Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czesi byli wściekli

Małgorzata Matuszewska
- Wiem, że jak gdzieś stąpnie rosyjska noga, to już nie chce się podnieść
- Wiem, że jak gdzieś stąpnie rosyjska noga, to już nie chce się podnieść Marcin Oliva Soto
Rozmowa z Jirzim Menzlem, czeskim reżyserem i aktorem, laureatem Oscara.

Pamięta Pan "Operację Dunaj", czyli inwazję Układu Warszawskiego na Czechosłowację w sierpniu 1968 roku?

Bardzo dobrze pamiętam tamten czas. Byłem wtedy w Pradze i wszystkie wiadomości docierały do mnie natychmiast, z pierwszej ręki.

Jakie emocje przeżywali Pana rodacy?

Nie bali się. Wszyscy byli wściekli, czuli się poniżeni i byli zdumieni. Przypominam sobie zdjęcia z 15 marca 1939 roku, kiedy Niemcy wkroczyli do Pragi. Też bez wystrzału. Sowiecka armia nie strzelała, bo już byli wymęczeni. Czesi też nie strzelali, bo nie mieli czym. Sowieci strzelali w powietrze, do słupów. Kilku ludzi zabili, z histerii. Myśleli, że są w Paryżu.

A jak zareagowali prażanie w 1968?

Pamiętam falę ogromnych protestów w Pradze. Wszyscy protestowali przeciwko inwazji: komuniści, nie komuniści. Wszyscy byli przeciwko wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego. Partia komunistyczna nawet zorganizowała zjazd przeciwko inwazji. Tylko bardzo niewielu Czechów cieszyło się, że przyszli Ruscy, ale ich nie było wtedy widać, dopiero później się ujawnili. Widziałem, jak prawdziwi czescy komuniści kłócili się z czołgistami. Mówili im, że trafili do nas przypadkiem, że to pomyłka. Dziewięćdziesiąt pięć procent było przeciwko inwazji i wyszło na ulicę.

Scenariusz filmu "Operacja Dunaj" przypomina Pana wspomnienia?

Znam sytuację w Pradze. Akcja filmowa toczy się na wsi.

Czym urzekł Pana ten scenariusz?

Tym, że Polacy i Czesi zostali pokazani nie jak dwa wrogie narody, ale jak ludzie wplątani w machinę historii. Nie są winni temu, co się dzieje. Polakom nie chce się walczyć. Czesi są wściekli, ale w końcu zaprzyjaźniają się z Polakami. Bo wszyscy są przede wszystkim ludźmi.

Jacek Głomb mówił mi, że Pan od razu zgodził się podjąć opiekę artystyczną nad projektem. Jak to się stało?

Z czeskiej strony film produkuje Rudolf Biermann, producent mojego filmu "Obsługiwałem angielskiego króla". Nie lubi, kiedy nic nie robię. Powiedział mi, że jest gotowy pomóc. Obsada jest dobra, ekipa przyjazna, więc praca przy powstawania tego filmu jest przyjemna.
Znał Pan wcześniej Macieja Stuhra, czy poznaliście się na planie?

Znałem Jerzego Stuhra wcześniej, z jego synem poznaliśmy się tutaj. Ale my tu pracujemy, na kontakty towarzyskie nie ma czasu.

Kręcicie film o tym, co działo się w 1968 roku, tymczasem dziś trwa wojna w Gruzji. Co Pan czuje?

Nic nie wiem o szczegółach tego konfliktu. Więcej wiedziałem o sytuacji w Bośni, kiedy tam toczyła się wojna. Nie wiem, do jakiego stopnia Abchazja należy do Gruzji. Ale oczywiście wiem, że jak gdzieś stąpnie rosyjska noga, to już nie chce się podnieść. Sytuacja na ziemi, gdzie giną ludzie, przypomina tę w Sudetach przed II wojną światową. Tam jest podobnie: Rosjanie cisną, że to ich ziemia.

Pierwszy swój film nakręcił Pan w latach 60. ubiegłego wieku. Jak Pan ocenia współczesną czeską kinematografię?

Pracuje wielu dobrych młodych ludzi. Powstaje dużo filmów i ludzie je chętnie oglądają. To dobra sytuacja.

Czeskie filmy w Polsce były zawsze lubiane. Polskie stacje powtarzają m.in. Pana stare filmy, na DVD są wydawane komedie. Czy Pana rodacy też wracają do starych filmów czeskich?

Tak, bardzo chętnie je oglądają, także te przedwojenne, puszczane w telewizji. Wielkim uznaniem cieszą się komedie.

Kiedy kończycie pracę nad "Operacją Dunaj"? Będzie Pan miał wakacje?

Na początku września przenosimy się z planem do Czech. To zabawne, że "czeską" gospodę nakręcimy w Polsce, a "polskie" drogi w Czechach. Do tej pory nie wiedziałem, że po drugiej stronie Karkonoszy jest tak pięknie. Jestem tu pierwszy raz, choć w Polsce już bywałem: w Warszawie, Krakowie, Kazimierzu, Gdańsku. Zawsze jeździłem na premiery moich filmów, ale nigdy nie było tak, że miałem okazję zabawić tu dłużej.
"Operacja Dunaj" też będzie miała uroczyste premiery. Obawia się Pan reakcji publiczności, niezrozumienia?

Nie. Myślę, że film jest przystępny, bo to przecież komedia. Nie udaje żadnego filozoficznego wykładu, jest o ludziach. I może to być całkiem dobry film, choć oczywiście człowiek nigdy tego nie wie, dopóki nie zobaczy ostatecznego efektu. Ale już wiem, że reżyser i scenarzyści tak go tworzą, żeby był o ludziach i dla ludzi.

Zmienił Pan coś w scenariuszu?

Po przeczytaniu powiedziałem, jakie są moje wrażenia. Niektóre moje uwagi zostały przyjęte, inne nie.

Nie żyje już Bohumil Hrabal, z którym Pan współpracował. Jaka to była przyjaźń?

Jak się spotkaliśmy, to od razu biliśmy się (śmiech). Spędziliśmy razem dziesiątki lat, bo się po prostu lubiliśmy. Wiedział, jak bardzo go cenię. Był dla mnie jak starszy brat. Przeżyliśmy razem bardzo trudne czasy, kiedy on nie mógł pisać, a ja kręcić filmów. Jeździłem do jego wiejskiej chaty, wiele czasu spędzaliśmy razem i bardzo dużo ucztowaliśmy.

Karmił Pan z Panem Hrabalem jego koty?

Te koty były dzikie. Przychodziły tylko w zimie, i tylko niektóre. Nie dawały się dotknąć. Tylko Hrabal je karmił. Nie wiedziałem, co im smakuje.

Dziękuję Pani reżyser Kindze Dębskiej za pomoc w realizacji wywiadu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska