Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Naziści, czyli kto? Ufoludki czy Niemcy? [ROZMOWA]

Hanna Wieczorek
- Sami Niemcy bali się prusko-niemieckiej „apoteozy wojny oraz przemocy” – twierdzi wrocławski historyk prof. Jerzy Maroń
- Sami Niemcy bali się prusko-niemieckiej „apoteozy wojny oraz przemocy” – twierdzi wrocławski historyk prof. Jerzy Maroń Tomasz Hołod
O niemieckich rozliczeniach z II wojną światową i micie „świętego” Wehrmachtu opowiada prof. Jerzy Maroń z Uniwersytetu Wrocławskiego

17 września 1939 r. na Polskę napadli Rosjanie. 1 września – naziści. Kim byli naziści? Ufoludkami z ciemnej strony Księżyca, gdzie, jak wierzą co poniektórzy, żyje do dzisiaj Hitler?
Oczywiście 1 września 1939 r. Polskę zaatakowali Niemcy.

Jak to się stało, że dzisiaj Niemców zastąpili naziści?

Musimy się cofnąć kilkadziesiąt lat. Mniej więcej do połowy lat 50. XX wieku. W tym czasie w Republice Federalnej (w Polsce nazywanej jeszcze Niemiecką Republiką Federalną) widzenie wojny było w poważnym stopniu określone poprzez wspomnienia generałów niemieckich. To właśnie wtedy tacy dowódcy jak Heinz Wilhelm Guderian, Albert Kesserling czy Erich von Manstein wychodzili z więzień i publikowali pamiętniki, które w owych więzieniach spisywali. Tych wspomnień powstała cała masa, niektóre nawet przetłumaczono na język polski.

To wtedy powstał mit rycerskiego Wehrmachtu, którego nie splamiły hitlerowskie zbrodnie?
Tak. I nie ma się co dziwić, że mit ten chętnie w Niemczech zaakceptowano. Od wojny minęło zaledwie 10 lat, kombatanci, byli żołnierze Wehrmachtu, byli silnym i znaczącym środowiskiem. Jednak już kilka lat później przez Niemcy przetoczyła się wielka dyskusja. W latach 60., kiedy dojrzało pokolenie wojennych dzieci. Dzieci żołnierzy, ale i dostojników hitlerowskich. Dorośli już ludzie zaczęli rozliczać się z przeszłością swoich rodziców.

Musiało być ostro.
I było, toczyła się zażarta dyskusja na dwóch poziomach – naukowym i publicystycznym. Naukowym, ponieważ kiedy w 1955 roku powołano Bundeswehrę, powstał przy niej For-schung Amt, czyli ośrodek badań czy jak kto woli Urząd Badawczy Bundeswehry. Na jego czele stanął profesor Manfred Messerschmidt.

Nazwisko jak najbardziej kojarzące się z II wojną światową i Luftwaffe.
To prawda, jednak pod kierunkiem prof. Messerschmidta stworzono ośrodek, który prowadził badania zupełnie inaczej, niż by tego chcieli generałowie. To nie było patrzenie na wojnę z punktu widzenia dowódców – generałów, feldmarszałków, tylko zwykłego, szarego człowieka. Oni to określali „kleine Mensch” czyli mały człowiek. I publikacje powstające tam odzierały Wehrmacht z nimbu dżentelmeńskiej i rycerskiej armii. Z tego powodu były problemy, protestowali kombatanci, wręcz domagali się ustąpienia Manfreda Messerschmidta z zajmowanego stanowiska.

Takich prac bardziej można byłoby się spodziewać po polskich historykach niż niemieckich.
Jeśli, ktoś ma wątpliwości, niech sięgnie po książkę ucznia prof. Messerschmidta – Wolframa Wettego. Wydano ją nie tak dawno, bo w 2007 r., w Polsce. Byłem jej recenzentem i konsultantem polskiego tłumaczenia. Niemiecki oryginał nosi tytuł „Wehrmacht. Wojna zniszczenia”, myśmy zaproponowali zupełnie inny, ponieważ uznaliśmy, że ten będzie niezrozumiały dla naszego czytelnika. W Polsce nazywa się „Wehrmacht. Legenda i rzeczywistość”. Zresztą okazało się, że podobną decyzję podjęli amerykańscy wydawcy Wettego. Jest to wstrząsająca lektura.

Dlaczego?
Książkę prof. Wettego czyta się tak, jak polskie prace z lat 60. na temat Wehrmachtu. Myślę, że najlepiej będzie zacytować słowa niemieckiego recenzenta – Norberta Freia z „Die Ziet”: Od roku 1941 do 1944 Wehr-macht prowadził sprzeczną z prawem międzynarodowym rasistowską wojnę na wyniszczenie. Dlaczego generałowie ulegli Hitlerowi? Autor jako pierwszy pokazuje, że antyrosyjskie i antysemickie obrazy wroga miały w armii prusko-niemieckiej długą tradycję, która po roku 1917 połączona została z obsesją na tle „żydowskiego bolszewizmu”. Bez owych obrazów, bez apoteozy wojny i przemocy oraz niemalże tradycyjnego już deptania międzynarodowego prawa wojennego wojna na Wschodzie nie mogłaby być prowadzona w taki sposób. Po roku 1945 fakt ten był systematycznie tuszowany i zastępowany legenda o nieskalanym Wehrmachcie”.

Ostre słowa. Ale wynika z nich, że mit rycerskiego Wehrmachtu jest ciągle żywy.
To nie do końca prawda. Niemcy, tworząc Bundeswehrę, bali się odrodzenia ducha militaryzmu i kastowości. Bali się, choć tworzyli ją oficerowie Wehrmachtu.

Może dlatego się bali?
Może. Przecież kadra najpierw Reichswehry, a później Wehrmachtu była monarchiczna, antydemokratyczna. Do końca republika weimarska była „nie ich państwem”. Problem ten dostrzegano już po I wojnie światowej, dlatego traktat wersalski zakazywał Niemcom posiadania sztabu generalnego. Oni to oczywiście obeszli i zorganizowali w Reichswehrze faktyczny sztab generalny, choć oficjalnie taki nie istniał. To było ekskluzywne środowisko o bardzo mocnym poczuciu odrębności, wręcz kastowości. Nazywano ich karmazynowym bractwem, bo nosili karmazynowe wypustki, a generałowie karmazynowe lampasy. I stąd te wszystkie działania: nieudane po I wojnie światowej i te, które podjęto, tworząc Bundeswehrę po układach rzymskich, kiedy nastąpiła zgoda na remilitaryzację Republiki Federalnej. Po II wojnie światowej dostrzegano, że w Wehrmachcie kluczową rolę odgrywał korpus oficerski. Stąd przecież cała dyskusja podczas głównego procesu norymberskiego: czy niemiecki sztab generalny uznać za organizację przestępczą. W końcu zrezygnowano z tego, ale dyskusję podjęto.
Już wtedy dostrzegano, że wśród wyższych oficerów i dowódców żywa jest prusko-niemiecka „apoteoza wojny i przemocy”?
Tego się obawiano, także w Niemczech. Można nawet powiedzieć, że kiedy po traktatach rzymskich wyrażono zgodę na remilitaryzację Niemiec, w samej Republice Federalnej byli ludzie uczuleni na groźbę odrodzenia się tego ducha militaryzmu wilhelmińskiego, specyficznej mentalności. Stąd Akademia Bundeswehry nie nosiła nigdy nazwy Akademii Sztabu Generalnego. Teraz jest to po prostu Uniwersytet Bundeswehry. Broń Boże, Kriegsa-kademie. W NRD nazywało się to Militärakademie Friedrich Engels, także tam unikano skojarzeń z armią cesarską, a właściwie pruską.

Dlaczego pruską?
Ponieważ po zjednoczeniu Niemiec w XIX wieku, były tam nadal cztery amie: pruska, saska, bawarska i badeńsko--witemberska. Z tym, że poza pruską jedynie bawarska miała własną akademię. Zresztą kształciła bardzo dobrych oficerów. Szef sztabu generalnego do końca 1941 roku, generał Franz Halder, który zostawił nieprawdopodobną rzecz po sobie – dzienniki wojenne. Trzy tomy zapisków, robionych dzień po dniu, coś fenomenalnego, przetłumaczono je zresztą na polski. Halder był Bawarem. Podobnie jak Kesselring – artylerzysta, lotnik, a na koniec naczelny dowódca we Włoszech.
Niemcy obawiali się odrodzenia militaryzmu. Jednak przywiązywali wagę do służby wojskowej.
Tak, bali się. Stąd wychowanie wewnętrzne żołnierzy. „Żołnierz ma być obywatelem” – bardzo mocno to podkreślano. Kiedy za kanclerstwa Schroedera rozważano możliwość uzawodowienia Bundeswehry, komisja parlamentarna stwierdziła, że jest to niemożliwe. Właśnie ze względu na to, że to jeden z elementów kształtowania obywatela w Niemczech. Od 2011 r. niemiecka armia jest już zawodowa, jednak 15 lat temu podkreślono, że służba wojskowa jest jednym z elementów kształtowania obywatela republiki.

Obywatel bez służby wojskowej był gorszy?
W Niemczech służba zastępcza miała określone konsekwencje. Mężczyzna, który wybrał zastępczą służbę wojskową, nie miał żadnych szans na zdobycie pracy w urzędzie państwowym. Wychodzono tam z założenia, że państwo wymaga określonych obowiązków, poświęcenia wolnego czasu i państwo to docenia. Jeśli nie chcesz służyć w wojsku, to twoja sprawa, ale nie licz na to, że państwo będzie potem zatrudniało, skoro nie wywiązałeś się z kontraktu obywatelskiego.

No dobrze, napadli na nas naziści, ponieważ Niemcy wstydzą się II wojny światowej?
Wielka dyskusja społeczna, publikacje podobne do tej, jaką napisał prof. Wette, odejście od wojskowych tradycji prus-ko-niemieckich to wszystko przeorało społeczeństwo niemieckie. Starsze czy najstarsze pokolenie spogląda na tę wojnę, mówiąc: „Ta przeklęta wojna”. Myślę, że stąd właśnie stąd ci naziści się pojawiają.

Przeorało na dobre?

Mam nadzieję, że to nie jest wyłącznie powierzchowna zmiana mentalności niemieckiej. Opowiem pewną historię, i to nie jest anegdota. W latach 90. byłem we Frankfurcie nad Menem. Tam na rynku stoi księgarnia: trzy, może cztery piętra, windy, kanapy do przeglądania książek, stoły. Olbrzymi sklep z książkami, gdzież naszemu Empikowi się z nim mierzyć! Z racji zainteresowań, na piętro historii wjechałem. Pytam, gdzie tutaj jest dział militariów. I ona pokazuje w tej olbrzymiej księgarni, na piętrze historycznym, taki malutki regalik, 1,2 metra na cztery, może sześć półek. I co tam stoi? „Mój chomik”, „Mój pies” i wśród nich ze dwie, może trzy hobbystyczne książki związane z wojskiem. Zamarłem, bo gdzie mam szukać militarnych publikacji, jak nie w Niemczech?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska