Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Czarny czwartek" - Kinowy pomnik ku czci odważnych

Jacek Sobczyński
fot. materiały promocyjne
Niewiele brakowało, żeby dystrybutorzy filmu "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" wstrzelili się z premierą dokładnie w 40. rocznicę tragicznych wydarzeń z 17 grudnia 1970 roku. Ale przecież w przypadku filmu Antoniego Krauzego to nieistotne. "Czarny czwartek" to obraz tak dobry, że zasługuje na coś więcej niż rocznicowe seanse ku czci.

Jakoś trudno jest wziąć się rodzimym filmowcom za bary z historią najnowszą. Albo wpadają w pułapkę nieznośnego patosu ("Popiełuszko", "Strajk"), albo z obawy przed nią wolą uciec w dramaty pojedynczych jednostek, wpisane w tryby historii, czego niezłymi przykładami były "Mała Moskwa" i "Różyczka". Ale ciemna strona PRL-u jest wciąż ukryta. Potrzeba było filmu pełnokrwistego, rzetelnie odsłaniającego nie tak odległe upiory przeszłości. I to nie pamiętającym te czasy, ale młodemu widzowi, do którego obrazkowość X muzy dotrze głębiej niż tony podręczników historii.

Choć pierwsze sceny wskazują raczej, że będziemy mieli do czynienia z rodzinnym dramatem, w rzeczywistości Antoni Krauze postanowił szerzej sportretować brutalny bezsens PRL-u. Zaczyna od historii gdynianina Brunona Drywy, 34-letniego mężczyzny, który z powodu ulicznych strajków dostał kilka dni wolnego w pracy. Kiedy robotnicy z Gdańska wychodzą na ulice protestować przeciwko podwyżkom cen żywności, Brunon może wreszcie wziąć córeczkę na spacer. Ale podkręcana znakomitym montażem akcja "Czarnego czwartku" biegnie dwutorowo; coraz bardziej zaniepokojeni sytuacją w Trójmieście Drywowie szykują się do świąt, a tymczasem władza zastanawia się, co zrobić ze strajkującymi. Z góry nadchodzi prosty rozkaz - strzelać. Nawet jeśli mają zginąć setki robotników.

U Krauzego bohaterami nie są ofiary, lecz ci, którzy przeżyli. Podczas tragicznych rozruchów kule w większej części dosięgły przypadkowych ludzi, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w złym miejscu. Odwaga leżała po stronie robotników, którzy nie bali się wyjść na ulice ze sztandarami, a kiedy wojsko i milicja rozpoczęły pacyfikację, z narażeniem życia zajmowali się rannymi i zmarłymi.
Nareszcie mamy polski film historyczny bez martyrologicznego zadęcia. Obraz ukazujący najbardziej wstydliwy moment krótkiej historii Gdyni ma wielkie szanse podbić tamtejszy Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Ten epicki, momentami delikatnie patetyczny, ale jednocześnie skromny film w pełni na to zasługuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska