W zależności od rodzaju informacji i rangi przestępstwa, gratyfikacja wynosi od około 100 zł do nawet kilku tysięcy. W wyjątkowych przypadkach, takich jak np. zabójstwo Marka Papały, komendanta głównego policji, kwoty te są znacznie większe.
Dla ludzi z półświatka przestępczego osoby wywodzące się z ich środowiska, które zostają informatorami policji to uchole, kapusie, kable lub konfidenci. Dekonspiracja donosiciela kończy się dla niego zazwyczaj tragicznie. W zależności od rangi grupy przestępczej, w której działał, może zapłacić nawet życiem. Policjanci z pionów operacyjnych mają łagodniejsze określenia dla swoich tajnych współpracowników. Oficjalnie są określani jako POZI, czyli poufne osobowe źródła informacji.
Posiadanie „wtyczek” przez policjantów z sekcji kryminalnych lub zajmujących się przestępstwami gospodarczymi, owiane jest aurą tajemnicy. Wiadomo jednak, że współpraca z dobrymi informatorami jest wysoko ceniona. Mogą liczyć na „przymknięcie oka” policji w przypadku popełnienia przestępstwa mniejszego kalibru. Za przekazane i zweryfikowane informacje dostają również pieniądze.
Fundusz „zero”
– Policjant nigdy nie płaci swojemu informatorowi z góry, tylko po pozytywnym zweryfikowaniu informacji – wyjaśnia Janusz Bartkiewicz, emerytowany wałbrzyski milicjant i policjant pionu kryminalnego. – Składa wówczas u naczelnika wydziału wniosek o wypłatę wynagrodzenia. Informator musi pokwitować odbiór pieniędzy. Jeśli zastrzegł anonimowość, to zazwyczaj podpisuje się pseudonimem.
W zależności od rodzaju informacji i rangi przestępstwa, gratyfikacja wynosi od około 100 zł do nawet kilku tysięcy. W wyjątkowych przypadkach, takich jak np. zabójstwo Marka Papały, komendanta głównego policji, kwoty te są znacznie większe.
Zmyślony informator
– Suma funduszu operacyjnego policji wynosi 43,5 mln zł – informuje Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji. Ile z tego otrzymują informatorzy? – Jej podział na poszczególne zadania jest niejawny – ucina.
O tym, czy policjant z pionu operacyjnego jest dobry w swojej profesji, świadczy ilość pozyskanych i wartościowych informatorów. Nie wszyscy policjanci są w stanie podołać temu zadaniu. Jeszcze na przełomie lat 80. i 90. funkcjonariusze pionów operacyjnych musieli posiadać po 15 informatorów. Mniej zaradni, po prostu ich wymyślali.
– Na początku lat 80. przejąłem listę agentów i tajnych współpracowników po milicjancie z Dzierżoniowa, który odszedł do cywila – mówi Janusz Bartkiewicz. – Wezwałem jednego z nich na rozmowę i okazało się, że dane personalne faceta się zgadzały, ale nigdy z nami nie współpracował. Wyszło na jaw, że milicjant z Dzierżoniowa spreparował tajnego współpracownika, by nie mieć problemów z przełożonymi. Ujawniane były również przypadki, gdy funkcjonariusze tworzyli fikcyjnych współpracowników, by pozyskać pieniądze z funduszu „zerowego”, ale na własne konto. Jeden z takich przypadków był w Świdnicy.
– Funkcjonariusz został zdemaskowany i wyrzucony z pracy – opowiada nam jeden z policjantów. – Jego przełożony skorzystał z przysługującego mu prawa i poszedł z podwładnym na tzw. kontrolne spotkanie z informatorem. Okazało się, że nie istnieje.
– Informatora werbuje się na podstawie wielu cech, pod uwagę brany jest m.in. charakter i dyspozycje psychologiczne – opowiada Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta. Niekiedy wykorzystuje się nawet to, że ma się na danego człowieka haka. – Policja nie interesuje się uczciwymi obywatelami. Informator musi pochodzić ze środowiska, które jest właśnie rozpracowywane – podkreśla. Dziewulski dodaje, że praca policyjnych wtyczek jest bezcenna i w większości stanowi o skuteczności policji. – Nie będę oceniał, czy te 43 miliony to wystarczająca kwota, bo pieniądze na informacje niezbędne dla policji powinny znajdować się zawsze – mówi.
Agentka lekkich obyczajów
Tajni informatorzy odegrali istotną rolę w głośnej sprawie, którą prowadzili policjanci z komendy w Wałbrzychu, we współpracy z policją niemiecką. Dotyczyła ona polsko-niemieckiego gangu, który zajmował się m.in. handlem kobietami, które zmuszano do prostytucji w niemieckich domach publicznych oraz handlem narkotykami .
Udało się wówczas pozyskać do współpracy polską prostytutkę, która pracowała dobrowolnie w Cottbus. Dzięki jej informacjom niemiecka policja przechwyciła w domu publicznym znaczną dostawę narkotyków. W rozbiciu polsko-niemieckiego gangu pomogły również informacje pochodzące od około 30-letniego Polaka, członka grupy. Dzięki nim udało się zapobiec m.in. planowanego morderstwa. Niestety, informator został zdekonspirowany przez byłego funkcjonariusza Stasi, który pracę w niemieckiej policji łączył z działalnością w gangu. – Ściągnęliśmy informatora z żoną i dziećmi do Wałbrzycha, gdzie przez około rok mieszkali pod zmienioną tożsamością – wyjaśnia Janusz Bartkiewicz. – Nagle informator zniknął. Początkowo myśleliśmy, że uciekł z pieniędzmi operacyjnymi, które były przeznaczone m.in. na utworzenie fikcyjnego biura we Wrocławiu.
Zmasakrowane ciało mężczyzny wyłowiono z rzeki koło Oławy. Okazało się, że pożyczył od kolegi-złodzieja kradziony samochód i nie oddał go w wyznaczonym terminie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?