Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mogłem stracić rzęsy

Michał Mazur
Paweł Rańda
Paweł Rańda Michał pawlik
Rozmowa z Pawłem Rańdą, wioślarzem AZS-u Politechnika Wrocławska, srebrnym medalistą z Pekinu w czwórce wagi lekkiej bez sternika.

W niedzielę medal, w poniedziałek powrót do kraju, we wtorek spotkania z przyjaciółmi, władzami Politechniki i mediami. Jest czas, by zastanowić się, czy to wszystko dzieje się naprawdę?

Tak szczerze, to wciąż nie mogę uwierzyć w nasz sukces. I nic dziwnego - w końcu nikt w nas nie wierzył. I nie mówię tego z pretensją. Po prostu w nas ciężko było uwierzyć. Sami nie spodziewaliśmy się, że uda nam się zbudować aż taką formę. Ale udało się.

Dzisiaj jest Pan z honorami przyjmowany w budynku Politechniki. A jeszcze niedawno musiał Pan tutaj pracować, by wiązać koniec z końcem.

To prawda. Cztery lata temu zatrudniłem się w tutejszej stołówce. Pojawiła się rodzina i tylko w ten sposób mogłem ją utrzymać. To były ciężkie chwile i nawet groziło mi rozstanie z wiosłami. Na szczęście, udało się przetrwać.

Chyba tym większa radość z medalu. Liczył Pan na ten krążek?

Wiedziałem, że jak w finale popłyniemy szybko, to wszystko może się zdarzyć. Już podczas treningów poza Pekinem potrafiliśmy poprawić nasze życiowe rekordy o 15 sekund! To naprawdę olbrzymi postęp. Bardzo nas to zaskoczyło. Do tego stopnia, że przez pewien czas wydawało nam się nawet, że treningowy tor jest krótszy i nie ma 2 kilometrów.

Na początku biegu finałowego nie byliście w czołówce. Tak wyszło, czy taką przyjęliście taktykę?

To drugie. Już w półfinale płynęliśmy tak samo. Powiedziałem chłopakom, że jeśli inne osady nam uciekną, to po pierwszym kilometrze idziemy va banque. I gdzie dojedziemy, tam dojedziemy. I okazało się, że w połowie trasy inni zaczęli tracić siły, a my wprost przeciwnie. Wytworzyła się w nas taka energia, że nie czuliśmy zmęczenia. W pewnym momencie zacząłem się nawet zastanawiać, dlaczego nie przychodzi kryzys. I wtedy wpłynęliśmy na metę.

Gdyby bieg trwał dłużej, to może sięgnęlibyście po złoto?

Duńczycy to bardzo doświadczona osada. Z nimi przegrać, to jak wygrać. No, ale oczywiście szkoda, że ich nie dogoniliśmy.
Oglądając finał trudno było Pana poznać. Dlaczego zgolił Pan włosy? Przesąd?

Mój ojciec mawiał, że kto wierzy w gusła, temu d... uschła. Po prostu obiecałem kolegom, że jak zakwalifikujemy się do finału, to zetnę się na łyso. Olimpijski medal oznaczał zgolenie brwi, a złoto - rzęs. Po finale śmiali się ze mnie, że celowo hamowałem, żeby uratować chociaż rzęsy. Gdy po dekoracji wróciliśmy do wioski spełniłem obietnicę i pozbyłem się brwi. Już we Wrocławiu żona musiała mi je podrasować kredką, żebym się mógł jakoś pokazać wśród ludzi.

Czy sukces wasz i czwórki podwójnej może wywołać w kraju boom na wioślarstwo?

W kraju w sumie ten sport jest dość popularny. Gorzej w samym Wrocławiu. Mam nadzieję, że władze naszego miasta spojrzą teraz na nas przychylniej. Przecież promować można się nie tylko poprzez wielkie imprezy, a także sport. I to nie tylko piłkę nożną czy koszykówkę, ale także wioślarstwo. Choć wiem, że młodych ludzi ciężko zachęcić do treningów. To dyscyplina, która wymaga wielu wyrzeczeń. Na przykład przeszły mi koło nosa narodziny drugiego syna, bo byłem w tym czasie na obozie przed olimpiadą. Na szczęście takie sukcesy jak ten rekompensują nam długie rozłąki.

Jakie ma Pan plany na najbliższe dni?

Treningi. Już w weekend chcę wystartować na mistrzostwach Polski. Więc muszę ćwiczyć. Głupio by było, gdyby medalista z Pekinu dał na nich plamę.

Czyli specjalnego świętowania nie będzie?

To, że teraz z powodu medalu jest wokół mnie tak dużo szumu, wystarczy mi za całe świętowanie. To jest moje pięć minut. Niczego więcej nie potrzebuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska