Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Miśkiewicz - bramkarz na zakręcie [WYWIAD]

Bartosz Karcz
Bartek Syta Barteksyta.Blogspot.Com
Odkąd w czerwcu Michał Miśkiewicz odszedł z Wisły Kraków, zmarł mu ojciec, przeszedł poważną operację i nie znalazł nowego klubu. Bramkarz ciągle jednak pozostaje optymistą i wierzy, że jeszcze los się od niego uśmiechnie. - Co cię nie zabije, to cię wzmocni - mówi.

- Oglądał Pan ostatnie derby Krakowa?
- Oczywiście. Odkąd odszedłem z Wisły, nie opuściłem ani jednego jej meczu. Oglądam wszystkie, a derby przede wszystkim. Piłkarzem Wisły można być, albo nie, kibicem tego klubu jest się natomiast na całe życie. Ja nim jestem, to jest mój klub, a przy tym znam przecież chłopaków, trzymam za nich mocno kciuki. A co do derbów, to cóż. Mocno przeżyłem już porażkę z Legią, a po tym, co stało się w ostatnią niedzielę, długo nie mogłem zasnąć, byłem po prostu wściekły. Myślałem, że skończy się na 0:0, a tutaj taki pech w ostatniej akcji meczu. Przypomniało się, jak kiedyś Boukhari strzelił gola na 1:0, ale dla Wisły, też w doliczonym czasie gry. Cóż, teraz szczęście było przy rywalach.

- Analizował Pan tę straconą bramkę już tak bardziej fachowym okiem? Michał Buchalik mógł zrobić coś więcej w tej sytuacji?
- Nie chcę tego oceniać. Byłoby to z mojej strony bardzo nieeleganckie i po prostu nie fair w stosunku do Michała. Generalnie powiem tylko tyle, że strzał był bardzo trudny, a na stratę tej bramki złożyło się wiele czynników.

- Zostawmy na razie problemy Wisły, bo Pan ich również ma sporo. Niedawno przeszedł Pan operację. Jak wygląda pańskie zdrowie?
- Operacja to tylko jeden element z całego pasma nieszczęść, jakie dotknęły mnie, odkąd odszedłem z Wisły. Dzień przed pierwszym terminem operacji zmarł nagle mój tata. W związku z tym musiałem przełożyć zabieg. Teraz jestem już po nim.

- Co to była za kontuzja?
- Miałem przepuklinę w jednym z dysków. Była ona na tyle duża, że lekarz dziwił się, że w ogóle mogłem z czymś takim normalnie funkcjonować i zawodowo grać w piłkę. To był uraz, z którym walczyłem od wielu miesięcy. Ludzie, jak oglądają mecze, to czasami wydaje im się, że skoro piłkarz gra, to nie ma żadnych problemów. Ja tymczasem praktycznie przez całą wiosnę grałem z kontuzją. Ból czasami był bardzo duży, ale brałem środki przeciwbólowe, wychodziłem na boisko i grałem. Nie chciałem odpuszczać. Drużyna mnie potrzebowała, walczyłem też o nowy kontrakt. Czasami czułem się lepiej, a czasami miałem problemy, żeby wstać z łóżka. W końcu, gdy już trenowałem indywidualnie po odejściu z Wisły, strzeliło mi to tak konkretnie, że nie mogłem się podnieść z boiska. Zabieg stał się koniecznością. Na szczęście udało mi się trafić do znakomitego specjalisty, doktora Roberta Chrzanowskiego. To właśnie on postawił mnie na nogi. To było moje szczęście w nieszczęściu, że trafiłem na kogoś takiego. Gdy ostatnio byłem na kontroli, doktor powiedział mi, że wszystko układa się dobrze, że będę mógł grać w piłkę do „czterdziestki”. Muszę tylko jeszcze przejść miesiąc może 1,5 rehabilitacji, żeby być w pełni sprawny. Już teraz jednak różnica jest kolosalna, bo nie czuję żadnego bólu.

- Sam zapłacił Pan za ten zabieg?
- Oczywiście. Wszystko poszło z mojej kieszeni.

- Rok temu, gdy był Pan uznawany za objawienie ekstraklasy, chyba nie przypuszczał Pan, że tak się to wszystko potoczy. Czy gdyby mógł Pan cofnąć czas, zmieniłby Pan coś w swoim postępowaniu? Np. inaczej rozmawiał z Wisła o nowym kontrakcie?
- Pewnie podejmowałbym inne decyzje, ale dzisiaj to jest już tylko „gdybanie”. Człowiek w życiu podejmuje różne decyzje i później musi się liczyć z konsekwencjami. Jeśli chodzi o moje rozmowy z Wisłą, to wina jest po obu stronach. Nie mam zamiaru tutaj przerzucać całej odpowiedzialności na klub, ale też nie jest tak, że Miśkiewicz zwariował i rzucił Wiśle taką kwotę, że nie było szans się dogadać. Ktoś pisał, że chciałem zarabiać milion rocznie. To był jakiś absurd. Nie wiem czy ktoś w polskiej lidze tyle zarabia.

- A dzisiaj może Pan powiedzieć, ile rzeczywiście chciał zarabiać?
- Nie chcę mówić o konkretnych kwotach. Powiem tylko tyle, że chciałem zarabiać trochę więcej niż wcześniej, gdy grałem na kontrakcie rezerwowego bramkarza. Uważam, że moja oferta była do przyjęcia. Sytuacja wyglądała jednak tak, że im bliżej Wisły był Michał Buchalik, tym klub coraz mniej zabiegał, żeby w ogóle ze mną dojść do porozumienia. Ostatnia oferta, jaką dostałem z Wisły, była jeszcze o połowę niższa od tej, którą otrzymałem w kwietniu. Szkoda, bo był taki moment, że byliśmy bardzo blisko porozumienia, ale gdy zaczęły do mnie docierać sygnały, że Wisła rozmawia również z Buchalikiem, zdałem sobie sprawę z tego, że z przedłużenia mojego kontraktu raczej nic nie wyjdzie. Musiałbym się zgodzić na bardzo małe pieniądze choćby w porównaniu do stawek, jakie kasują pierwsi bramkarze w innych klubach ekstraklasy.

- W całej tej sprawie ma Pan również żal do swojego menedżera? Gianluca Di Carlo zapewniał, że jeśli nie zostanie Pan w Wiśle, to ma dla Pana kilka innych ofert. Tymczasem jest już październik, a Pan ciągle jest bez klubu.
- Z faktami trudno dyskutować. Nie wyszło to tak, że od razu znalazłem klub. Przez to musiałem trenować indywidualnie i myślę, że m.in. z tego powodu moja kontuzja okazała się tak poważna, że konieczny był zabieg. Pewnie gdybym miał klub już w czerwcu, to i opiekę medyczną miałbym lepszą. Wszystko się jednak przeciągało i pod koniec lipca stało się. Jeśli natomiast chodzi o mojego menedżera, to cóż... Tak jak powiedziałem wcześniej, winy za pewne sytuacje życiowe trzeba szukać przede wszystkim w sobie. Najsprawiedliwiej będzie chyba ocenić to wszystko w taki sposób, że do mojej obecnej sytuacji przyczyniły się moje decyzje, działanie mojego menedżera, ale też klubu. To rozkłada się po równo. Każda strona mogła postąpić inaczej. I ja, i menedżer, i Wisła.

- I pomyśleć, że jeszcze rok temu wyglądało, że Wisła będzie miała bramkarza na lata...
- Też na to liczyłem. Zwłaszcza, że teraz, gdy już nic mnie nie boli, to przy pomocy trenerów mógłbym stać się jeszcze lepszym bramkarzem. Wyszło, jak wyszło. Wisła ma kogoś innego w bramce, a ja jestem bez klubu. Zobaczymy jak to wszystko się ułoży. Dla mnie najważniejsze jest teraz dojść do pełni zdrowia.

- Zamykając temat Wisły – jest Pan rozliczony z klubem w stu procentach?
- Nie. To jest dla mnie dość przykra sytuacja. Jeszcze gdy prezesem Wisły był Jacek Bednarz wiele razy prosiłem go, żeby klub starał się ze mną powoli rozliczać. Zdaję sobie sprawę z sytuacji, jaka jest w Wiśle, dlatego prosiłem, żeby wypłacili mi choć jedną zaległą pensję, choć te zaległości są o wiele większe. Doszło jednak do takiej sytuacji, że były obietnice, pensji nie było, aż w końcu prezes przestał ode mnie odbierać telefon. Później prezes Bednarz z Wisły odszedł. Wiem, że ostatnio chłopaki dostali część zaległości. Ja nie zobaczyłem ani grosza, a mówimy o okresie, w którym byłem przecież zawodnikiem Wisły. To też jest dla mnie przykre. Próbuję dojść do porozumienia z obecnymi władzami klubu, ale sytuacja jest bardzo podobna do tej z okresu pracy Jacka Bednarza. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że ostatecznie jakoś się porozumiemy.

- Będziecie się musieli porozumieć, bo inaczej Wisła nie dostanie licencji na kolejny sezon.
- Spokojnie. Nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji, żeby z mojego powodu Wisła nie dostała licencji. Do końca życia nie wybaczyłbym sobie, gdyby przeze mnie Wisła musiała grać w II czy III lidze. Osoby, które mnie znają też by mi tego nie wybaczyły, a ja nie mógłbym im spojrzeć w oczy. Mam tylko nadzieję, że w klubie też podejdą do sprawy tak zwyczajnie po ludzku i zrozumieją, że ja nie chcę ani grosza więcej od tego, co uczciwie zarobiłem na boisku. Powtórzę jeszcze raz, mam nadzieję, że się porozumiemy.

- Jaka będzie pańska najbliższa przyszłość? Mimo kontuzji, ma Pan w ogóle jakieś oferty?
- Mam, choć akurat z kierunków, które w tym momencie zupełnie mnie nie interesują. Chodzi o Azerbejdżan i Kazachstan. Oferty były na tyle konkretne, że kluby były gotowe zapłacić teraz za moją rehabilitację w Polsce i poczekać aż dołączę do nich gdy będę już w pełni zdrowy. Nie chcę jednak wyjeżdżać do tych krajów. Mam 25 lat, myślę, że jeszcze mnóstwo grania przede mną, ale w innych ligach.

- Poza klubami z kierunku wschodniego, ktoś o Pana pyta?
- W wakacje było parę zapytań i nawet w jednym przypadku było to bardzo konkretne, ale akurat wtedy przyszła ta nieszczęsna kontuzja.

- Chodziło o Śląsk Wrocław?
- Nie. To akurat był fakt medialny. Ktoś, gdzieś wypuścił taką informację, ale ja nie miałem zapytania ze Śląska. Chodziło o inny klub.

- Dużo złych rzeczy wokół Pana wydarzyło się w ostatnich miesiącach. To jest najgorszy okres w pańskim życiu?
- Zdecydowanie. Te rzeczy, o których mówiłem – śmierć taty, operacja, brak klubu to są te najważniejsze sprawy, a dochodzi jeszcze parę mniej istotnych, choć również nieprzyjemnych.

- Gdzie Pan znajduje siłę, żeby sobie z tym wszystkim poradzić?
- Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że ogromnym wsparciem jest dla mnie rodzina. Gdyby nie żona, siostra, brat, szwagier, mama, teściowie i wielu znajomym, którzy mnie nie opuścili w tych trudnych momentach, to pewnie byłoby jeszcze gorzej. Jestem jednak generalnie optymistą życiowym. Staram się patrzeć z nadzieją w przyszłość i powtarzam sobie, że co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.

- Jak patrzy Pan dzisiaj na Łukasza Skorupskiego w bramce Romy w Lidze Mistrzów, to myśli Pan, że mogło się to kiedyś, gdy był Pan jeszcze piłkarzem Milanu, wszystko potoczyć inaczej?
- Oglądałem drugą połowę meczu Romy z Manchesterem City i przede wszystkim bardzo się cieszę, że udaje się Łukaszowi. Mam sygnały z Włoch, że są z niego bardzo zadowoleni. A nie ma łatwo, bo Morgan De Sanctis, z którym rywalizuje, to świetny fachowiec. Mam nadzieję, że Łukaszowi będzie szło coraz lepiej, bo kawał bramkarza jest z tego chłopaka. A ja? Cóż, przede mną jeszcze kilkanaście lat grania w piłkę i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mógł zagrać w wielkich meczach. A na razie plan jest prosty, dojść do zdrowia, znaleźć klub i krok po kroku się odbudować. Cierpliwości mi nie zabraknie.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Twitterze
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska