Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dmuchane lale - przerażająco smutny upadek wybrańca bogów na tle płonącego mostu

Janusz Michalczyk
Oglądając w telewizji płonący most Łazienkowski, nie sądziłem, że tak efektowny widok straci za chwilę mocno na atrakcyjności wobec medialnej bomby, która eksplodowała pod fotelem gwiazdy polskiego dziennikarstwa - Kamila Durczoka.

Oczywiście, ujawnianie czyichś upodobań seksualnych (dmuchane lale) czy słabości do środków odurzających (ślady białego proszku), jest obrzydliwe. W demokracji każdy ma prawo do prywatności, a moralizatorom wystarczy przypomnieć biblijne "kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem". Niemniej trzeba przyznać, że niesmak pozostaje, jeśli zestawić żałosne fakty ujawniane przez tygodnik "Wprost" z pryncypialną postawą dziennikarza rozliczającego polityków z przeróżnych grzeszków.

Przypomina się smutna historia senatora Krzysztofa Piesiewicza, który kilka lat temu padł ofiarą szantażystów. Światło dzienne ujrzały wówczas zdjęcia, na których przebrany w sukienkę raczy się białym proszkiem. Senatorowi można było współczuć, bo ma wielkie zasługi dla ojczyzny jako adwokat współpracujący z demokratyczną opozycją w PRL, a także dla sztuki filmowej jako scenarzysta znakomitych filmów Krzysztofa Kieślowskiego. Czy coś łączy jego upadek z osobistą katastrofą Durczoka? Być może i jeden, i drugi nie bardzo potrafili sobie poradzić ze sławą. W tym sensie, że przestały u nich działać psychiczne hamulce, które zazwyczaj powstrzymują przyzwoitych ludzi przed robieniem głupstw.

Bez wątpienia jedną z najgorszych cech celebryty jest nadmuchiwane, niczym balon, poczucie wyjątkowości, które w wielu przypadkach prostą drogą prowadzi do poczucia bezkarności. Wyłączają się wszystkie "bezpieczniki" i skandal gotowy. Wydaje się, że jest tylko jedna taktyka, która może wtedy ocalić człowieka. Musiałby się bez zwłoki przyznać do wszystkiego w nadziei, że posypanie głowy popiołem będzie jeszcze większym wstrząsem dla publiczności niż sam występek. Taki scenariusz mają przećwiczony na przykład amerykańscy politycy.

Kiedy zostają przyłapani na małżeńskiej zdradzie lub seksualnych perwersjach, zwołują konferencje prasowe, stają w blasku fleszy i kajają się, a obok nich stoją gotowe do przebaczenia żony. Taka postawa skłania zazwyczaj ludzi do współczucia i wycisza nienawistne komentarze. Co prawda kariera leży w gruzach, ale można ocalić poczucie godności. Przypomnijmy, że Bill Clinton nie musiał nawet odchodzić z urzędu po romansie z Moniką Lewinsky, bo wściekły atak republikanów przyniósł odwrotny skutek - przypływ sympatii większości Amerykanów. To psychologicznie zrozumiałe, bo ludzie nie lubią patrzeć, jak się kopie leżącego.

Trudno jednak zaprzeczyć, że wystąpienie z otwartą przyłbicą w tak ekstremalnie negatywnym charakterze jest niezwykle trudne dla kogoś, kto jeszcze przed chwilą uważał się za wybrańca bogów. Taki ktoś ma wręcz poczucie krzywdy, bo przecież nikogo nie zabił i nie ma powodu, by każdy frustrat mógł nim poniewierać tylko z powodu słabości, która wyszła na jaw.

Niezależnie od tego, czy i w jakim zakresie potwierdzą się doniesienia tygodnika dotyczące molestowania dziennikarek i niemoralnego prowadzenia się Durczoka, bez wątpienia w metaforycznym sensie spalił on już za sobą mosty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska