Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Non omnis moriar? Może i tak. Ale ile naprawdę "moriar", a ile nie, to już głównie zależy od nas

Arkadiusz Franas
Ja już się nie smucę, gdy słyszę takie wypowiedzi: Horacy, Horacy, Horacy... to ten słynny koszykarz? Człowiek coś wie. Faktycznie. Był taki koszykarz w amerykańskiej drużynie NBA Los Angeles Lakers, nazywał się Horace Grant.

I czterokrotnie zdobywał mistrzostwo tej ligi. Czyli dobry był w swojej dziedzinie. A to, że młodemu człowiekowi przyszedł on szybciej do głowy niż Quintus Horatius Flaccus, to, tak prowokacyjnie w tej sytuacji stwierdzę, signum temporis. Poza tym Grant urodził się w 1965 roku, a Horacy w 65, i to p.n.e. Ten drugi nie miał szans na dużą obecność w tv, że o internecie nie wspomnę. Poza tym, ile osób by teraz zrozumiało: "Exegi monumentum are perennius/ regalique situ pyramidum altius", a potem jeszcze "non omnis moriar multaque pars mei". I wcale nie zależy mi na przywróceniu łaciny do szkół. Broń Boże, to już poszło za daleko, nawet Kościół to zrozumiał w drugiej połowie XX wieku. I niech nasze dzieci uczą się języków współczesnych, ale...

Nie możemy jej całkowicie wyrugować z nauczania. Choćby jej elementów. Tak jak nie możemy zapominać o tych, co stali się już przeszłością. Tylko od nas zależy, czy całkowicie, czy jednak "non omnis moriar multaque pars mei". "Nie wszystek umrę, wiele ze mnie tu zostanie", jak przetłumaczył słowa Horacego poeta Lucjan Rydel. A te pierwsze wersy to słynne "Stawiłem sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu./ Od królewskich piramid sięgający wyżej". I tyle rzymskiego poety. Bo gdy przychodzi listopad, to wtedy właśnie widać, że niektórzy faktycznie "non omnis moriar". Choć, jak Horacy czy Rydel, nie tworzyli wspaniałej literatury. Nie pozostawili po sobie wzruszającej poezji, genialnej muzyki. I nie byli jak ten Herostrates, którego tak opisał już XX-wieczny pisarz, jeden z moich ulubionych, czyli Jaroslav Hašek: "Bardzo kocham zacnego wojaka Szwejka i opisując jego losy czasu wojny światowej, mam nadzieję, że wy wszyscy będziecie sympatyzowali z tym skromnym, nieznanym bohaterem. On nie podpalił świątyni bogini w Efezie, jak to uczynił ten cymbał Herostrates, aby się dostać do gazet i do czytanek szkolnych. To wiele". Właśnie, idziemy na groby do ludzi, których chcemy pamiętać z innych powodów. Dlaczego? Nadal będzie literacko, bo na przykład dlatego, że "Ona mi pierwsza pokazała księżyc/ i pierwszy śnieg na świerkach, i pierwszy deszcz". To o mamie z Gałczyńskiego. Ale może być o babci. Albo jak lapidarnie ujął to Sławomir Mrożek: "Ojciec - człowiek, który był przedtem". Dziadek też.

Niedawno młody człowiek, który dorósł już w XXI wieku, z wielkim rozrzewnieniem zaczął opowiadać mi, jak jego tato robi kiełbasy i boczki. W domu. I mama piecze serniki. I choć potrafi posługiwać się nowoczesnymi technologiami, i czyta o możliwości zastąpienia wieprzowiny soją, to on wierzy, że są rzeczy dobre, które powstają według starych receptur. I ja wiem, że on nigdy nie zapomni zapalić świeczki na grobach swoich bliskich, którzy tego nauczyli jego rodziców, a potem rodzice jego samego. Bo oni dla niego zawsze "non omnis moriar". Nie przez poezję, ale przez kiełbasę i chleb z mąki, i śmietanę, tylko z mleka.

Znawca teatru Jan Kott, zięć naszego genialnego matematyka Hugona Steinhausa, tak napisał: "Odwiedza się grób, jakby się odwiedzało zmarłego. Brak grobu najbliższych, niewiedza, gdzie i kiedy zostało rzucone ich ciało, jest jedną z największych krzywd wyrządzoną tym, którzy przeżyli". Jak wiemy, to odwiedźmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska