Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tęskniłem już do żony

Wojciech Koerber
Robert Andrzejuk
Robert Andrzejuk Mikołaj Nowacki
Rozmowa z Robertem Andrzejukiem (AZS AWF Wrocław), wicemistrzem olimpijskim w szpadzie.

Miło się ląduje w Warszawie z medalem olimpijskim na piersi?

Całkiem sympatycznie. Sporo ludzi, owacje, jakieś wywiady. No i najważniejsze - całus od małżonki (Danuty Dmowskiej - mistrzyni świata w szpadzie z 2005 roku - red.).

Okazało się, że to Pan - wespół z kolegami - rozwiązał w Pekinie worek z medalami. No, może wciąż jeszcze tylko woreczek, choć siedem krążków to już coś.

Też tak uważam. A szanse mają jeszcze nasz bokser, Kusznierewicz, gry zespołowe. A w ogóle to jaki mamy dziś dzień?

Poniedziałek. Bardzo szczęśliwy. Leszek Blanik zdobył właśnie złoto w skoku przez konia.

O proszę. Coś jeszcze na pewno dorzucimy.

Jak to w końcu było z tą wioską olimpijską? Jako zawodnik rezerwowy miał Pan do niej wstęp czy nie?

Mogłem w niej przebywać codziennie do godz. 21 - jako wizytator. A wieczorem wracałem do polskiej ambasady, gdzie mieszkałem m.in. z piłkarzem ręcznym Rafałem Kuptelem. Były tam też rezerwowe Karolina Chlewińska (floret) i Gosia Kozaczuk (szabla). W dniu rozgrywania turnieju drużynowego otrzymałem już prawo całodobowego przebywania w wiosce. Ale wciąż chętnie wracałem do ambasady.
Podobno żyliście tam jak pączki w maśle.

Nie da się ukryć. Konsul stworzył tam niezły ośrodek. 3,5 hektara! Bieżnia, kort, boisko do siatkówki, basen - 37 metrów.

W 1996 roku w Atlancie pewnego szermierza też nie chcieli wpuścić nocą do wioski. Kilka godzin później był wicemistrzem olimpijskim we florecie.

Wiem, wiem. Jarosław Rodzewicz. Dostał telefon, że w ciągu doby musi dolecieć z Trójmiasta do Atlanty, bo kontuzji w turnieju indywidualnym doznał Piotr Kiełpikowski. Dotarł nocą, nie miał akredytacji olimpijskiej i na chwilę tylko zmrużył oko u tłumaczki polskiej ekipy. A nieco później zdobył z kolegami srebro. Piękna historia. Ja wiedziałem, że w turnieju też w końcu zawalczę. Ten medal to zwieńczenie naszej kilkuletniej pracy. Bo czasem trudniej się na igrzyska dostać, niż zdobyć w nich medal.

Ma Pan 33 lata, więc za dwa kolejne może już być - dzięki medalowi - emerytem. Tymczasem trener Medyński ocenia, że przed Panem jeszcze dwie olimpiady.

Dwie? Ja myślałem jeszcze tylko o Londynie. Zobaczymy. Wciąż lubię trenować, a wygrywanie sprawia mi przyjemność. Jeśli młodsi będą lepsi, chętnie odstąpię im miejsce. Jeśli nie, będę walczył. Bo rywalizacja musi być. Wtedy łatwiej o podnoszenie poziomu. Pamiętajmy, że wciąż jestem też w wojsku, w batalionie zabezpieczeń wojsk lądowych w Warszawie. Przedłużyłem kontrakt na następne dwa lata.

Stopień?

Starszy szeregowy.

I nie będzie awansu po takim sukcesie?

Te czasy już chyba minęły. Najważniejsze, że jest medal. Szkoda, że nie złoty, ale pierwszy w szpadzie po 28 latach.
Teraz pytanie, czy za następne cztery lata szpada będzie na igrzyskach. Ktoś sobie wymyślił, że rotacyjnie wypadają z programu olimpijskiego dwie konkurencje. W Pekinie np. zabrakło drużynowych konkursów szpadzistek i florecistów. To chore, bo jeśli źle się urodzisz, to przez osiem lat wegetujesz.

Tak to, niestety, wygląda. Słyszałem jednak, że kandydatem na prezydenta światowej federacji jest Rosjanin, obecny szef europejskiej szermierki. I on gwarantuje, że jeśli zostanie wybrany, to w Londynie będzie komplet medali do zdobycia. Twierdzi, że stać go, by wyłożyć na to pieniądze. Faktem jest, że na ME załatwił nagrody dla najlepszych po 10 tysięcy euro. Tymczasem na MŚ, zawodach wyższej rangi, nie ma takich premii. Dla mnie to nierealne, by w Londynie miało zabraknąć takiej broni jak szpada, ale przedstawiciele floretu i szabli mogą mieć inne zdanie.

Jakieś pozasportowe wrażenia z Pekinu? Ponoć zamierzał się Pan na skonsumowanie szarańczy.

Nie wyszło, ale spróbowałem węża, konika morskiego i owadów.

Zostałby Pan jeszcze w Pekinie, pooddychać olimpijską atmosferą?

Nie. Cieszyłem się, że wracamy, tęskniłem za żoną. Żałuję tylko, że nie zobaczyłem chińskiego muru. Zabrakło czasu. Sezon jeszcze się jednak nie skończył. 6 września mamy ostatni Puchar Polski, więc trochę muszę jeszcze trenować. Ale mogę i trochę poodpoczywać. Żona pojedzie na obóz do Cetniewa, a ja za nią. Z tą różnicą, że ona będzie trenować, a ja pływać na desce. A później pojedziemy do Chorwacji i wspólnie popływamy na deskach.

Na koniec - czy alkoholizm jest problemem polskiej szermierki?

Szermierka to jesteśmy my - zawodnicy, a działacze to jest związek. I to jest problem naszych działaczy. Mnóstwo było przypadków, że słyszało się o jakichś ich nadużyciach, ale to wszystko żyło tydzień, dwa, a później było zamiatane pod dywan. Ja i koledzy stajemy murem za Sylwią Gruchałą.

Prezes PZSzer. Adam Lisewski, rządzący z krótką przerwą od 1980 roku, nadaje się do zmiany?

Już osiem lat temu się nadawał, kiedy rzucał mi kłody pod nogi. Nie było dla mnie miejsca w kadrze, bo według niego jako 26-letni zawodnik byłem za stary.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska