uczysz się i pracujesz jednocześnie. Czasem po kilkanaście godzin przez kilka tygodni z rzędu. Ale są tygodnie, gdy pracy jest na 5 godzin od poniedziałku do piątku.

Już jest prezesem? Nie. Odszedł. Chociaż go kusili. - Doszedłem do wniosku, że to nie mój świat. Wiele się nauczyłem, to był świetny okres, mam kilkoro przyjaciół z tamtych czasów. Ale na dłuższą metę nic mi życia nie zwróci - ani kasa, ani splendor, ani zaszczyty. Raz się ma 20 czy 30 lat i szkoda je spędzić tylko w pracy - wyjaśnia. - Żona była w ciąży, a ja miałem ważną pracę. A nie chciałem mieć pracy, w której muszę wybierać: ona czy rodzina i moje zainteresowania.

Jak dodaje, w korporacji sprawdzają się dwa typy ludzi: pierwsi są bardzo ambitni, których kręcą wyzwania i wielka konkurencja. To klasyczny wyścig szczurów, choć oni tak tego nie widzą. To są dla nich zawody sportowe, naturalne, zastrzyk adrenaliny. Drugi typ jest nieco inny - widzą wady korporacji, ale przywykli do zasobnego życia. A tam zarabia się naprawdę dobre pieniądze... - To się kończy często tym, że pracą kompensujesz brak czasu dla rodziny i dla siebie - mówi Karol. Od dwóch lat pracuje na własny rachunek. Może spokojnie zająć się żoną (drugą, bo poprzedni związek przegrał z korporacją) i malutkim synkiem.

ZBYT MIŁA DLA KLIENTÓW? CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Zbyt miła dla klientów
- Niedawno w drodze do pracy pomyślałam, że może wejdę na pasy na czerwonym świetle i będę miała spokój raz na zawsze. Od pół roku przed wyjściem z domu łykam środki uspokajające - opowieścią Marii jestem zszokowany. Nie znamy się bliżej. Owszem, kilka razy rozmawialiśmy. Dojrzała kobieta, ujmująco miła, taktowna. No i bystra. Bardzo. To ważne dla dalszej części historii. Od kilkunastu lat pracuje w dużym banku. Ciągle się uczy, szkoli. Kierownikiem być nie chce, bo - jak mówi - nie ma do tego talentu.

Gdy w banku zaczęły się zacieśniać pęta ładu korporacyjnego, poczuła dławiącą niemoc. Teraz liczą się tylko wyniki. Klient? Wolne żarty - jego trzeba oskubać.

Przełom następuje wraz z pojawieniem się nowego dyrektora - 30-letniego "pistoleta". Ten wciąż krytykuje wszelkie posunięcia Marii. Nie podoba mu się np., że jest taka miła dla klientów, że nie sprzedaje im nowych produktów za wszelką cenę. A przecież są normy do wykonania. - Nie będę wciskała ludziom czegoś, co nie jest dla nich. Oni mi ufają, często znamy się od lat i tylko dlatego mają ciągle konto w banku. Dla mnie ważniejsze są dobre relacje z klientami niż to, czy wcisnę im na siłę kolejny produkt - tłumaczy.

Wiele razy nowy pryncypał doprowadzał ją do płaczu. Celowo. Żeby pokazać, że jest głupsza od niego. A to nieprawda. Teraz nie ma na to szans - zrobiła się twarda. - Tu wszyscy tak mają. Koleżanka mówi, że co dzień myśli o tym, jak złamać nogę, żeby nie przyjść do pracy - opowiada. Boli też to, co powiedział niedawno nowy szef - jak ktoś w jednym miejscu pracuje kilkanaście lat, to fatalnie o nim świadczy. On sam w ciągu kilku lat zaliczył już 4 banki. Gdy przypominam Marii piosenkę Jana Pietrzaka: "muszę przeżyć jeszcze paru sk...ów, jeszcze paru sk...ów muszę przeżyć", uśmiecha się. - O widzi pan, od dziś to będzie moje motto - mówi.

CZŁOWIEK JEST NAJWAŻNIEJSZY... - CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Człowiek najważniejszy...
Nasłuchałem się i nie bardzo wiem, o czym mówi się na studiach z zarządzania - że największy kapitał firmy to ludzie. Jak się to ma do praktyki? Tym pytaniem zaczynam rozmowę z dr. Tomaszem Witkowskim, psychologiem społecznym, którego firma zajmuje się m.in. szkoleniami dotyczącymi zarządzania ludźmi i motywowania ich. - Prawdopodobnie jest to taka sama rozbieżność, jak między założeniami socjalizmu a jego praktyką - uśmiecha się pan doktor.

Jak mówi, są takie stanowiska, gdzie ludzie się bardzo szybko wypalają, więc łatwiej ich wymienić niż w nich inwestować. Tak będzie z pracą w prostym call center - bierze się młodych ludzi, uczy dwóch schematów rozmowy, przez 8 godzin udzielają tych samych informacji. - Nie jest możliwe, by inteligentny człowiek wytrzymał kilka lat w takiej pracy. Jeśli organizacja nie ma przygotowanej dla nich ścieżki kariery, muszą odejść. Jasne, firma wyłowi 2-3, którzy staną się kierownikami, będą się szkolić. W nich będzie się inwestować, ale większość musi odejść - wyjaśnia. Choć, jak dodaje, źle, jeśli rotacja w firmie jest zbyt duża, czyli znacznie wyższa niż w podobnych firmach na rynku. To bowiem oznacza, że ktoś źle zarządza ludźmi.

A czy praca 20 lat w jednej firmie to coś nagannego? - Bankowcy przechodzą z jednego banku do drugiego albo do innej instytucji finansowej. Czy on będzie się rozwijał w jednej instytucji, czy w kilku pod rząd, to nie ma znaczenia - mówi dr Witkowski.

Swoją opinię ilustruje przykładem sprzed lat z Japonii. Tam obowiązywały senioralne systemy wynagrodzeń. Dzięki temu, jeśli wchodziło się do firmy, prawdopodobieństwo, że przepracuje się tam do emerytury, wynosiło prawie 100 proc. Firma wynagradzała ludzi za lojalność, czyli podnosiła im pensję co roku. - Jeśli chciałby pan zmienić pracę po 10 latach na podobną w innej firmie, zaczynałby z tego samego pułapu co 10 lat temu w poprzedniej. Menedżer zmieniający firmę mógł więc zarabiać mniej od pracownika, którym zarządzał - opowiada. System (mimo wad) działa skutecznie od lat.

A mnie (nie wiedzieć, dlaczego w tym momencie...) przypomina się stary dowcip. Korporacja, godz. 16. Jeden z pracowników wstaje, zabiera torbę i wychodzi. Oburzeni koledzy starają się go przywołać do porządku:
- Stary, zwariowałeś? O tej porze idziesz do domu?!
- Dajcie spokój, chłopaki - mam urlop, więc chyba mogę o tej porze wyjść...

Czytaj również: Tablety i smartfony będą droższe? ZAiKS chce dodatkowych opłat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska