Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

WSI, melityna i kredyt na 100 milionów złotych. Historia słoika z drogim jadem pszczelim

Anita Czupryn
To chyba jedyny taki przypadek w polskiej bankowości, kiedy jako zabezpieczenie 100-milionowego kredytu posłużyła przemycona z Kaukazu melityna, czyli syntetyczny pszczeli jad. Czy po 15 latach słoik ze 109 gramami trucizny nadal zalega w lodówce bankowego skarbca?

Historia Wojskowych Służb Informacyjnych to temat na wielotomową, pasjonującą powieść faktu. Powieść, w której mnóstwo wątków brzmi sensacyjnie, zwłaszcza że do tej pory nie zostały wyjaśnione. Jedną z nich jest sprawa melityny, jednej z najdroższych substancji na świecie - syntetycznego jadu pszczelego, wyprodukowanego ponoć w laboratorium KGB na Kaukazie i przemyconego do Polski przez byłych oficerów WSI. To chyba też pierwszy taki przypadek w polskiej bankowości, kiedy mało znana substancja mogła posłużyć jako zabezpieczenie kredytów udzielanych przez bank PKO BP fundacji Pro Civili i spółkom z nią powiązanych. Dodajmy, że były to spółki, w których wygodnie umościli się byli oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych.

Ale jakie dziś są losy tej tajemniczej substancji?

Choć od tamtych wydarzeń minęło już ponad 15 lat, nadal w tej sprawie więcej jest znaków zapytania niż odpowiedzi. Ba - dziś niektórzy podważają nawet fakt, że syntetyczna melityna - wyprodukowana ponoć w laboratorium KGB na Kaukazie substancja o niezwykłych leczniczych właściwościach, ale także śmiertelnym działaniu - w ogóle istniała.

- Na początku lat 90. taką cenną substancją była czerwona rtęć. Z tym że ona była związana z przemysłem zbrojeniowym, a nie farmaceutycznym. Wszystkie służby specjalne szukały wtedy czerwonej rtęci, pamiętam, bo też byłem zaangażowany w te poszukiwania. Ale czerwona rtęć okazała się lipą. Doszliśmy do wniosku, że może to być prowokacja jakichś służb, które przez rozpuszczenie tej plotki monitorowały działania innych służb - kto jej szuka, kto o nią pyta. Takie wtedy były teorie. Jednak sama substancja nigdy nie istniała. Podobną lipą może być jad pszczeli, bo ta historia brzmi niewiarygodnie - ostrzega mnie Wojciech Brochwicz, były dyrektor w Urzędzie Ochrony Państwa i wiceminister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka.

W podobnym tonie mówi też generał Marek Dukaczewski, były szef WSI: - Była rtęć, był jad, ale ja nic na ten temat nie wiem. Nigdy tego nie sprawdzałem, nigdy się w to nie wgłębiałem - odpowiada.

Udało mi się jednak dotrzeć do osób, które poznały niewiarygodną historię melityny, nierozerwalnie związaną z historią byłych oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych. Zresztą sprawa ta szeroko była opisywana przez media na początku XXI wieku i mimo - jak się dowiedziałam - różnych wtedy nacisków na gazety ze strony WSI, dziennikarze nie musieli zamieszczać sprostowań czy odpowiadać za swoje publikacje przed sądem.

Jeden z dziennikarzy śledczych spotkał się nawet z człowiekiem, który mu opowiedział, jak z kilkoma innymi przemycał melitynę do Polski. Kim byli ci "inni"? Wtedy domniemywano, że to byli oficerowie WSI, bo też to im był potrzebny ten żółtawy proszek o ogromnej wartości. Ponoć przemycano go w ukryciu, w trzech rosyjskich samochodach UAZ. Szmuglujący jechali przez Białoruś. Podobno UAZ-y te zostały potem zakupione przez wojskowych w randze generałów, którzy mieli je wykorzystywać do wypraw na polowania i - kto wie - być może do dziś służą im do tych celów...

Worki z melityną ukryto m.in. w zagłówkach. Potem postanowiono przesypać ją do fiolek czy probówek, w końcu wylądowała w słoiczku. 109 gram melityny to mniej niż pół kostki masła, ale wartość tej porcji została potem przez ekspertów oceniona na ponad 120 mln zł. Nic dziwnego, zważywszy, że taka ilość, jak mówiła prowadząca wówczas śledztwo prokurator Małgorzata Stajniak z Prokuratury Okręgowej, starczyłaby na kilka lat produkcji dla całego przemysłu farmaceutycznego na świecie. Melityna powoduje niewiarygodnie szybkie przyswajanie leków w terapiach nowotworowych, ale jest też znakomitą, niewykrywalną trucizną - wstrzymuję akcję serca. Podanie jej delikwentowi sprawia, że natychmiast umiera na zawał.

- Dwa lata później po moich publikacjach spotkałam się z osobą, która była dobrze zorientowana w tamtej akcji i wtedy usłyszałem, że w rzeczywistości do Polski wjechało wtedy dziewięć kilogramów melityny - opowiada mi jeden z dziennikarzy śledczych, który publikował wówczas w tygodniku "Nie", i dodaje:

- Ale czy tak faktycznie było? Ciężko to zweryfikować. Jeden z oficerów WSI, który był prowadzącym śledztwo w sprawie przekrętów kolegów, spotkał się ze mną już po moich publikacjach, zarzucając, że pisałem bzdury, bo ta melityna nigdy nie przekroczyła granicy RP - nie ma śladów odprawy. Ale przecież to był przemyt, więc o jakiej odprawie mówimy?
Inny ówczesny dziennikarz "Nie", Dariusz Cychol, odmówił mi rozmowy na ten temat:

"Piwo? Kawa? Zawsze chętnie spotkam się z Tobą, Anito - napisał mi w SMS-ie. - Ale nie mam zgody swojego obecnego pracodawcy (TVP - przyp. red.), by rozmawiać o czymkolwiek z jakąkolwiek redakcją. Dasz radę i dotrzesz do moich byłych współpracowników :) Z pozdrówkami, D.".

Faktycznie, dziewięć kilogramów brzmi już zupełnie fantastycznie. Choć przecież tak samo fantastycznie wyglądał cały proceder wyłudzania z polskich banków ciężkich milionów złotych, w którym mieli uczestniczyć byli funkcjonariusze WSI. Wszystko zaczęło się w 1996 r. i trwało prawie do 2000 r., a było to w czasie, kiedy szefem WSI był gen. Tadeusz Rusak, a komendantem Wojskowej Akademii Technicznej generał Andrzej Ameljańczyk.

Afera dotyczyła tzw. oscylatora finansowego, który był stosowany m.in. po to, aby wyłudzać kredyty przede wszystkim z PKO BP. Mechanizm oscylatora wyglądał w ten sposób, że firmy, których trzon stanowili byli oficerowie WSI (a spółek takich było ze 40, skupiały się wokół fundacji Pro Civili), wykonywały lipne usługi dla Wojskowej Akademii Technicznej.

Taką usługą był np. handel nieistniejącym programem komputerowym Axis czy też Unimed. Nieważne, że program w rzeczywistości nigdy nie istniał. Istniał przecież... na papierze, dzięki czemu można było wyłudzać wielomilionowe podatki VAT. Przy czym wartość usług dodatkowo zawyżano. Firmy zamiast pieniędzy dostawały z Wojskowej Akademii Technicznej fakturę, która świadczyła o gwarancji zapłaty. Na tej podstawie występowały do banków o kredyty - mówi dziennikarz śledczy. Poręczycielem kredytów była oczywiście wojskowa uczelnia WAT.

Antoni Macierewicz ze swoją komisją też niczego nie wyjaśnił. Gorzej, w jego raporcie roi się od błędów

Człowiek, który miał stać za tymi spółkami, to niezwykle tajemniczy gość. Na imię miał podobno Piotr, w rzeczywistości miał pięć paszportów na różne nazwiska - polskie i niepolskie, i obywatelstwo rosyjskie, i cypryjskie.

Sama fundacja Pro Civili i jej działalność to temat na osobną książkę. Powstała w 1994 r., miała nieść pomoc osobom poszkodowanym w obronie bezpieczeństwa państwa i została założona przez obywateli Austrii. Brzmi dość zagadkowo.

Działalność fundacji próbowała prześwietlić komisja Antoniego Macierewicza. Nie wiadomo kiedy i w jaki sposób fundację "przejęli" oficerowie WSI, z których część była związana z WAT. Można się domyślać, że stało się to w 1996 r., bo to wtedy w WAT powstało Centrum Usługowo-Produkcyjne, z którym Pro Civili rozpoczęła obfitą współpracę. Czego w niej nie było: zawieranie fałszywych umów, wyłudzanie podatku VAT, sprzedawanie fikcyjnych wierzytelności. No i pompowanie kasy z banków. W jednym z oddziałów PKO BP - na Pradze - byli koledzy z WSI mieli swojego człowieka, który był tam dyrektorem.

Kiedy jednak bank PKO BP stwierdził, że firmy zalegają z płaceniem kredytów, zwrócił się z tym do WAT. Wtedy "biznesmenom" zaczął się usuwać grunt pod nogami. Zwłaszcza że zrobiło się na tyle gorąco, że jeden z nich zginął nagle w wypadku, inny umarł od noża, jeszcze inny, zupełnie niechcący, ale za to dwa razy, strzelił sobie przypadkiem w brzuch przy czyszczeniu broni. W końcu jedna ze spółek (na jej czele stał oczywiście nie kto inny jak wysoki stopniem oficer WSI) wzięła zobowiązania 19 spółek wobec banku PKO BP na siebie. I to wtedy jako zabezpieczenie kredytu zostawiono w zastaw słoik ze 109 gramami melityny.

- Najbardziej poszkodowany był bank PKO BP, a dokładnie jedna z jego agend, na Pradze, której szefem był - oczywiście - były oficer WSI. Kiedy bank zrozumiał, że pieniądze ma tylko na papierze, podjął rozmowy z WAT i zażądał propozycji ugody. Ludzie związani z WAT zwrócili się do firm wyłudzających i w ramach rekompensaty, czy zabezpieczenia interesów PKO BP, sprowadzono melitynę. Została zbadana w Polsce przez specjalistów, przesypana podobno z worków do małych fiolek czy probówek i pojechała do banku PKO BP. Zdaje się, że trafiła do oddziału na Marszałkowskiej. Jakiś czas później rozmawiałem z dyrektorem tego banku i przyznał, że w skarbcu stoi lodówka. Potwierdził, że kiedy obejmował stanowisko, to już była ona w skarbcu.

Przebadania substancji podjął się prof. dr nauk chemicznych Marcin Dramiński, dziś rektor Wyższej Szkoły Nauk o Zdrowiu w Bydgoszczy. Wcześniej rzeczoznawca Bogusław Jastrzębski wycenił słoik na ponad 120 mln zł. Prof. Dramiński opiniował produkt dla banku. Zwrócił uwagę, że napisy cyrylicą mogą wskazywać, że melitynę wyprodukowano w 1992 r. Zauważył, że w melitynie pojawiają się produkty rozkładu i trzeba ją oczyścić. Dodał też, że polskie firmy farmaceutyczne nie używają melityny.
- Dla mnie wtedy było najważniejsze, co z odpowiedzialnością komendanta WAT. Bo jemu włos z głowy nie spadł - mówi dziennikarz. To on, jako że wszedł w posiadanie teczki z dokumentami, a nawet pieczątkami spółek, był przesłuchiwany przez UOP. Skąd miał dokumenty? Dostał od człowieka, który pracował dla jednej z tych firm wyłudzających pieniądze. Dał dziennikarzowi kilkaset zdjęć, kilkanaście negatywów, kilkadziesiąt pieczątek, dwa kilogramy druków firmowych spółek tworzących faktoringowy oscylator. A do tego mnóstwo pism wewnętrznych Wojskowej Akademii Technicznej. Ten człowiek uciekł za granicę w obawie o swoje życie.

Śledztwo dotyczące wyłudzenia pieniędzy z banku przez WSI zainicjowało samo WSI, prowadziły je też UOP i Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Kontrola skarbowa w Wojskowej Akademii Technicznej praktycznie zakończyła działalność fundacji Pro Civili. Ale prokuratorzy mieli z tym dochodzeniem problem - czekali na pomoc prawną z Gruzji, Cypru i Rosji. Pytany przez dziennikarzy ówczesny rzecznik PKO BP o to, co się stanie z melityną, odpowiedział, że ze względu na prokuratorskie postępowanie jest to tajemnicą.

Czy PKO BP odzyskał swoje pieniądze? - Bank musiał przeboleć tę stratę - uśmiecha się jeden z moich rozmówców. Czy spadły głowy w kierownictwie WAT? Akty oskarżenia otrzymali mało znaczący pracownicy. Czy w ogóle ktoś wszczął śledztwo w sprawie przemytu melityny do Polski? Nie.

Robert Zieliński, dziś dziennikarz śledczy portalu TVN24.pl, który opisywał sprawę szwindlu oficerów WSI, mówi, że w podobny sposób ani sądowi, ani prokuraturze nie udało się wyjaśnić wielu innych elementów tej zagadkowej historii. - Na ile znam raport z likwidacji WSI i dokumenty i na ile świadczą o tym moje rozmowy, to Antoni Macierewicz ze swoją komisją też nie wyjaśnił niczego. Gorzej, bo w pierwszej części raportu aż się roi od błędów merytorycznych, związanych z WAT, splotem spółek związanych z fundacją Pro Civili. To już klasyka: ludzi, którzy prowadzili śledztwo, pogoniono ze służb, w których pracowali, łącznie z ekipą w wywiadzie skarbowym, z CBŚ i policją. Niektórych pozwalniano, innym zrobiono jakieś sprawy, które zaległy w sądach. To typowa polska historia - najpierw wydarzenia oglądają światło dzienne, trąbią o nich media, a później nie znajdują swojego rzetelnego wyjaśnienia. Wielu osobom zależało na tym, aby nie wyjaśniono, w jaki sposób w sumie około 400 mln zł wziętych z polskich banków, rozpłynęło się w powietrzu - mówi Zieliński. I dodaje: - Ludzie wtedy zaangażowani w te przekręty są dziś w różnych instytucjach finansowych i firmach, ale nie podam nazwisk, bo nie mam zamiaru się procesować. To ludzie służący kiedyś w wojsku, kręcący się wokół znamienitych polityków, powiązani z WSI - mówi Zieliński.

Nic dziwnego, że funkcjonariusze innych służb specjalnych o oficerach WSI mówili "MSWM". Co miało oznaczać - Mała Służba Wielkich Możliwości. Bo też w tamtych czasach praktycznie żaden wielki interes w Polsce nie mógł być zrealizowany bez ich wiedzy, zgody czy udziału. WSI swoimi mackami opanowały takie dziedziny życia jak bankowość, energetyka i surowce o znaczeniu strategicznym.

A jednak sprawa nie została jeszcze zakończona i znajdzie swój finał przed sądem. Jak się dowiedziałam, 24 kwietnia 2014 r. do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga zostały wysłane akta o sygnaturze VI Ds 139/13, razem z aktem oskarżenia dla dziesięciu osób, byłych pracowników WAT. Główni oskarżeni to Piotr P., Krzysztof W. i Karol G. Zarzuca im się popełnienie czynów z art. 286 par. 1 kk w związku z art. 294 kk. Proces jeszcze się nie rozpoczął, bo jak mówi "Polsce" prokurator Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej, sprawa jest bardzo skomplikowana.

Co z legendarną już melityną?

- Nie możemy komentować tej sprawy, ponieważ bank nie ujawnia szczegółów dotyczących zabezpieczeń kredytów bankowych - informuje mnie e-mailem kierowniczka zespołu prasowego PKO BP Edyta Kurkiewicz. Były prezes PKO BP Sławomir Lachowski, który powinien być doskonale zorientowany w tej sprawie, ustami swojej rzeczniczki (jest dziś prezesem FM Bank) odpowiada, że nie ma o tym pojęcia.

- Co się stało z melityną? Myślę, że szlag ją trafił. No, bo ile to może stać? - zastanawia się mój informator. - Leży pewnie w jakimś sejfie bankowym, zapomnianym po dzień dzisiejszy - wróży z kolei Robert Zieliński. I wcale się nie myli. Prokurator Przemysław Nowak potwierdza, że słoik z melityną nadal jest w banku PKO BP. Prokuratora Okręgowa dysponowała tylko fiolką z tą substancją jako dowodem rzeczowym. Ale w tym roku razem z aktami oskarżenia fiolka z melityną została wysłana do sądu.

***

Do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga wpłynął 24 kwietnia 2014 r. akt oskarżenia w sprawie wyłudzania kredytów z banków przez firmy współpracujące z Wojskową Akademią Techniczną. Sprawa się jeszcze nie rozpoczęła. Akt oskarżenia obejmuje dziesięć osób, pracowników wojskowej uczelni WAT. Główni oskarżeni to Piotr P., Krzysztof W. i Karol G.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: WSI, melityna i kredyt na 100 milionów złotych. Historia słoika z drogim jadem pszczelim - Portal i.pl

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska