Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego przez głupi żart trzeba było ewakuować ciężarne kobiety ze szpitala?

Malwina Gadawa, Bartosz Józefiak
fot. Marcin Hołubowicz
Szpital przy ul. Kamieńskiego został w poniedziałek zamknięty na ponad trzy godziny, ewakuowano też ponad 100 pacjentek oddziału ginekologiczno-położniczego. Policja zarządziła ewakuację po godz. 13, gdy szpital otrzymał anonimową informację, że ktoś podłożył w budynku bombę. Czyli taki typowy, głupi "żart". Przed budynkiem czekało kilkudziesięciu pacjentów. Szpital ponownie otwarto dopiero o godz. 16.15.

W placówce odwołano planowane zabiegi i badania. Do budynku nie wpuszczano ani umówionych pacjentów, ani odwiedzających. Ewakuowanych zostało 100 osób z oddziału ginekologiczno-położniczego. Wśród ewakuowanych pacjentów były kobiety w zaawansowanej ciąży, przebywające na oddziale patologii ciąży. Zostały one w większości przeniesione na inne szpitalne oddziały. Część kobiet rodziny odebrały do domu, część karetkami pogotowia przewieziono do innych szpitali we Wrocławiu. Nie ewakuowano dzieci.

Kilkanaście kobiet czekało też przedszpitalem na informację, czy i kiedy będą mogły wrócić do łóżek na oddziale ginekologiczno-położniczym. Policja z psami tropiącymi przeszukała budynek - bomby nie znaleziono. Jak poinformował Krzysztof Zaporowski z Komendy Wojewódzkiej Policji, trwa ustalanie, kto i skąd dzwonił z informacją o ładunku bombowym.

Choć ewakuacja dotyczyła tylko oddziału patologii ciąży, do całego szpitala przez kilka godzin nie wpuszczano ludzi. Przed budynkiem oczekiwało kilkudziesięciu pacjentów. Między innymi były wśród nich osoby, które od kilku miesięcy czekały na badania rezonansu magnetycznego czy tomografii komputerowej.

- Byłam umówiona na poniedziałek do lekarza - denerwowała się przed wejściem do szpitala Irena Ziółkowska.- Czekałam już godzinę. Idę do domu. Przez jakieś głupie żarty zamykają szpital. A jechałam tu kawał drogi i będę musiała się znowu umawiać.

Czy konieczna była ewakuacja pacjentek, skoro mogło to zagrażać zdrowiu czy życiu? - pytali ludzie przed szpitalem. Dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Stanisław Kosiarczyk mówi, że decyzję o tym za każdym razem podejmuje dyrektor szpitala. To on ocenia możliwe ryzyko.

CZY EWAKUACJA SZPITALA RZECZYWIŚCIE BYŁA POTRZEBNA? CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Wiele pacjentek zastanawiało się, czy ewakuacja była rzeczywiście potrzebna. W końcu od początku można było się spodziewać, że to tylko głupi żart, a ryzykowano zdrowie kobiet.

- Nigdy nie wolno ignorować zagrożenia - mówi Grzegorz Mikołajczyk, zajmujący się szkoleniem rządowych funkcjonariuszy z zakresu walki z terroryzmem. - Ważne, by cały personel szpitala, od dyrektora po sprzątaczkę znał i przestrzegał procedur w takich sytuacjach. Wtedy minimalizujemy ryzyko związane z ewakuacją. Każdy pracownik musi wiedzieć, co ma robić - podkreśla Mikołajczyk.

Mikołajczyk dodaje, że jeśli zdrowie pacjenta będzie zagrożone, dyrektor szpitala może zrezygnować z ewakuacji: - Ale jeśli faktycznie okaże się, że w budynku jest ładunek wybuchowy, wyprowadzenie pacjentów będzie dużo trudniejsze.

Odpowiedzialność wtedy ponosi osoba, która zrezygnowała z ewakuacji. Rozumiem, że dyrektorzy szpitali nie chcą ryzykować.
Stanisław Kosiarczyk, dyrektor miejskiego wydziału bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego, tłumaczy, że ewakuacja szpitali to trudna operacja. - To jest zawsze ryzyko dla pacjentów. Szczególnie pamiętam ewakuację szpitala kolejowego kilka lat temu. Było zimno, pacjenci przewracali się na lodzie. To było niebezpieczne. Dyrektor każdego szpitala sam ocenia ryzyko.

Policjanci mogą przeszukać część pomieszczeń, w których prawdopodobieństwo podłożenia bomby jest większe. Bardziej zagrożone są np. sanitariaty czy korytarze, gdzie łatwiej jest zostawić ładunek będąc niezauważonym, niż np. na sali chorych, gdzie leżą pacjenci, którzy cały czas obserwują każdego, kto wchodzi.

- Każda sytuacja jest jednak indywidualna i ciężko wyciągać wnioski, czy ewakuacja to dobre, czy złe rozwiązanie - dodaje dyrektor Kosiarczyk.

Jedno jest pewne: głupich telefonów byłoby mniej, gdyby policja częściej łapała sprawców fałszywych alarmów bombowych, a sądy karały ich surowiej. Często jednak sprawcy wychodzą niemal bezkarni. Wczoraj wieczorem, jak informowała policja, poszukiwania "żartownisia" wciąż trwały.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska