Jest Pan zaskoczony sukcesem naszych reprezentantów?
- Jak mówi stare porzekadło - najtrudniej być prorokiem w swoim kraju. W sporcie w ogóle trudno prorokować, można raczej spekulować. Pewne pozytywne symptomy w naszej reprezentacji było widać już w Lidze Światowej, a następnie w memoriale Wagnera, w którym widać było nasz system gry.
Mimo że graliśmy u siebie, to mistrzostwo jest sensacją.
- W ogóle ten turniej stał pod znakiem wielkich sensacji. Wielu faworytów nie weszło na dobry poziom albo po prostu ekipy z niższej półki wygrywały. Nasza drużyna może być podwójnie dumna, bo od drugiej rundy szliśmy ciernistą i wyboistą drogą. Wygraliśmy ze wszystkimi najlepszymi rywalami. Nie można było już wypaść lepiej. A przecież było jeszcze trudniej, bo graliśmy aż trzynaście meczów. Taki turniej już się nie powtórzy.
Sukces smakuje chyba tym lepiej, że nie kombinowaliśmy i nie ułatwialiśmy sobie drogi.
- Wielu ludzi, których znam od lat, w kuluarowych rozmowach było grzecznych. Co prawda nie mówili tego wprost, ale byli zdziwieni, że gramy u siebie w kraju i nie ustawiamy sobie turnieju pod siebie, tylko skazujemy naszą reprezentację na grę przeciwko najlepszym. Właściwie codziennie narażaliśmy się na odpadnięcie z turnieju. Poza tym logistycznie nie ułatwiliśmy sobie drogi, bo przenosiliśmy się z hali do hali.
Kiedy uwierzył Pan, że jesteśmy w stanie zdobyć złoty medal?
- Najgorzej czułem się psychicznie. Jestem wrażliwym, ale dużym chłopcem. Najbardziej przeżywałem mecz półfinałowy, bo wtedy mogliśmy wszystko stracić. Mówiłem wtedy, że albo zdobędziemy mistrzostwo, albo puchar największych frajerów. Z Niemcami, niczego nie umniejszając naszemu rywalowi, który też był sensacją, mogliśmy sprowadzić nasz wynik do medalu z kartofla. W meczu o brąz pewnie byłoby po nas. Okazało się jednak, że naszym atutem była psychika i kolektyw.
Zgodzi się Pan z tym, że Mateusz Mika był największym objawieniem mistrzostw?
- O Mice tworzy się już epickie historie. (śmiech) Wielu ludzi, którzy pamiętają lata 70., porównuje go do Tomasza Wójtowicza. Mateusz faktycznie był daleko, bo na peryferiach we Francji. A stamtąd było daleko do kadry, a co dopiero do mistrzostw. Myślę, że to dla niego wielki szok. Kto wie, czy już się zorientował, że jest mistrzem świata. W ogóle nasze przyjęcie na mistrzostwach było jedne z najlepszych, a przecież wcześniej mieliśmy z tym spory problem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?