Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kandydaci będą obiecywać drogi. A my chcemy zarabiać jak Tusk lub przynajmniej 6 tysięcy

Grzegorz Chmielowski
Zaraz to zobaczycie. Na kolorowych ulotkach, plakatach i płotach kandydaci na wójtów, burmistrzów i prezydentów rozpoczną festiwal przedwyborczych obietnic. Znów zaczną wyliczać drogi, świetlice, baseny kryte i zadaszone, rabatki, mieszkania komunalne, które nam zbudują, jeżeli ich wybierzemy. Znów złożą uroczyste ślubowanie, że ze wszystkich sił będą działać na rzecz zwiększenia liczby miejsc pracy. Czyli stworzą takie warunki, by ściągnąć inwestora, który zbuduje fabrykę lub co najmniej stację paliw.

Czy to jeszcze działa? Czy o to nam, wyborcom, chodzi? Oczywiście, urządzanie małej ojczyzny polega na tym, by władza budowała kanalizację, przedszkole i drogę zgodnie z naszymi potrzebami. Jednak okazuje się, że mówienie o ściąganiu inwestorów to za mało. Bo w Wałbrzyskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej nabudowano fabryk, a nie ma chętnych do pracy. Chociaż bezrobocie w powiecie wynosi 29 procent, czyli wręcz katastrofa! Dlaczego tak się dzieje? Z grubsza wiadomo. Albo ludzie nie mają odpowiedniego wykształcenia, albo nie chcą spędzać jednej trzeciej życia przy taśmie produkcyjnej, albo nie chcą tego robić za najniższą krajową, czyli ok. 1700 zł. A tak płacą początkującym w strefach. A nie może tak być, że gmina wybuduje drogi i kanalizację do fabryki, która będzie działać na pół gwizdka, albo w ogóle. Jest jeszcze jedna przyczyna: na Zachodzie można zarobić lepiej. Ten kierunek ostatnio obrał premier Donald Tusk, który będzie szefem Rady Europejskiej. Zaszczytny dla niego i Polski. Ale też ciekawy finansowo.

Tusk jako szef rządu i poseł zarabiał łącznie około 230 tys. zł brutto rocznie. Tymczasem odchodzący ze stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej Herman van Rompuy cieszył się rocznym dochodem 298,5 tys. euro (ponad 1,25 mln zł). Tusk może liczyć na taką kasę plus dodatek mieszkaniowy. Słowem, życie jak Madrycie, mimo że w Brukseli często wieje i pada. Oczywiście, sytuacja naszego premiera i bezrobotnych spod Wałbrzycha to różne sprawy i nie będziemy tu uprawiać taniego populizmu. A gdzież by znowu. Zamiast mieszać w głowach zarobkami unijnych VIP-ów, powróćmy do obietnic przedwyborczych. Generalnie ludzi interesuje teraz kasa. Co podkreśla minister Bartłomiej Sienkiewicz, podsłuchany przez kelnerów. Że władza rozbudziła aspiracje, budując autostrady, dworce, estakady, a teraz te aspiracje przesuwają się na własny portfel i żadne wypasione orliki czy autostrady Kowalskiego nie uwiodą. On pyta, co z tego ma. Minister zastanawia się, jak odpowiedzieć Kowalskiemu w wyborach do Sejmu i Senatu.

Ale choć to nie jest do końca sprawa samorządowców, bo nie oni ustawiają mechanizmy gospodarki, to w listopadzie od tych pytań też nie uciekną. Bo ludzie uciekają im za granicę. Już w poprzednich kampaniach niektórzy kandydaci zapraszali swoich mieszkańców, którzy pracują za granicą, do powrotu. Liczyli, że gminne inwestycje plus sentymenty ściągną rodaków. Ale niewiele z tego wyszło i ludzie nadal wyjeżdżają. Sondaże pokazują, że emigranci wróciliby, gdyby mogli zarobić przynajmniej 6 tys. zł. Ponieważ na to się nie zanosi, mój znajomy ratownik medyczny wyjechał właśnie do szpitala w Wiedniu, a magister logistyki na budowę koło Amsterdamu. Co tym razem zaproponują im kandydaci do władz?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska