Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pigułka "dzień po"? Dajcie informację, sama zdecyduję

Agata Grzelińska
Od dziecka tak mam, że jeśli ktoś mnie do czegoś usilnie namawia, to raczej może być pewny, że tego nie zrobię. I odwrotnie. Jeśli mnie do czegoś za wszelką cenę zniechęca, to zazwyczaj mam ochotę spróbować. Taka natura przekorna, pewnie nic wyjątkowego. Takich jak ja jest mnóstwo, prawda?

Im bardziej ktoś namawia, tym bardziej mam wątpliwości i tym bardziej zwyczajnie nie chce mi się tego czegoś zrobić. Owszem, czasem wrodzona przekora przeszkadza, ale czasem (mam wrażenie, że znacznie częściej) ratuje. Na przykład przed stratą czasu, energii, zbędnymi nerwami. I tak dalej.

Daleka też jestem odkąd pamiętam od wszelkich feministycznych klimatów. Nigdy nie pójdę na żadną manifę. Nie wybiorę się też jednak raczej na zbiorowe modły przed kliniką aborcyjną, choć gdyby ktoś pytał, to jestem pro life. W sensie takim, jak to opisał amerykański filozof Peter Kreeft, który tłumaczy, że bycie za życiem nie ogranicza się do walki z aborcją, ale oznacza też dbanie o swoje zdrowie, o środowisko, o dobrą atmosferę. O dobre życie. Nie tylko swoje, ale również innych.

Dlaczego o tym piszę? Bo jak większość kobiet, ale też mężczyzn w tym kraju, od kilku dni słucham i czytam o "pigułce dzień po". Słucham i co słyszę? Z jednej strony, że to wspaniale, że jest taki wynalazek i że każda kobieta będzie mogła z niego skorzystać, kiedy jej się spodoba, że wreszcie Polki będą miały prawdziwą wolność seksualną, że już nie będą musiały prosić o pomoc lekarza, co jest takie upokarzające. Tak, wiem, że to ostatnie brzmi idiotycznie, ale takie opinie też wyczytałam. Z drugiej strony słyszę też, że ta sama pigułka to symbol zła i grzechu, bo jako środek wczesnoporonny jest tym samym co aborcja, czyli zabijaniem. Bo jeśli nie doszło do owulacji, pigułka ją wstrzyma i do ciąży nie dopuści, ale jeśli zostanie przyjęta, gdy już doszło do zapłodnienia, to nie pozwoli się zarodkowi zagnieździć w macicy.

Słucham i zastanawiam się, dlaczego tyle czasu antenowego i tyle szpalt marnuje się na tłumaczenie, że coś jest dobre albo złe, na ideologiczne wywody. Ja akurat ideologów i działaczy słuchać nie lubię. Wiadomo, z przekory. Sama chcę podejmować decyzję, bo czuję się wolna. I teraz, i wcześniej, gdy nie było owej "pigułki dzień po" bez recepty też czułam się wolna. Nie powiem, czy wzięłabym ją, czy nie. Dopóki nie muszę, jestem przekonana, że nigdy nie chciałabym jej wziąć, ale życie trwa. Czy kiedyś nie spanikuję i nie wezmę? Nie wiem.

Wiem natomiast, że gdybym musiała, to chciałabym taką ewentualną decyzję podjąć świadomie. A kiedy mogłabym to zrobić świadomie? Na pewno nie po wysłuchaniu tych, co mówią, że to cudo jest ani tych, co mówią, że samo zło. Mogłabym taką decyzję podjąć świadomie dopiero, gdy dokładnie będę wiedziała, jak ta czy inna pigułka działa, co się będzie działo w moim ciele, ale także z ewentualnym już poczętym nowym życiem, gdy ją wezmę. Jak ten chemiczny wynalazek wpłynie na mój układ hormonalny, nerki, serce, wątrobę czy będzie miał skutki chwilowe, czy bardziej długotrwałe itd. Dajcie mi więc wiedzę, a z resztą już sobie poradzę.

Jeśli też chcecie rzetelnej wiedzy, a nie opinii, zajrzyjcie do sobotniego wydania "Gazety Wrocławskiej". Wypytałam już o to wszystko prof. Mariusza Zimmera, kierownika II Katedry i Kliniki Ginekologii, Położnictwa i Neonatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska