Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasza wieża Babel

Natalia Wellmann
Hildegarda Osiecka, Niemka, w rozmowie z Kaliną Piskorską
Hildegarda Osiecka, Niemka, w rozmowie z Kaliną Piskorską Marzena Zawal
Czy potrafimy wojnę i powojenny czas wspominać bez żalów? Próbę taką podjęli autorzy książek "Czas ocalony" i "Wieża Babel", zbioru wspomnień polskich i niemieckich mieszkańców Lądka-Zdroju i okolic. To lekcja historii, której nie ma w szkolnych podręcznikach. Lekcja, obok której nie można przejść obojętnie. Tekstem Natalii Wellmann wracamy do naszego cyklu "Jestem Dolnoślązakiem"

Nasze pierwsze mieszkanie znajdowało się blisko stacji kolejowej, by w razie niebezpieczeństwa można było szybko wsiąść w pociąg i wyjechać. Wszyscy czuli się tutaj tymczasowo... Na początku myślałam, że pierwszego Niemca, którego zobaczę, uduszę gołymi rękami. Jednak gdy ujrzałam wygnanych staruszków, ciągnących wózek z resztką dobytku, serce mi zmiękło. Pamiętam pewną młodą Niemkę, bardzo skrzywdzoną przez Polaków... Została zgwałcona, w osamotnieniu wychowywała dziecko. Mieszkaliśmy w mleczarni, więc codziennie nosiłam jej świeże mleko. Trzeba było sobie pomagać (...)" - tak Paulinie Bagińskiej pierwsze dni powojennego życia w Lądku opisywała Janina Laskowska. Te wspomnienia znalazły się w książce "Wieża Babel", zbiorze dziewiętnastu opowiadań-wspomnień Polaków i Niemców z ziemi kłodzkiej, którzy żyli obok siebie na tej ziemi w latach 40. i 50.

Ocalili czas

Pierwsza była książka "Czas ocalony" pokazująca życie Polaków, którzy tuż po II wojnie światowej przyjechali do Lądka-Zdroju i sąsiedniego Stronia Śląskiego: kilkanaście opowiadań, archiwalne zdjęcia i dokumenty wydane w 2003 roku.

- Są raporty, dane statystyczne, kroniki przedstawiające suche fakty... Brakuje jednak wspomnień ludzi - mówi Zbigniew Piotrowicz z Lądka-Zdroju, pomysłodawca książki "Czas ocalonych", dla którego lata powojenne to jeden z najciekawszych momentów w dziejach ziemi kłodzkiej, przez krótki czas o nieokreślonej przynależności państwowej.

- Na tym skrawku ziemi mieszkali jednocześnie Polacy, Niemcy, Czesi, Rosjanie, Grecy... Ludzie z różnych kultur, posługujący się różnymi językami, dotknięci przez wojnę w różny sposób. Żyli obok siebie ze swoimi uprzedzeniami, nadziejami i obawą, co przyniesie następny dzień. Dzisiaj żyją ostatni świadkowie tamtych wydarzeń - tłumaczy Piotrowicz.

Do współpracy zaprosił młodzież z lądeckiego liceum, choć nie był pewien, czy znajdą się tacy, którzy bezinteresownie zaangażują się w ten projekt. A jednak znalazło się kilkanaście osób, które z zapałem zaczęły szukać interesujących ludzi. Nie szukały długo. Bohaterowie książki byli na wyciągnięcie ręki, w gronie rodziny i znajomych.

Kino, kopalnia i starosta

Władysław Kulig urodził się na Syberii. Do Lądka przyjechał tuż po przymusowych robotach w Austrii. Kalinie Piskorskiej opowiadał:
"(...) - Poszedłem pracować do kopalni uranu w Janowej Górze, położonej za Stroniem Śląskim. Miejsce to było połączone podziemnym przejściem, które prowadziło do zakładu wydobywczego arsenu w Kletnie. Te dwie jednostki kopalniane podlegały pod jedną »firmę« Kowarskie Kopalnie. Zarabiałem dużo. Aby było weselej, po wypłatę szło się z walizką zamiast portfelem. Należność za wykonaną pracę przyznawana była w starych banknotach - tysiącach. Po otrzymaniu wypłaty szliśmy z tymi »bagażami« do restauracji »Polska Chata« świętować, nieraz jeszcze urządzaliśmy tam zamkniętą imprezę. (...)".

Zaraz po wojnie Władysław Kulig przez dwa lata pracował w kinie Kapitol w Lądku-Zdroju jako operator: "(...) Atmosfera sali kinowej bywała różna (...). Pamiętam, jak dostaliśmy pierwszy film pod tytułem »Jasne łany«, polskiej produkcji. Przed kinem ustawiła się długa kolejka, przecież to pierwsza pokazywana w Lądku rodzima produkcja! Dosłownie przepełnienie sali. Na drugi dzień nagle nie ma żadnej osoby. A na plakatach pod napisem »Jasne łany« jakiś dowcipniś dopisał »jasne łany - film zasrany«. Taką lipę puścili, że nikt nie poszedł. Film opowiadał o losach pewnego jąkały, który pędził bimber w okopach, a jego towarzysze pili, handlowali, paśli krowy, kozy. Beznadziejne. (...)".

Zofię Latos do Lądka-Zdroju wysłał przedstawiciel Rządu Tymczasowego. "(...) Dostaliśmy stary samochód na holzgas, czyli z silnikiem napędzanym zwykłym drewnem. Co to była za droga! Był nas pełen samochód i jak było z górki lub po równej drodze, to jeszcze jakoś pyrkał, ale pod górkę to już wysiadaliśmy i pchaliśmy go. Opał trzeba było tylko zbierać. Z Trzebnicy do Bystrzycy jechaliśmy dzień i pół nocy. Jechałam ja, mąż, moja siostra z mężem Twardowskim - oni zostali w Bystrzycy, zajęli się ogrodnictwem. Jechał też kuzyn szwagra, też Twardowski, którego skierowali na stanowisko starosty w Bystrzycy. To on nas wysłał do Lądka, żebyśmy tu zorganizowali całą administrację. Mąż miał być burmistrzem. Ten pierwszy okres był ciężki, byli tu i Niemcy, i Rosjanie, i Polacy - wszyscy chcieli rządzić, panował ogromny nieład. Nie było bezpiecznie. (...)".

Rozmowy, które połączyły

- Spotkanie z tymi ludźmi było dla mnie ważnym doświadczeniem i przeżyciem - przyznaje Anna Dębska z Lądka-Zdroju, która swoich bohaterów - znajomych rodziny - nie musiała długo namawiać na zwierzenia. - Swoje opowieści snuli tak, jakby to wszystko wydarzyło się kilka dni temu - podkreśla i dodaje, że dopiero podczas spotkań z najstarszymi mieszkańcami jej rodzinnego miasta poznała powojenną historię Lądka-Zdroju i okolic. - Tego klimatu nie oddadzą nawet najciekawsze książki historyczne - mówi dziewczyna.

A Marzena Zawal dodaje, że praca nad książką dała satysfakcję obu stronom.

- My nabraliśmy większego szacunku do starszych, dowiadując się o ich bolesnej młodości. Z kolei oni, u schyłku swojego życia, poczuli się bardzo wyróżnieni, że ich historie są dla młodych interesujące i stały się inspiracją do powstania książki - podkreśla Marzena.
W rok po ukazaniu się pozycji "Czas ocalony" w Lądku-Zdroju powstała kolejna książka. Szybko bowiem okazało się, że pierwsza publikacja odniosła olbrzymi sukces. Zainteresowanie wspomnieniami najstarszych mieszkańców było ogromne.

- Postanowiliśmy jednak pójść krok dalej i porozmawiać z Niemcami, którzy opuścili te tereny, choć obawialiśmy się, że na taką konfrontację może być za wcześnie. Z drugiej jednak strony nachodziła mnie taka myśl, że może już nadszedł czas na taką próbę - mówi Zbigniew Piotrowicz i dodaje, że impulsem był list od Dietmara Jana Meisela z Frankfurtu nad Menem, syna lekarza uzdrowiskowego dr. Jana Meisela, wspominanego wielokrotnie przez bohaterów "Czasu ocalonego".

- Przypadkowo i, niestety, za krótko miałem w rękach (wypożyczoną) świetną książkę "Czas ocalony". Ponieważ żyłem z moją rodziną od stycznia 1945 roku do 2 maja 1957 roku w Lądku, owe wydanie było dla mnie nader ciekawą lekturą (...) - napisał do autorów Dietmar Jan Meisel, wspominając swoje dzieciństwo w Lądku i lata szkolne.

Trudne powroty

Do pracy przy kolejnej książce nikogo nie trzeba było namawiać. W tempie niemal ekspresowym powstała "Wieża Babel", ze wspomnieniami Polaków i Niemców z ziemi kłodzkiej, w obu wersjach językowych. U nas sprawę w swoje ręce wzięli uczniowie lądeckiego liceum. Po stronie niemieckiej wszystkim zajął się Horst Seibert - dotarł do osób, które w latach 40. i 50. opuściły Lądek i wyjechały do Niemiec. I choć wspominanie wojny zarówno dla Polaków, jak i dla Niemców jest wciąż bardzo trudne, to "Wieża Babel" wydana w 2004 roku pokazała, że można nabrać dystansu do tamtych wydarzeń.

- W Niemczech czekaliśmy na taką publikację - mówił zaraz po ukazaniu się książki Horst Seibert, a podczas jednej z wizyt w Lądku podkreślał: - "Wieża Babel" jest dowodem na to, że nawet o najbardziej bolesnych sprawach można mówić otwarcie po obu stronach. I choć są to wspomnienia bolesne, drażliwe, muszą ujrzeć światło dzienne.

"Być może wielu Niemców, dzięki tej książce, po raz pierwszy miało okazję czytać w swoim języku wspomnienia Polaków, którzy przyjeżdżali na te tereny, osiedlali się z całym bagażem złych, wojennych doświadczeń i osobistych tragedii. Może wielu Polaków będzie miało okazję wczuć się w sytuację Niemców, którzy, mieszkając tu wiele lat, musieli te ziemie opuścić. W Europie nie ma już granic politycznych i gospodarczych, a sądzę, że tą książką przełamujemy bariery psychiczne. Kilkanaście opowiadań sprawia, że odkrywamy, iż wszyscy jesteśmy przede wszystkim ludźmi, z prawem do wspomnień, złych i dobrych. Chciałbym, aby dla pamiętających tamte czasy była to sentymentalna podróż już bez gniewu, a dla młodych interesująca lekcja historii. Aby dla jednych i drugich była to książka ważna" - napisał we wstępie do "Wieży Babel" Zbigniew Piotrowicz.
I po raz kolejny okazało się, jaka wartość mają wspomnienia. Bo choć niektórzy jej bohaterowie już nie żyją, "Wieża Babel" krąży po różnych krajach. Trafiła nawet do Rosji, co doprowadziło do niezwykłego spotkania w Lądku-Zdroju.

Nadieżda Bykowa, dziś mieszkanka Jarosławia nad Wołgą, miała 11 lat, kiedy w 1945 roku razem z ojcem - lekarzem, trafiła do Lądka. Oficer zwycięskiej armii razem z rodziną dostał kwaterę w Villi Barbara zamieszkanej przez rodzinę Kirschniok. Rosyjska dziewczynka zaprzyjaźniła się z Peterem, synem niemieckich właścicieli domu. Tam też bywał Horst Seibert, współautor książki "Wieża Babel".
- Przez wszystkie te lata pielęgnowałam wspomnienia z Lądka i bardzo chciałam odnaleźć towarzysza dziecięcych zabaw, Petera Kirschnioka - opowiadała Nadieżda, która po ponad 60 latach przyjechała do uzdrowiska. Z Peterem nie udało jej się spotkać. Zmarł, zanim krewni Nadieżdy Bykowej odnaleźli informacje o Horście Seibercie i "Wieży Babel". Mimo to dwa dni pobytu w Lądku dostarczyły wielu wzruszeń. Zwłaszcza wizyta w opuszczonej wówczas Villi Barbara (obecnie jest tam hotel), podczas której towarzyszył jej chłopak z tamtych lat - Horst Seibert. I chyba nikt już się nie zdziwił, kiedy podczas wizyty Nadieżdy Bykowej pojawił się pomysł, by wydać rosyjskie tłumaczenie "Wieży Babel". I oczywiście zrodził się pomysł napisania kolejnej książki, dotyczącej pobytu Rosjan w uzdrowisku...

***

Zdjęcia są fotoreportażem pt. "Wspomnienie", autorstwa Marzeny Zawal ze Stronia Śląskiego, za który otrzymała nagrodę główną w konkursie pod hasłem "Opowiedz" ogłoszonym przez Akademię Rozwoju Filantropii w Polsce. Fotografie przedstawiają bohaterów książki "Wieża Babel". Nagrodę przyznało grono uznanych fotografików, m.in. Chris Niedenthal. Projekty "Czas ocalony" i "Lądecka Wieża Babel" dofinansowano z programu "Działaj Lokalnie", Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce, za pieniądze Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności przy wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska