Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrobieni w napad na bank

Natalia Wellman
23 listopada Tomek Sikora i Sebastian Budźko zostali aresztowani. Nie było im wtedy do śmiechu
23 listopada Tomek Sikora i Sebastian Budźko zostali aresztowani. Nie było im wtedy do śmiechu Natalia Wellmann
Krótka wizyta w banku skończyła się dla nich koszmarem... Jak dwóch młodych ludzi zostało oskarżonych o kradzież, której nie było - pisze Natalia Wellman

To była krótka wizyta w banku. Tomek chciał założyć lokatę, a Sebastian myślał o pożyczce. Kilka godzin później siedzieli już w policyjnym areszcie. - Gdzie schowaliście pieniądze? - pytali co chwilę funkcjonariusze. I rozpoczął się prawdziwy koszmar...

***

Tomek Sikora i Sebastian Budźko dziś już nawet żartują na ten temat. Śmieją się, że napadli na bank w przerwie na kawę. Ale gdy 23 listopada zostali aresztowani, śmiesznie nie było.

- W jednej chwili nasze życie wywróciło się do góry nogami: aresztowanie, rewizje w domach, policyjne przesłuchania... Prawdziwy dramat - wspominają. Obaj pracują w jednej firmie budowlanej. Feralnego dnia remontowali mieszkanie w centrum Dusznik-Zdroju. I rzeczywiście wykorzystali przerwę na poranną kawę, by pójść do banku i pozałatwiać prywatne sprawy. To była mała placówka finansowa, która ma partnerską umowę z jednym z największych banków działających w Polsce. Tomek skorzystał z ich oferty kilka dni wcześniej.

- Dostałem pożyczkę. Trochę się zdziwiłem, bo w innych bankach nie spełniałem warunków, ale tutaj żadnych problemów nie było - opowiada. Dlatego postanowił, że założy jeszcze lokatę dla syna. Dawid ma dzisiaj zaledwie 2,5 roku.

- Pani Daria, pracownica placówki, bardzo mnie do tego namawiała i obiecała, że przygotuje niezbędne dokumenty - wspomina Tomek i dodaje, że w dniu napadu zadzwoniła do niego z informacją, że wszystkie dokumenty są gotowe.

Gdy robiłem zakupy, patrzyli tak, jakbym wydawał pieniądze z napadu

- Poszedłem z nim tylko dlatego, że nie miałem w tym czasie nic innego do roboty. Pomyślałem, że przy okazji zapytam o jakiś kredyt - opowiada Sebastian.

Wizyta w banku nie trwała dłużej niż kilka minut. Potem robili jeszcze zakupy i wrócili do pracy. Było po 14.00, kiedy policja otrzymała informację o napadzie.

Z sejfu zniknęły 52 tysiące

- Pracownica banku zaalarmowała, że kilka minut wcześniej do placówki wtargnęło dwóch zamaskowanych mężczyzn, którzy zmusili ją do otwarcia sejfu i wydania pieniędzy - mówi Daria Sługocka z policji w Kłodzku i dodaje, że według wersji kobiety, w sejfie było ponad 52 tys. zł, które mężczyźni zabrali i uciekli. O tym, że w banku stało się coś niedobrego, Tomka powiadomiła jego dziewczyna Viola, która widzi placówkę z okien domu.
- Opowiadała, że przyjechało pogotowie ratunkowe i wszędzie było pełno policji - wspomina Tomek. -Pomyślałem, że pójdę, zobaczę co się stało, powiem policji, że byłem w tym banku kilka godzin wcześniej, że nie kręcił się tam nikt podejrzany... - dodaje. Ale to policja przyszła do niego, w sumie siedmiu funkcjonariuszy.

- Jedni kazali nam się ubierać, a drudzy przeszukiwali remontowane przez nas mieszkanie. Zaglądali w każdy kąt, rozpruwali dopiero co tynkowane ściany - dodaje Sebastian. Obaj przewiezieni zostali do aresztu.

- Nikt nam nic nie wyjaśniał, nie mówił, o co chodzi. Dopiero kiedy założyli nam kajdanki, zorientowałem się, że zostaliśmy w coś wpakowani - mówi Tomek i dodaje, że co chwilę w celi policyjnego aresztu pojawiał się inny funkcjonariusz i pytał o pieniądze z napadu.

- To był koszmar. Bałem się, że sprawa się nie wyjaśni. Trafię na kilka lat za kratki, w domu zostawiając żonę i dwójkę małych dzieci - dodaje Sebastian.

Na początku sądził, że napadu dokonał ktoś, kto do banku przyszedł po nich. Dopiero kiedy dowiedział się, że pracownica banku wskazała ich jako sprawców, a po tzw. okazaniu, czyli konfrontacji przez tzw. lustro weneckie podtrzymała swoje zeznania, domyślił się, że zostali wrobieni.

Bałem się, że trafię na kilka lat za kratki, w domu zostawiając żonę i dwójkę małych dzieci

- Dotarło do mnie, że sama te pieniądze ukradła - mówi Sebastian. Bał się jednak, że kobiecie nie da się tego udowodnić. Na szczęście zarówno policja, jak i prokuratura też miały w tej sprawie dużo wątpliwości.

- Dlatego nie wnioskowaliśmy o tymczasowy areszt - mówi Anna Gałkowska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Kłodzku. Mężczyzn wypuszczono do domu po 48 godzinach pobytu w policyjnej celi. Mieli natomiast systematycznie meldować się na komisariacie. A oni wykorzystali ten czas na zdobycie dowodów, że są niewinni.

- Rozpoczęliśmy swoje prywatne śledztwo - mówi Tomek i dodaje, że pomogli znajomi. Ale łatwo nie było. Dla wielu osób, nawet tych najbliższych, byli winni bez sądowego wyroku.

- Gdy robiłem zakupy, patrzyli tak, jakbym wydawał pieniądze z napadu - mówi z żalem.
W końcu udało się zebrać wiele istotnych informacji. Dowodami w sprawie były m.in. zdjęcia Sebastiana, jakie zrobił telefonem komórkowym z okna remontowanego mieszkania w czasie, w którym miało dojść do napadu. Okazało się też, że 25-letnia Daria K. nie ma czystej karty. Była już podejrzewana o kradzieże. W końcu przyznała się do tego, że wymyśliła cały napad i sama ukradła z kasy banku ponad 52 tys. zł. Tłumaczyła się trudną sytuacją finansową. Pieniądze miała przeznaczyć na spłatę różnych kredytów i pożyczek, jakie zaciągnęła.

- Katalog zarzutów pod jej adresem jest bardzo duży, m.in. upozorowanie napadu i tworzenie fałszywych dowodów, fałszywe oskarżenie innych osób, a także przywłaszczenie pieniędzy - wymienia prokurator Gałkowska i dodaje, że kobiecie grozi kara do pięciu lat więzienia. Obecnie jest pod policyjnym dozorem. Tomek i Sebastian spotykają ją czasem na ulicach Dusznik.

- W Wigilię spotkaliśmy się w sklepie. Nawet "przepraszam" nie powiedziała - mówi Sebastian. Powoli jego życie i życie Tomka oraz ich rodzin wraca do normy, choć skutki tej nieprzyjemnej sprawy będą odczuwać z pewnością jeszcze długo.

- Duszniki to nie Warszawa. Wszyscy się znają. Dla niektórych jeszcze długo będziemy zwykłymi bandytami - denerwuje się Tomek. Prokuratura umorzyła postępowanie w ich sprawie. Oni zaś zastanawiają się nad pozwaniem kobiety do sądu. Będą domagać się odszkodowania za fałszywe oskarżenie o popełnienie przestępstwa. - Cała ta sytuacja wywróciła nasze życie do góry nogami. Chcielibyśmy o tym zapomnieć. Niestety, nie da rady - dodaje Sebastian.

Chcą odszkodowania

W Wigilię spotkaliśmy się w sklepie. Nawet "przepraszam" nie powiedziała

Cztery lata temu do podobnego zdarzenia doszło w Wałbrzychu. Krzysztof Łobodowski wraz ze swym kolegą spędzili w areszcie prawie rok. Zostali aresztowani pod zarzutem napadu rabunkowego z bronią w ręku na hurtownię RTV-AGD w Wałbrzychu. Wraz z nimi aresztowano jeszcze dwójkę innych osób. Dowodem świadczącym, że to oni dopuścili się napadu, były zeznania świadka incognito. Mężczyźni od samego początku nie przyznawali się do popełnienia zarzucanego im przestępstwa, mieli mocne alibi, nigdy wcześniej nie mieli konfliktów z prawem. To jednak nie wystarczyło.

Na szczęście dla nich, kiedy w sądzie był już akt oskarżenia i groziło im 12 lat, policja zatrzymała groźny gang i to jego członkowie przyznali się do napadu na hurtownię. Niesłusznie oskarżeni mężczyźni złożyli wniosek o odszkodowanie. Sąd przynał im po 30 tysięcy złotych rekompensaty.

_Współpraca MM_d

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wrobieni w napad na bank - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska