Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć praskiej wiosny

Małgorzata Matuszewska
Wystawę w Domku Romańskim przy pl. Nankiera we Wrocławiu można oglądać do 8 października
Wystawę w Domku Romańskim przy pl. Nankiera we Wrocławiu można oglądać do 8 października Tomasz Hołod
Przed 40 laty wojska Układu Warszawskiego rozpoczęły inwazję na Czechosłowację.

Mija 40 lat od dramatycznych wydarzeń, które wstrząsnęły naszą częścią świata. Po latach "Operacja Dunaj" (taki kryptonim nadano interwencji), wciąż budzi gorące emocje. I różnie jest wspominana.

Praska wiosna 1968 roku, zwiastująca demokrację: wolne wybory, wielopartyjność, zniesienie cenzury, gospodarcze reformy musiały zaniepokoić wielkiego brata ze wschodu. W nocy z 20 na 21 sierpnia wojska 5 państw wchodzących w skład Układu Warszawskiego (Związku Radzieckiego, Polski, NRD, Bułgarii i Węgier) dokonały inwazji na Czechosłowację. Operacją kierowano ze sztabu wojsk radzieckich w Legnicy.

Ruchy wojsk zaczęły się już w czerwcu ćwiczeniami "Szumawa".
- Ale to nie było przygotowanie do interwencji - zapewnia płk Stanisław Szczepanik, który 40 lat temu służył w oddziale operacyjnym dowództwa Śląskiego Okręgu Wojskowego. Ówczesny podpułkownik twierdzi, że o planowanej operacji wiedział w czerwcu, choć nie znał konkretów.

- Dezorientowaliśmy pakt północnoatlantycki naszymi radiostacjami - opowiada. - W gazetach pisali dużo o sytuacji w Czechosłowacji, więc wiedziałem, że to będzie tam. Na początku sierpnia stacjonowaliśmy w lasach koło Świdnicy. Stamtąd ruszyliśmy dalej. Rosjanie mówili, że obejdzie się bez wystrzału. Rozmawiałem z radzieckim oficerem i on powiedział mi: "Budiet mir". Paniki więc nie było, żona nawet nie robiła zapasów - relacjonuje.

Pan Wojciech, wrocławianin, wtedy 21-letni radiotelegrafista, wspomina ten czas zupełnie inaczej.
- Nie baliśmy się, ale to pewnie dlatego, że zrobili nam pranie mózgu. Byliśmy przekonani, że to słuszne działania, ale kilku kolegów symulowało chorobę i nie pojechało do Czechosłowacji - opowiada.

- Moja matka we Wrocławiu płakała, że znowu będzie wojna. Wysłała nawet moją siostrę do sklepu po kaszę i makaron - wspomina. Dodaje, że gdy jechali do Czechosłowacji, ludzie w wioskach stali przy drogach. Polacy bardzo płakali. Natomiast po czeskiej stronie wszystko wyglądało, jakby było wyludnione. Pojedynczy ludzie milczeli. - Potem przełożeni straszyli nas, że w nocnych napadach na obóz giną nasi koledzy - mówi.

Tragiczne wydarzenia sprzed 4 dekad pamięta też doskonale Tomasz Korczak, burmistrz Międzylesia. - Na łąkach między Domaszkowem a Międzygórzem było lądowisko dla wojsk desantowych. W sierpniu nagle niebo przesłoniły setki czasz spadochronów - wspomina. - Miałem wtedy 6 lat. Desant zrobił na mnie ogromne wrażenie. Żołnierze na łące lądowali kilka metrów ode mnie. Nic z tego nie rozumiałem i razem z kolegami krzyczałem do żołnierzy "Na Czechosłowację!".

Pani Regina Januszkiewicz z przygranicznego Zawidowa miała wtedy 14 lat.
- Mieszkaliśmy przy ulicy Zgorzeleckiej. Była późna noc, a może już rano, kiedy się obudziliśmy - opowiada. Główna ulica miasteczka, właśnie Zgorzelecka, prowadzi do przejścia z czeską wsią Habartice. Do Pragi jest 140 km.

- Podbiegłam do okna, by zobaczyć, co się dzieje. Skąd ten hałas? W kolumnie jechały samochody wojskowe. Czy się przestraszyłam? Nie pamiętam już, ale chyba tak - mówi. - Jednak potem przyszło uspokojenie, że to może tylko ćwiczenia, bo przy naszej ulicy była jednostka Wojsk Ochrony Pogranicza. Dopiero później dowiedziałam się, co się stało i zrozumiałam, dokąd jechały te wojskowe auta .

Płk Szczepanik do 29 października stacjonował koło Hradca Kralove. Twierdzi, że mieszkańcy oswoili się z sytuacją. Nawet pili piwo z żołnierzami. Panu Andrzejowi tamte wydarzenia nie kojarzą się z niczym przyjemnym. W 1968 roku był celnikiem. Pracował na małym przejściu granicznym. Tuż po inwazji jego kolega, czeski celnik, napluł mu w twarz.

Uroczyste obchody rocznicy
Bardzo dramatycznie wygląda czołg przejeżdżający przez tramwaj, który był elementem barykady. Natomiast zaskakuje swoją kamienną twarzą praski urzędnik idący do pracy z teczką, pod krawatem i spokojnie obserwujący kolumnę radzieckich czołgów. W sumie na wystawie w Domku Romańskim we Wrocławiu możemy zobaczyć 90 fotogramów 25 autorów dokumentujących okupację Czechosłowacji w roku 1968. Wczorajszy wrocławski wernisaż był początkiem obchodów tej haniebnej interwencji. W sobotę w Ossolineum spotkają się naukowcy. Temat konferencji - "Polska i Czechosłowacja w 1968". W Galerii Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej przy ul. Szewskiej 29 zobaczymy wystawę Jana Bortkiewicza "Powrót". Obchody zakończy pokaz filmów dokumentalnych w Ossolineum: "Czarne dni", "Stypa za Jana Palacha" i "Usłyszcie mój krzyk".

Współpraca: KAB, PIEL, KH

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska