Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po wakacyjnej przerwie powrócił na antenę program prof. Jana Miodka

Hanna Wieczorek
materiały prasowe programu
Nową współprowadzącą magazyn poświęcony kulturze języka polskiego jest językoznawca – dr Justyna Janus-Konarska.

Rozmowa z prof. Janem Miodkiem
Panie Profesorze, od 1987 roku prowadzi Pan w telewizji programy poświęcone językowi polskiemu. Nie jest już Pan tym zmęczony?
Nie, proszę pani. Nawet jeśli jakieś pytanie pojawia się po raz, no nie wiem, 25, to jest dla mnie instruktywne. Jest to dla mnie ciągle warsztat pracy, mam wgląd w stan świadomości normatywnej Polaków i widzę, że to zjawisko jest ciągle niespokojne.

Cóż to takiego „świadomość normatywna”?
Poczucie co jest błędem, a co jest normą, albo co wzbudza niepokój poprawnościowy – taka czy inna konstrukcja, taka czy inna forma gramatyczna.

Postrzegany jest Pan jako liberalny językoznawca. Czy jest coś, na co Pan nigdy nie wyrazi zgody?
Liberalny jest system gramatyczny, który w bardzo wielu kategoriach dopuszcza formy wariantywne. Mogę powiedzieć, że wbrew moim oczekiwaniom forma „postaci” ciągle żyje. Wolę „postacie”, ale przecież nie mogę stwierdzić, że forma mianownika liczby mnogiej „postaci” jest błędna, bo ona błędna nie jest. Bardziej mnie irytują zjawiska stylistyczne. Kiedy w tysiące idą ludzie, którzy każdą całostkę myślową kończą przeciągłym „taaa”. Albo kiedy wszystko jest „jakby”. Chociaż sędzia usunął zawodnika z boiska, to wielu i tak powie: „Sędzia jakby usunął go z boiska”. Kiedy co trzecie zdanie pojawia się: „tak naprawdę”. Irytują mnie te natręty, czyli wyrazy modne. Trudno, żebym się nie irytował, jeśli ktoś nie potrafi powiedzieć „tak”, „tak jest”, „owszem”, „pewnie, że tak”. To tylko wtedy...

...tylko wtedy Pan się irytuje?
Wolę kogoś, kto mówi „poszłem” niż osobę, która na wszystko mówi „dokładnie”. Wie pani, temu człowiekowi można powiedzieć: – Słuchaj, nie „poszłem” tylko „poszedłem”. I on na ogół to zapamięta, natomiast natrętne wyrazy najczęściej panują nad człowiekiem i trudno od nich odejść, uwolnić się.

Język cały czas się zmienia?
Tak było, jest i będzie.

I nie dożyjemy czasów, kiedy zmian w języku nie będzie?
Nie, nie może tak być. Język musi nadążać za zmianami otaczającej go rzeczywistości, musi z pewnych słów rezygnować, jeśli z nich zrezygnowało życie. Natomiast w środku języka, w jego strukturze jest jeszcze, i zawsze będzie coś, co można uprościć, wyrównać. W tym sensie zmienność języka jest jego immanentną częścią. Język niezmieniający się to język martwy.

Są zmiany, które uważa Pan za niepożądane?
W detalu tak. Synonimem „rabatu” powinien być „opust”, ponieważ ktoś mi cenę opuścił. Jeśli ludzie przez skojarzenie z częściej używanym upustem zaczynają mówić „upust” to jest zmiana niepożądana. Co nie znaczy, że w momencie, kiedy zostanie ona zaakceptowana przez uzus, czyli powszechny zwyczaj, to nie wejdzie do słownika. Tak to jest. Można powiedzieć puentująco, że język jest największym demokratą, tam rzeczywiście większość ostatecznie zawsze ma rację.

Za dwadzieścia lat będziemy mówili przyszłem?
Nie można zapominać, że dzięki środkom masowego przekazu, z telewizją na czele, dzięki powszechnej szkole, ta nieuchronna zmienność jest dzisiaj wolniejsza niż sto czy dwieście lat temu. W tym sensie przypuszczam, że normą będzie jeszcze forma „przyszedłem, wyszedłem, poszedłem”.

Rozmowa z dr Justyną Janus-Konarską

Współprowadzenie magazynu prof. Miodka jest dla Pani stresującym przeżyciem?
W telewizji pracuję prawie 10 lat, jednak jeszcze nie współpracowałam z profesorem Janem Miodkiem. Dotychczas znałam go z kontaktów uczelnianych. Praca z nim w „Słowniku polsko@polskim” to wspaniała przygoda.

„Słownik polsko@polski” to specyficzny program. Interesuje się Pani językoznawstwem?
Jestem doktorem nauk humanistycznych. Pan profesor był recenzentem mojej pracy magisterskiej i doktorskiej, więc te kwestie językoznawcze nie są mi obce. Choć przyznaję, że niektóre pytania wzbudzają zaskoczenie i są dla mnie, a nawet dla pana profesora, pewną niespodzianką.

Może Pani podać jakiś przykład?
Zazwyczaj są to nowe słowa, które funkcjonują w języku młodzieżowym i słowa, które dzisiaj zyskują zupełnie nowy kontekst. Gdzieś się pojawiły, jednak osoby młode zupełnie ich nie znają, ponieważ pochodzą ze starszego języka. Trudno mi w tej chwili podać konkretne przykłady, ale generalnie chodzi o słowa, które są na granicy albo języka dawnego, albo młodzieżowego. Takie, które sprawiają, że jedna ze stron nie do końca jest pewna, jakie powinno być jego użycie współczesne.

Czy są błędy, które Panią szczególnie denerwują?
Oczywiście. Pewne rzeczy mnie denerwują, ale staram się nie być hiperpoprawna, nie poprawiać przyjaciół, znajomych, osób z mojego otoczenia. Natomiast śledzę, i to jest moja pasja, błędy dziennikarskie. Tutaj staram się znajdować rzeczy, które się powtarzają lub są szablonami.

Zdradzi Pani, jakie błędy najczęściej popełniamy?
Właśnie dzisiaj rozmawiałam o tym z panem profesorem. Bardzo często dziennikarze nadużywają słowa „jakby”, czyli nie stuprocentowo. Tak jakby nie do końca byli pewni swoich racji czy też informacji, które podają.

Wróćmy do błędów językowych, których Pani najbardziej nie lubi.
Chyba ciągle jeszcze jestem uczulona na opcję „przyszłem-przyszedłem”. Obecnie ta językowa granica męskości się zatraca. Bardziej mnie denerwują klasyczne błędy językowe, związane z odmianą niż te stylistyczne.

„Słownik polsko@polski” jest programem w dużym stopniu prowadzonym na żywo. Trudno się nagrywa taki program?
Wszyscy muszą się bardziej starać, „spiąć”, by program przebiegał bez żadnych powtórek. Ale to też dodaje skrzydeł, jeśli można tak powiedzieć. To taka pozytywna adrenalina. a
Rozmawiała Hanna Wieczorek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska