Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego Wrocław gubi artystów?

Szymon Koprowski
Szymon Koprowski
Szymon Koprowski Paweł Relikowski
Absolwenci naszej Akademii Sztuk Pięknych nie robią pięknych karier.

Na rogu Wielkiej Sztuki i Nieskończoności od zarania dziejów wznoszona jest imponująca budowla: pomnik wrażliwości, wspólne dzieło artystów usiłujących wydrzeć światu jego tajemnice. Na innym rogu, Traugutta i Krasińskiego, wrocławska Akademia Sztuk Pięknych zamierza wybudować Centrum Sztuk Użytkowych i Centrum Innowacyjności.
Idea imponująca. Forma architektonicznego przedsięwzięcia również: bryła o wyszukanych proporcjach, złożona z gigantycznych tafli szkła, sprawiająca wrażenie palmiarni albo szklarni. Jednym słowem: ogród sztuk!

Wrocławska Akademia od lat słynęła w świecie ze szkła, tyle że artystycznego. Murano, dzielnica Wenecji zajmująca pięć malutkich wysepek, zasłynęła szklarskim kunsztem już w XIII wieku! Przez cztery stulecia nie miała w świecie konkurencji. I dziś też nie ma. W tym roku, tamtejsze eksperymentalne Studio Berengo zaprosiło do współpracy czworo malarzy i rzeźbiarza, wszystkich z Poznania. Innowacyjność weneckiego studia w traktowaniu tej kruchej materii polega na realizacji projektów artystów "pierwszoligowych", ale w szkle nowicjuszy. I uzyskuje wspaniałe rezultaty.

Nie chodzi o biadolenie, że coraz słabiej widać w dalekim świecie wrocławskich artystów, tylko o to, że nasz Wydział Ceramiki i Szkła od dawna już mógłby zadziwiać innowacyjną działalnością. Ale to wymaga poświęcenia. Sam pałac za 55 milionów niczego nie załatwi. Nie stanie się z dnia na dzień cylindrem artysty prestidigitatora, z którego na zawołanie wyskakiwać będą szklane, olejne czy marmurowe króliczki. Potrzebne jest zaangażowanie i twórczy potencjał. Nie ten jednak mierzony tytułami naukowymi. Tych wrocławska ASP ma bez liku: zatrudnia 67 profesorów i 132 niższej rangi pracowników dydaktycznych. Prawie 200 zagorzałych tropicieli piękna.
Wszyscy do dyspozycji 900 studentek i studentów, przyszłych artystów. Wystarczy jednak porozmawiać ze studentami I roku, żeby dowiedzieć się o ich frustracjach i rozczarowaniu. Doświadczenie pokazuje, że znakomita większość tej armii pięknoduchów zasili o wiele większą armię bezrobotnych. Prawda bowiem jest taka, że nawet zwielokrotniona kadra profesorska nie stworzy jednego choćby artysty, jeżeli wcześniej nie zaplanował tego Rektor wszystkich rektorów, czyli sam dobry Bóg. Można by natomiast, i to bez jego udziału, kształcić znakomitych rzemieślników, tylko że Akademia staje się, na własne życzenie, coraz mniej wydajną machiną. Żeby sprostać nie najszczęśliwiej sformatowanej strukturze uczelni, musi ciągle zwiększać obroty. Niestety, cała para idzie głównie w gwizdek.

Nie da się dekretować mądrości, uczciwości ani pozostałych cnót, tak jak nie da się czynić artystów mocą biurokratycznych zaklęć. Sztuka nie znosi układów, sytuacji warunkowych i przeróżnych kompromisów. Nie znosi również funkcjonariuszy, uzurpujących sobie prawo do przemawiania w jej imieniu, nawet jeśli figurują na liście płac ASP. Twórca to postać wyjątkowa, niekoniecznie szczęśliwa, balansująca nieustannie na granicy udręki dla odrobiny ekstazy. Artysta bowiem nie jest opisywaczem świata, tylko jego rywalem (to słowa Andre Malraux, rozpoczynające jeden z tomów jego trylogii o dziejach sztuki).

Na terenie akademii rywalizują wszyscy ze wszystkimi, o wszystko: o pozycję w uczelnianej hierarchii, o lepsze pracownie dla swoich studentów, pieniądze i całkiem nieistotne drobiazgi. Dzieje się tak, ponieważ akademicka machina produkuje artystów w systemie zmianowym: na studiach stacjonarnych, płatnych studiach wieczorowych, zaocznych i podyplomowych. Wszyscy depczą sobie po piętach. W rozrastającej się uczelni pozostaje coraz mniej przestrzeni dla udręczonej sztuki. Wrocławianie są lepiej zorientowani, kto wyleciał z domu Wielkiego Brata, niż jak brzmi nazwisko rektora szacownej Akademii.
Wszystko jest proste i oczywiste wyłącznie z perspektywy uczelnianego parnasu. Kontaktowanie się ze społeczeństwem poprzez galerie. Nawet imprezy ambitne, spektakle i instalacje w przestrzeni miejskiej, ale urządzane przy okazji masówek rozrywkowych, to nie wszystko. W pamięci zostaje piwo i kiełbasa, a nie dzieło sztuki. Należy pamiętać, że najliczniejszą grupą odbiorców są przypadkowi gapie. Stali kibice artystycznych zdarzeń, to w skali miasta nie więcej niż tysiąc osób. Mało! I dobrej roboty dla zmiany proporcji też mało.

Wielkim obecnym w przestrzeni miejskiej i świadomości mieszkańców naszego miasta jest Alojzy Gryt i jego szklana fontanna. Takich wydarzeń było więcej, ale to wszystko mało! W pamięci pozostaje jeszcze mniej. A ona decyduje w końcu, do czego tęskni człowiek.
Olimpijski czas w Pekinie wyzwala skojarzenia. Nasza reprezentacja liczy 250 zawodników. Pojechali tam dzięki morderczej pracy i tysiącom godzin wyczerpujących treningów. Pojechali sami wybitni, można powiedzieć, profesorowie. A medale? Skromnie, nasza ekipa zdobyła ich do tej pory osiem. I na tym się może skończyć. Na obszarze sztuki również dochodzi do wielkich zawodów. Są nimi chociażby weneckie biennale sztuki. Zjeżdża tam cały artystyczny świat. Państwa z tradycjami mają swoje stałe pawilony. Polska też. Trafiają tam pojedynczy wielcy artyści.

Doświadczył tego wrocławianin Stanisław Dróżdż, mistrz poezji konkretnej, ale - uwaga - artysta spoza Akademii.
We Wrocławiu odbywa się Międzynarodowe Biennale Sztuki Mediów. Nasza ASP kształci artystów na podobnym kierunku. W ciągu minionych ośmiu lat przyznano w sumie 26 nagród. Powędrowały do Japonii, Urugwaju, Australii, Niemiec, i dalej, jak świat długi i szeroki. Żadne nie pozostało we Wrocławiu. Jedyny Polak, Jacek Niegoda z Gdańska, otrzymał wyróżnienie honorowe w 2005 roku.
I coś jeszcze niezmiernie ważnego. Gdyby w świecie sportu istnieli tak sprawdzeni "wyczynowcy" jak Krystyna Cybińska, ceramiczka i Józef Hałas, malarz, kluby zapłaciłyby każde pieniądze, żeby pozyskać ich na wychowawców przyszłych mistrzów.

Na koniec, zanim na rogu Traugutta i Krasińskiego powstanie Szklany Ogród, apel i kategoryczna prośba. Wystawiajcie się, panie i panowie profesorowie, i reszto załogi akademii, gdzie was proszą, gdzie wam się opłaca i podoba. Odnoście międzynarodowe sukcesy i smakujcie porażki, wedle zasług swoich lub ignorancji, albo nie róbcie nic w swoich, zmienionych często w mieszkania, pracowniach. Wasze życie i wasze ryzyko. Ale pieniądze nasze!
Dlatego domagam się w imieniu wrocławian, zacnych podatników, waszej zbiorowej wystawy. Pokażcie nam, choć raz na dwa, no niech będzie na trzy lata, czy warci jesteście naszych pieniędzy.

***
Szymon Koprowski jest absolwentem wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu oraz autorem powieści "Balkon na krańcu świata". Prowadził we Wrocławiu pierwszą prywatną galerię sztuki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska