Zatem wchodzę w nowy rok na golaska, jak mawiał przed laty pewien wrocławski poseł lewicy, gdy go pytali, czy na samej pensji parlamentarzysty teraz jedzie, bez zasiadania w spółkach. "No co ty, tak na golaska?!" -rezolutnie się obruszał, a żyłkę biznesmena miał bez wątpienia.
Ciężkie czasy dla mediów nastały. Właśnie się musiałem na Bergisel w Innsbrucku wspinać, by usłyszeć po wielokroć "he, he, he". Bergisel to ta skocznia, z której widać cmentarz, a "he, he, he" to najczęstsza odpowiedź uwielbianego przez naród Piotra Żyły. Do kolegów dziennikarzy mam zresztą pewne pretensje. Otóż z tego poczciwego i uczynnego człowieka od lat próbują zrobić półkretyna i półdebila, idiotę w sumie. Wypuszczają chłopaka, a ten łyka wszystko, jak pelikan. Bo naturszczyk i odmówić nie potrafi. Ci dziennikarze bywają kompletnie nieprzygotowani, żadne pytanie na usta im się nie ciśnie, podtykają tylko mikrofon pod nos na zasadzie - no powiedz coś śmiesznego, he, he, he, no powiedz, Piotruś. A ten Żyła gejzerem inteligencji pewnie nie jest, mówcą wielkim też pewnie nie, ale to niegłupi chłopak. I lepszy od nas.
Szczęśliwie w złą stronę to doklejanie łatki kretyna nie poszło. Mianowicie ma Żyła sponsorów, robi "he, he, he" w reklamach i nie za darmo to robi. Niech mu będzie jak najlepiej, podobnie jak Lewandowskiemu, który za grę w Bayernie kasuje ponoć 100 tysięcy złotych dziennie z niemałym okładem. No jakby nie liczyć, skoro o 12 milionach euro rocznie mowa. Daj mu Boże zdrowie, a będzie jeszcze z tego kilka szlachetnych paczek dla rodaków. Choć nie o paczki tu chodzi raz do roku, a o normalną, nieźle płatną pracę, którą wciąż niełatwo w kraju znaleźć.
Dobra, porównajcie sobie tego Żyłę do naszych gwiazdek tenisowych. Po szopach muszą trenować niebożęta. Zatem życzę w nowym roku, Jurku, utrzymania serwisu w mocy. Choć, bądźmy szczerzy, lepszy serwis wciąż mają w salonie Hondy w Długołęce. Pewnie nigdy nie będzie mi z tenisistami po drodze, nie przepadam za wyniosłymi typami żyjącymi w dodatku w przeświadczeniu, że wszystko im się należy. A media łykają te żale, jak Żyła. Że po szopach muszą trenować, i że młociarz Fajdek to jako dzieciak w ziemniaki musiał młot puszczać. I że ciężko mu było. A niby jak miało być po drodze na szczyt? Na sukces to trzeba sobie w życiu zapracować. Najlepiej pracą, a później dopiero zakładaniem sobie oficjalnego profilu na facebooku. Nie odwrotnie.
Spotkałem ostatnio prezesa Skarula z PZKol. Cieszył się, że Anna Szafraniec znów jest "drugą nogą w Polsce", za Mają Włoszczowską, rzecz jasna. I że poważnie myśli o Rio. Trzymam kciuki, panie prezesie, ale drugą nogę w Polsce to ma moja kobieta. I pierwszą. A o Rio to i ja myślę.
Nie jest obecnie dziennikarzom łatwo, trzeba pracować w soboty, internet przyjmie wszystko. Ale są też i dobre strony. Jeśli o sportowców chodzi, przypomnę mądre zdanie Andrzeja Kłopotowskiego, pierwszego polskiego finalisty olimpijskiego w pływaniu. Otóż brzmiało ono tak: "Sportowcy umierają dwa razy. Pierwszy raz, kiedy kończą karierę, drugi raz już na dobre". Święte słowa, mało to razy zadajemy pytanie: "Co po karierze?", a odpowiedzi udzielane bywają cienkim głosem. Ja natomiast mogę tak sobie gawędzić bez końca. Jak nie tu, to gdzieś indziej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?