Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Misio: gramy muzykę dla kumpli

Adam Kuźniarski
materiały prasowe
Rozmowa z Arkiem Jakubikiem, wokalistą zespołu Dr Misio, o nowej płycie „Pogo”, fanach, być albo nie być w muzyce.

Na Waszej nowej płycie chyba odeszliście od czysto rock’n’rollowej stylistyki, która panowała na pierwszym albumie?
Niełatwo jest zdefiniować, czym dziś jest rock’n’roll. Ciężko jest mi też znaleźć jakąś muzyczną definicję dla kapeli Dr Misio. Łatwiej jest mi powiedzieć, że ten zespół nigdy nikogo nie kopiował. Zawsze powtarzam, że gramy muzykę dla siebie i dla swoich kumpli. Na pierwszym albumie pt. Młodzi były to jeszcze muzyczne poszukiwania, dużo eklektyzmu było w tym wszystkim, ale „Pogo” jest już dużo bardziej muzycznie jednolita.

Znowu postawiliście na produkcje materiału Olafa Deriglasoffa...
Z Olafem jest nam bardzo po drodze. Duży szacunek dla jego 30 lat w rock’n’rollu. Słychać jego producencką rękę na obu płytach. A w międzyczasie Dr Misio postarzał się mentalnie, dojrzał muzycznie. Mimo że od nagrania „Młodych” minęło ponad dwa i pół roku, czujemy jakby minęło 25 lat.

Dlaczego?
Na pierwszej płycie Misio był chorym psychicznie pacjentem, debiutującym grubo po 40-stce, który urządził sobie kanapkę psychoanalityczną. Na drugiej ze swoim bagażem doświadczeń i przemyśleń usiadł na fotelu Doktora i próbuje w gorzki, cyniczny sposób zdiagnozować rzeczywistość.

Czym dla was jest druga płyta?
Dla nas płyta Pogo to takie trochę być albo nie być w rock’n’rollu. Chcieliśmy udowodnić sami sobie, słuchaczom i fanom, że dr Misio to nie był wypadek przy pracy ani muzyczny żart, tylko że mamy coś konkretnego do powiedzenia.

Byliście zaskoczeni tak dobrym odzewem publiczności na waszą twórczość?
Bardzo, gdy po premierze Młodych okazało się, że gramy długie trasy koncertowe, a publiczność śpiewa z nami nasze piosenki, byliśmy w szoku. Na koncertach w małych klubach buduje się właśnie ta magiczna więź między publicznością a zespołem.

Czy to nie jest tak, że Drogówka wam bardzo pomogła?
Jak się bezpośrednio Drogówka przełożyła na Dr Misio ciężko stwierdzić, ale na pewno część ludzi początkowo przychodziła zobaczyć sierżanta Petryckiego, którego zagrałem w Drogówce, jak bawi się w rockmana. Ale jak ktoś już do nas przyjdzie na koncert, to szybko zorientuje się, że to nie są żadne wygłupy czy kolejna rola do odegrania. Jakubik z czterema pełnokrwistymi muzykami grają prawdziwego rock’n’rolla.

Wasze teksty to poezja śpiewana w rytmie rocka. Czy można nazwać waszą twórczość poezją śpiewaną?
(śmiech) Kilka rzeczy w życiu już napisałem, tekstów teatralnych czy scenariuszy filmowych. Kilka razy także zabierałem się do pisania tekstów piosenek. I tu niestety Bozia talentu poskąpiła. Za każdym razem, jak się za to brałem, wychodziła z tego tak totalna grafomania, że zaniechałem pisania tekstów piosenek. Już wiem, że tego robić nie potrafię. To ogromna sztuka, aby w kilkunastu słowach opowiedzieć mądrze historię i zawrzeć jakiś przekaz, emocje. Dlatego zadzwoniłem do moich kumpli, najlepszych depresyjnych pisarzy i poetów w tym kraju. Mowa o Krzyśku Vardze i Marcinie Świetlickim. W tej konstelacji ja pełnię funkcję takiego trochę złodzieja emocji, złodzieja słów. Zamieniam ich teksty na swoje życiowe doświadczenia. W ten sposób powstają piosenki Dr Misio. Odpowiadając na pytanie, czy to jest poezja śpiewana w rytmie rocka, to mam z tym trochę problem, bo poezja śpiewana ma dla mnie pejoratywny wydźwięk, co nie zmienia faktu, że jestem osobą, która ma szacunek do słowa. Robię w słowie. A do przekazu przywiązuję największą wagę.

Po pierwszej płycie wśród waszych fanów pojawił się Muniek Staszczyk, Kazik Staszewski, Grzegorz Markowski czy Zbigniew Hołdys...
Jestem osobą wychowaną na festiwalu w Jarocinie drugiej połowy lat 80. i dla mnie krótkie, megapozytywne SMS-y od Kazika czy Muńka, po ich własnoręcznym zakupieniu „Młodych” w sklepie i wysłuchaniu, są bezcenne. I dla mnie kolejny dowód na to, że trzeba robić swoje. A takie SMS-y to najlepsza nagroda za wybór drogi.

A za wami występ w tym roku na Przystanku Woodstock. To chyba jedno z najlepszych miejsc do grania rocka?
Kiedy zobaczyłem, jak pod małą sceną, na której graliśmy, zaczyna się gromadzić kilkunastotysięczny tłum – oniemiałem. A jak pod scenę zaczęli podchodzić ludzie ubrani w misiowe stroje, w te nasze siatkowane podkoszulki na ramiączkach i kapelusiki, to zwariowałem. I wiem że, to był nasz najważniejszy koncert. Po takim koncercie to już można umierać (śmiech).

Na Pogo zmieniliście stylistykę?
Trzeba było coś zmienić, żeby nie odcinać kuponów od pierwszej płyty, od tego oldskulowego wizerunku, żeby się nie powtarzać. Dr Misio jest teraz po małym tuningu. Spoważnieliśmy. Stąd te garnitury. Ale stary, poczciwy Mr Ch... wychodzi z nas na koncertach.

Po tylu muzycznych sukcesach, jak spoglądasz w stronę aktorstwa?
Mam to szczęście, że na mojej orbicie porusza się kilka planet, po których ja się mogę swobodnie poruszać. Teraz najważniejszą jest planeta Dr Misio, ale nie wyobrażam sobie, żebym mógł zrezygnować z filmu, reżyserii. Bo to są składowe mojego życia. Teraz muzyka jest na pierwszym planie, ale za jakiś czas będę musiał na chwilę z Dr Misio zastopować, bo wrócę na plan do Wojtka Smarzowskiego, ponieważ jesteśmy w trakcie kręcenia filmu Wołyń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska