Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie: Maraton i masa krytyczna a życie miasta

Wojciech Koerber
fot. Polskapresse
Maraton Wrocław to jedna z tych imprez, które dzielą naszą społeczność. Jedni się radują, inni tolerują, a jeszcze inni plują. Tych ostatnich, najbardziej zacietrzewionych, jest - rzecz jasna - najwięcej. Mnie te maratony specjalnie nie pociągają, już przed trzydziestką dojrzał we mnie ortopeda kandydata do endoprotez.

By zatem dalej móc z czystym sumieniem uprawiać sport, zmieniłem lekarza. Tzn. nie zmieniłem, a przestałem korzystać. Bioder jednak istotnie szkoda. Poza tym dojazd do pracy mam przez maraton paskudny. Rozumiem jednak tych, co chcą mieć swoje święto na ulicach Wrocławia. Przecież ten maraton raz w roku stolicę Dolnego Śląska paraliżuje. Każdy ma prawo, by choć przez chwilę poczuć się pępkiem miasta. Maratończykom również - tak uważam - należy się odrobina luksusu. Wszędzie na świecie biegajo i hasajo, jak mówią w okolicach Ciechanowa. I wszędzie ulice zamykajo. Biegajo w Londynie, Nowym Jorku, Bostonie, Paryżu etc. To dlaczego nie można we Wrocławiu? Różnimy się po to, by się nie zwalczać, a uzupełniać. Jedni biegajo, inni kibicujo.

A jeszcze inni jeżdżo. Rowerem dla przykładu. W sobotę rano wyruszyłem ze Smolca. Dalej Krzeptów, Skałka, Kębło-wice, Małkowice, Sadowice i z powrotem. Pięknie! Wieczorem z czystym sumieniemmogłem się udać na loda ze wszystkim. Z bito śmietano, polewo czekoladowo, rodzynko, wiśnio i malino. Polecam podobne wiejskie przejażdżki tym, co preferują uczestnictwo w tzw. masie krytycznej, przeze mnie nazywanej nieco inaczej. Mniej zorientowanym wyjaśniam, że wspomniana masa to grupa ludzi, którzy w każdy ostatni piątek miesiąca, po pracy, wyjeżdża rowerami na ulice miast, by tamować ruch. W ten sposób pragną zwrócić uwagę na potrzebycyklistów. To takie typowo polskie - rozzłościć ludzi za kółkiem wracających do domu. Jeśli nie macie co robić w ostatni piątek miesiąca, to do spowiedzi idźcie. A może, dla odmiany, skrzykną się kierowcy samochodów i zaczną blokować w piątkowe wieczory ścieżki dla rowerzystów? He?

Animatorom tejże masy proponuję zapożyczyć wzorzec londyński. Mianowicie tam walczący o swoje rowerzyści imprezują nie raz w miesiącu, a raz w roku. Nie w piątkowy szczyt, lecz w sobotę, gdy na ulicach spokojniej. I nie w ubraniach, a zupełnie nago, pod hasłami "less gas, more ass" (mniej gazu, więcej tyłka) lub "burn fat, not oil" (spalaj tłuszcz, nie olej). To taka demonstracja bardziej ekologiczna, mimo że towarzyszy temu kupa. Śmiechu. A nie zaciśnięte usta.

Ciasno w mieście, ciasno. Parkować potrafię na grubość lakieru, wszelako ostatnio zgubiła mnie rutyna. Otóż by nie stacjonować na słynnym parkingu Budimexu przy Hali Ludowej (60 złotych za dzień), wpadłem na pewien genialny pomysł, gorzej natomiast poszło wykonanie. Przytarłem delikatnie auto stojące obok. Jako człowiek słynący z wielkiej kultury osobistej (co ostatnio próbuję pomysłowo na łamach poprzeklinać, naczelny z miejsca wykreśla) oraz uczciwości, zostawiłem za wycieraczką poszkodowanego karteczkę z numerem telefonu. By przeprosić, wyspowiadać się i wyrównać rachunki. Telefon jednak milczy. Może to właścicielka i myśli, że jakiś żartowniś z pracy próbuje się umówić, więc olała pewnego siebie placka? A może auto jest służbowe, zatem nie warto zawracać sobie głowy ryską? Tak czy siak, w ostatni piątek miesiąca idę do spowiedzi. A później, z czystym sumieniem, na rowerek. Dla przyjemności. Nie ze złośliwości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska