Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co Picasso zmalował we Wrocławiu

Cezary Kaszewski
Pablo Picasso na lotnisku we Wrocławiu
Pablo Picasso na lotnisku we Wrocławiu A. Czelny (zbiory Ossolineum)
Dokładnie 60 lat temu przyleciał do stolicy Dolnego Śląska najsławniejszy artysta XX wieku.

Ta podróż do stolicy Dolnego Śląska zapadła mu w pamięć nadzwyczajnie. Pablo Picasso, jako prawie siedemdziesięciolatek, po raz pierwszy w życiu leciał samolotem. Zwykle opanowany, patrząc z wysoka na ziemię, krzyknął z przejęciem: - Boże! Przecież to kubizm w czystej postaci!

Najsławniejszy artysta XX wieku spędził we Wrocławiu cztery dni. Jako delegat Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju zamieszkał w apartamentach hotelu Monopol. W westybulu Politechniki Wrocławskiej, na oficjalnej wystawie zaprezentował swoje prace ceramiczne. Także po raz pierwszy w życiu. Na trasie do sali obrad pokazał 20 wymalowanych przez siebie talerzy.

- Chętnie tam przesiadywał, z ciekawością obserwując zwiedzających i ich reakcje, wdając się w rozmowy - relacjonuje Mieczysław Bibrowski, wówczas korespondent PAP we Francji.
Gafą, skądinąd proroczą, popisał się dziennik "Życie Warszawy". 22 sierpnia ogłosił na swoich łamach: "Goście zagraniczni zjeżdżają powoli. Picasso bawi tu od paru dni, był już parę razy na Wystawie Ziem Odzyskanych i jest pełen zachwytu dla twórczej inwencji artystów polskich".

Tak naprawdę, wielki artysta przyleciał z Paryża do Wrocławia 25 sierpnia 1948 roku specjalnym samolotem LOT-u. Na pokład zabrał go radziecki Li-2, pomalowany jeszcze na zielony, wojskowy kolor. Wśród pasażerów był Marcel Boudin, szofer i sekretarz Picassa, paru oficjeli, dziennikarze.

O przyjazd Picassa do Wrocławia zabiegało wiele osób. Angażowano sfery rządowe, wpływowych dyplomatów francuskich i hiszpańskich (w tym legendarną hiszpańska komunistka Dolores Ibarruri), znajomych oraz przyjaciół malarza. Decyzje artysty były jednak nieprzeniknione, znany był z tego, że nie odpowiadał na żadne listy, nawet od Ilii Erenburga, przyjaciela z lat paryskich.

Sprawa przyjazdu do Wrocławia ważyła się do ostatniej chwili. Osoba wpływowa, będąca w zażyłych kontaktach z artystą, powiedziała nawet, że jej kaktus na dłoni wyrośnie, jak Picasso przyjedzie do Polski. Decydujące okazało się spotkanie z Anną Posner, tłumaczką polskiej literatury na język francuski.
Kiedy zobaczył na jej ramieniu wytatuowany numer oświęcimski, a ją samą w odmiennym stanie, powiedział:
- Skoro taka osoba jak pani pofatygowała się specjalnie, żeby mnie przekonać, to chyba trzeba będzie pojechać. Francois, żona artysty, także spodziewała się dziecka (Palomy). Kiedy później jeszcze się wahał, zapytał Marcela, swojego szofera i powiernika:
- Jechać czy nie jechać?
Powolny zwykle Marcel odpowiedział krótko: "Jechać".

I to te dwie osoby przesądziły sprawę.
Kiedy wylądował na wrocławskim lotnisku, był ubrany w szary garnitur z flaneli, do tego kamizelkę, krawat, miał obrączkę na palcu, zegarek dewizkowy. Później wpiął w klapę oznakę kongresu z kolumną jońską.

Obrady kongresu były dla malarza nowością. Autor "Guerniki", największego antywojennego manifestu, który wstrząsnął sumieniem świata, nie zajmował się czynnie polityką. Wystąpieniom delegatów przysłuchiwał się jednak z przejęciem. Charakterystyczną postać widać było w ławach delegacji francuskiej ze słuchawkami na uszach, kreślącego szkice w swoim notatniku.

- Szczególną sympatią darzył delegatkę Cejlonu, panią de Silva, z wykształcenia architektkę, młodą i najpiękniejszą chyba kobietę na kongresie - wspominał Bibrowski. Zrobił jej portret rysunkowy, widywano ich zajętych rozmową w kuluarach. Chętnie także pozowali do zdjęć przedsiębiorczym fotografom.

Po drugim dniu obrad kongresowych urządzono dla delegatów seans filmowy, na którym wyświetlono najnowszy polski film "Ostatni etap". Na seans przyszło około czterdziestu delegatów, m. in. Picasso i słynny francuski poeta Eluard. Film zrobił wrażenie. Rene Lyr, delegat Belgii, odnotowuje: "Widzę Picassa i Eluarda zbliżonych do siebie, zastygłych w odrętwieniu, zesztywniałych jak sople lodu". Picasso poznał wtedy reżyserkę filmu Wandę Jakubowską.

W przedostatnim dniu Picasso rysuje "Dziewczynę polską". Na kongresie nie tylko szkicuje i słucha. Pod koniec obrad zgłasza wniosek w sprawie Pabla Nerudy, chilijskiego poety, prześladowanego w ojczystym kraju za przekonania. Wystąpienie stało się sensacją dnia. Sprawozdawca miejscowej gazety relacjonował: "Kiedy przewodniczący Fadiejew oświadczył, iż udziela głosu Pablowi Picasso, po sali przeszedł prąd. Wszyscy zamarli z ciekawości".

Rene Lyr odnotowuje: "Pablo Picasso o ironicznym spojrzeniu, szelmowskim nosie. Stary niewątpliwie, o błyszczącym, łysym czole, ale jeszcze żywy, krępy, ruchliwy, solidny. Hiszpan spalony słońcem, o kroku poganiacza mułów, ręce zręcznej, szybkiej, która kształtuje powietrze, rysuje formy, modeluje abstrakcje".
Picasso czytał z kartki, w okularach. Brał w obronę Pabla Nerudę, swojego przyjaciela, największego poetę języka hiszpańskiego i jednego z największych poetów świata. Mówił: "Zgromadzony we Wrocławiu Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju przesyła wielkiemu poecie - Pablowi Nerudzie - wyrazy swego poparcia, podziwu, przywiązania, solidarności.
Pięciuset członków Kongresu, reprezentujących 46 narodów, domaga się stanowczo dla Pabla Nerudy prawa swobodnej wypowiedzi i swobodnego przebywania tam, gdzie zechce".

W okolicach Monopolu i przy Politechnice, gdzie obradowali intelektualiści, otaczali go zewsząd ciekawscy. Chcieli zdobyć autograf i uścisnąć dłoń sławnego artysty. W atmosferze zainteresowania i podziwu Picasso czuł się jak ryba w wodzie.

Po każdym dniu obrad urządzano w restauracji Monopolu kolacje i przyjęcia dla delegatów kongresu. Gospodarzem jednego z nich był Eugeniusz Eibisch, ówczesny rektor krakowskiej ASP. Był upalny wieczór sierpniowy i Picasso zapytał piękną damę, obok której siedział, czy pozwoli mu zdjąć marynarkę. Dama zezwoliła. Po chwili poprosił o pozwolenie ściągnięcia krawata, potem koszuli, i nim dama zdążyła ochłonąć, cała sala obejrzała piękny spalony na brąz tors Picassa.

Wspominał Roman Szydłowski, dziennikarz i krytyk teatralny:
- Widok był doprawdy przedziwny. Przy stole wszyscy ubrani, część w ciemnych strojach, a pośrodku łysa głowa i nagie ciało królujące nad tym dziwnym zgromadzeniem.

Ewa Lipińska, tłumaczka:
- Picassa przywitała piękna, smukła pani, której szlachetny profil, osłonięty krótką woalką oraz elegancki toczek z czarnych piór pamiętam do dziś. Po jakimś czasie spotkała w drzwiach kawiarni Jerzego Borejszę, sekretarza generalnego Kongresu. Wzrok miał błędny i przerażony:
- Stało się nieszczęście, chodź.

Kiedy Lipińska weszła do sali, wszystko było jasne. Pod jej nieobecność, Picasso się rozebrał. Kiedy zobaczył tłumaczkę, narzucił na siebie marynarkę, zgarnął resztę stroju i z całym spokojem pożegnał się z towarzystwem. Francois przesadziła z troskliwością, wyposażając męża w kamizelkę z płótna, podbitą zajęczą skórką. Resztę zrobił upalny sierpniowy wieczór. I to, że gaszono pragnienie nie tylko wodą mineralną.

We Wrocławiu na wystawie sztuki ludowej zachwycił się kożuchami zakopiańskimi. Uderzony ich kolorytem i deseniami, zapragnął je kupić dla całej rodziny. Swój zamiar ujawnił kierownikowi biura kongresu, dr. Edwardowi Zubikowi. Nie było to jednak możliwe. Stało się to realne dopiero w Krakowie. Zakopiańskie klimaty pojawiły się po powrocie do Francji. W Vallauris wykonał serię grafik "Kobieta w polskim okryciu", właśnie w kożuchu. Odbitki grafik podarował warszawskiemu Muzeum Narodowemu.

Kazimierz Zielenkiewicz-Caziel, polski malarz zaprzyjaźniony z artystą, obserwował Picassa bezpośrednio po jego powrocie z Polski. Pisze w liście: "Picasso był wtedy - jak mawiał - w <okresie polskim>; pełno tam było zabawek, wycinanek, świątków, tkanin, garnków, które przywiózł z Polski... Bardzo lubił naszą sztukę ludową. Oglądając raz świątka góralskiego w <Sztuce Ludowej> powiedział: powinniście to odlać w złocie..."

Artysta opuścił Wrocław już nie samolotem, a pociągiem. Kilkugodzinna podróż do Warszawy okazała się jednak luksusową. Kolejarz rozpoznał Picassa i skierował go do eleganckiej salonki. Malarz zaprosił później do niej swoich znajomych i kilka starszych osób. Przed nieznanym sobie adoratorem, który koniecznie chciał złożyć mu hołd, ale nie wiedział jak, więc wymawiał tylko z nabożeństwem jego nazwisko, odtańczył w rewanżu taniec brzucha. Jako rekwizytu użył parasolki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska