Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zakochany ojciec Cecyl, czyli radosne życie mnicha z klasztoru w Warcie

Dariusz Piekarczyk
Ojciec Cecylian Szczepanik to łasuch - uwielbia czekoladę, zwłaszcza z orzechami
Ojciec Cecylian Szczepanik to łasuch - uwielbia czekoladę, zwłaszcza z orzechami Dariusz Piekarczyk
Ojciec Cecylian Szczepanik jest najbardziej radosnym zakonnikiem klasztoru oo. Bernardynów z Warty. Nie ukrywa tego, że kocha życie, gra w totolotka, ogląda kryminały i jeździ na mecze siatkówki.

Myślicie, że mnich nie grzeszy, to nieprawda, grzeszy, i to jak - zaczyna opowieść z właściwą sobie swadą ojciec Cecylian Szczepanik z klasztoru oo. Bernardynów w Warcie w powiecie sieradzkim. - Moim największym grzechem jest łakomstwo. Jak już dorwę się do czekolady z orzechami, to potrafię całą zjeść, choćby była nie wiem jak duża. Generalnie lubię słodycze, teraz to nawet zacząłem się odchudzać.

Ojciec Cecylian jest, i co do tego nie ma wątpliwości, najbardziej wesołym i otwartym zakonnikiem w klasztorze oo. Bernardynów. W zakonie ten postawny góral z Równego koło Dukli jest od piętnastu lat.

- Ja chyba od dziecka wiedziałem, że będę księdzem - mówi z uśmiechem, popijając kawę w zacisznej celi klasztoru. - Tym księdzem to chciałem być tak do trzeciej klasy liceum. Potem to już zakonnikiem, ale po kolei. Mój ojciec był organistą w Równem, więc zżyty byłem z Kościołem. Na dodatek trafiłem na fantastycznego proboszcza Władysława Szumę. To wielkiego formatu człowiek, pochodzący z wielodzietnej rodziny. On mi pokazał pozytywny obraz kapłana. Za to w Liceum Ogólnokształcącym w Dukli na mojej drodze stanął 28-letni ojciec Cecylian Wojcieszek.

To on przełamał stereotypowe myślenie młodego człowieka o zakonie. - Mówił mi: nikt w klasztorze nie biczuje się, nie śpimy w trumnach. Jest normalnie - mówi ojciec Cecylian. - Niedługo potem zginął w wypadku samochodowym niedaleko mojego domu. Prowadził malucha. Pasażerowie wyszli bez szwanku. Zginął tylko on. A ja miotałem się, co dalej, zamknąłem się w sobie, zacząłem czytać, pomagać rodzicom w gospodarstwie, bo mieli pięć hektarów.

Pewnego dnia udał się z pielgrzymką do Kalwarii Zebrzydowskiej. Uklęknął w kaplicy Matki Bożej i zaczął się modlić, prosząc jednocześnie o wskazówkę, co ma robić - iść do zakonu czy może żenić się, bo sympatie różne miał. Do kaplicy weszli jacyś pielgrzymi.

- Jeden z nich położył mi rękę na ramieniu i mówi: "braciszku, może braciszek oprowadzi nas po sanktuarium". To było jak trafienie strzałą. Można powiedzieć, że wówczas zakochałem się na zabój. Zakochałem się w Bogu. To zakochanie trwa do dziś. Imię zakonne mogło być tylko jedno: Cecylian - śmieje się zakonnik. - Pierwszy etap formacji zakonnej, czyli postulat, w Radecznicy. Na początku postulatu było nas 22, do końca dotrwało 20.

Potem nowicjat w Leżajsku, którego zakonnik nie wspomina najlepiej. Pełnił rolę zegarmistrza i chodził niewyspany. Codziennie wstawał o 4.40. Nakręcał zegary w kaplicy i na wieży.

- Kiedy po raz pierwszy przyjechałem w habicie do Równego, to było tak wielkie wydarzenie, jakby co najmniej sam Jan Pawel II zawitał - mówi z uśmiechem zakonnik. - Mniej zorientowani koledzy myśleli, że ze mną jest tak, jak z żołnierzem służby zasadniczej. "To kiedy wychodzisz?" - pytali. Prymicyjna msza święta odbyła się w kościele, gdzie się wychowałem i dorastałem. Jak wyszedłem z zakrystii i zobaczyłem tłum wiernych, to ciarki mnie przeszły. "O rany!" - myślę sobie. Gardło tak mi ściskało, jak stałem na ambonie, że myślałem, iż słowa z siebie nie wyduszę. Po święceniach, czyli od sierpnia 2006 roku, jestem w klasztorze w Warcie.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Wieczny odpoczynek za ojca Cecyliana

Klasztor w Warcie to teraz dom zakonnika. Jak mówi, kiedy wyjeżdża, choćby na kilka dni, do rodzinnego Równego, to wysiedzieć spokojnie nie może, wierci się nerwowo i... chwyta telefon, dzwoni do Warty, wypytuje, co i jak. - Tu zawsze na mnie czekają, tu teraz mój dom - mówi.

Ważnym elementem w życiu zakonnika jest kolęda. Bernardyni w Warcie mają parafię niewielką, bo niewielką, ale liczącą ponad dwa tysiące wiernych.

- O, z koledą wiąże się wiele wspomnień, czasem niezwykle wesołych - kontynuuje zakonnik. - Lubię kolędę. Na wsi jest tak, że czekają już na mnie w każdym domu, wychodzą naprzeciw. Kolęda ma też swoją inną stronę. Z reguły przybywa mi po niej ze trzy lub cztery kilo. Bo to jest tak: "Proszę ojca, placuszek specjalnie dla ojca zrobiłam", "No, chociaż małą kawę. Z obiadem". Pamiętam wesołe zdarzenia na kolędzie. Podczas mojej wizyty u młodej rodziny mama chciała pochwalić się synkiem, który niedawno zaczął mówić, a już modlić się potrafi. Poprosiła: "Pokaż, synku, ojcu, jak się modlisz, no pokaż". W końcu chłopiec uklęknął na podłodze, złożył rączki, zwrócił się w kierunku wiszącego na ścianie obrazu i mówi: "To ja się za ojca pomodlę". "Dobrze, dobrze!" - wykrzyknęliśmy radośnie. Malec zaś zaczyna: "Wieczny odpoczynek...".

Pies i środkowy palec

- Jeszcze o wesołych stronach zakonnego życia? - zastanawia się ojciec Cecylian. - Dobrze, niech i tak będzie. Odprawiam mszę świętą i nagle czuję, że ktoś albo coś albę mi ciągnie. Patrzę dyskretnie na dół i widzę, że spod alby wystaje czarny ogon i merda sobie raz w prawo, raz w lewo. "Pies - myślę sobie - tak, pies!" Ruszam go lekko nogą i chcę odepchnąć, ale gdzie tam, słyszę tylko warczenie, no to ja go jeszcze raz, tyle że mocniej, a on mnie za nogawkę i zaczyna szczekać. Kościół w śmiech. Jeden z ministrantów był, na szczęście, na tyle bystry, że doskoczył i psa przegonił.

Inne zdarzenie. Miałem nabożeństwo dla małych dzieci. Pytam więc dzieciaki: "To jakie macie grzechy?". "Pokazuję język w przedszkolu" - mówi jeden. "Szczypię koleżanki" - mówi inny. W końcu jakiś chłopiec wstaje i wypala: "A ja pokazuję środkowy palec, o tak" - i pokazuje całemu kościołowi.

Zakonnicy nie są wiecznie poważni, o nie, nic z tych rzeczy. Dowcipy też potrafią opowiadać, i to jakie. Ojciec Cecylian przypomina sobie ostatnio zasłyszany. Pewnego dnia do księdza przychodzi wiekowa dama z kotem i prosi o chrzest dla zwierzaka. Ksiądz na to, że za nic w świecie, że nie może, że co by było, gdyby biskup się dowiedział. Podczas którejś z kolejnych wizyt kobieta przyniosła grubą kopertę. Ksiądz zmiękł i kociaka ochrzcił. Za jakiś tydzień wezwany został jednak na dywanik do biskupa, który łaja go za to, co zrobił. W końcu biskup pyta: "Powiedz chociaż, jak gruba była koperta". "Oj, gruba, bardzo gruba" - odpowiada kapłan. "No dobrze - dobrotliwie odzywa się purpurat - to spytaj tej kobiety, czy zwierzak bierzmowania nie potrzebuje".

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Lubią siatkówkę i kryminały

Zakonnicy w Warcie, nie tylko Cecylian, jeśli tylko jest potrzeba, muszą zakasać rękawy. Kiedy kończył się remont placu przyklasztornego, zasuwali, aż miło, przy betoniarce i układaniu kostki brukowej. - W czasie wykopków pracowaliśmy na kombajnie ziemniaczanym - zdradza nasz rozmówca. - To ciężka praca. Nie mam mowy o obijaniu się. Trzeba pracować szybko i uważnie. Co robiliśmy? Przebieraliśmy tak zwane pecyny, czyli grudy ziemi. Po takim wysiłku ceni się wartość pracy. Ale w klasztorze w Warcie czas nie upływa tylko na modlitwie i pracy, zwłaszcza że zakonnicy kochają sport. Nade wszystko zaś skoki narciarskie, piłkę nożną oraz siatkówkę.

- Na mecze też jeździmy, a co - mówi Cecylian. - Najchętniej na siatkówkę i Skrę Bełchatów. Nie, nie w habitach, po co wzbudzać zainteresowanie. Oprócz tego oglądam filmy, najchętniej kryminały, staram się dużo czytać, najchętniej pozycje teologiczne, jak choćby kazania księdza Piotra Pawlukiewicza.

Ksiądz parafialny może i ma pieniądze, ale mnich, Boże jedyny, rzec można, biedny, oj, biedny jest. Ojciec Cecylian wyjawia nam, że miesięcznie dostaje 200 złotych "kieszonkowego". Z tych pieniędzy opłacić musi telefon komórkowy, kupić kosmetyki. Raz w roku może za to liczyć na tysiąc złotych od prowincjała. - Ale ja nie mam wielkich potrzeb - wyznaje z pewnym zakłopotaniem. - Co bym zrobił, gdybym wygrał w totolotka, a czasami, rzadko, bo rzadko, ale jednak, zdarza mi się grać? Pieniądze zainwestowałbym w młodzież i remont naszej warckiej świątyni oraz zabudowań klasztornych. Dlaczego w młodzież? Mamy tutaj wspólnotę franciszkańską. To z trzydzieścioro - czterdzieścioro ludzi, ludzi bardzo wartościowych. Priorytet zakonnika to służyć ludziom najlepiej, jak tylko potrafi.

Ojciec Cecylian jest m.in. jednym z budowniczych ruchomej szopki bożonarodzeniowej w warckim klasztorze. - Bardzo sobie cenię tę pracę - mówi skromnie. - Pracuję z młodymi ludźmi, którzy często gęsto zapominają, że jestem zakonnikiem. Opowiadają więc różne rzeczy. To wspaniałe chłopaki. Zżyliśmy się. Zresztą zaraz po szopce przygotowujemy Misterium Męki Pańskiej.

Wesoła wigilia u bernardynów

- Niektórzy sądzą, że w święta zakonnicy są pokrzywdzeni - mówi dalej ojciec. - Nieprawda! W klasztorze jest wesoło. Na dodatek w dniu Wigilii klasztor przepełniony jest od rana zapachami z kuchni. Pani Zosia, nasza nieoceniona kucharka, wychodzi z siebie, żeby wszystkie potrawy były najsmaczniejsze. I są. Wigilię rozpoczynamy około 17 i trwa do 19, czasem 20. Ojciec gwardian składa życzenia prowincjała, potem swoje, łamiemy się opłatkiem. Po każdej potrawie śpiewamy kolędy. Potem do pracy. Mamy w pobliżu szpital, który obsługujemy. Zbliża się pasterka, trzeba dzwonić, przygotować się do nabożeństwa. Ruch jak w ulu i takie niewytłumaczalne Boże podniecenie, radosne podniecenie. Czy tak reagowałby zasmucony zakonnik? Pewnie, że dzwonimy do bliskich, lub oni do nas, ale to normalne, ludzkie, nie tylko zakonne.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki