Sankcje to jedno. Drugim zjawiskiem w wakacyjnej gospodarce jest deflacja. Statystycy i ekonomiści mówią, że ceny spadają. I że podobne zjawisko miało miejsce w 1971 roku. Czyli za Gierka. Jak się skończyła tamta deflacja, wiadomo. Najpierw władza mówiła o trudnościach przejściowych w zaopatrzeniu. Co oznaczało brak wielu artykułów w sklepach, zwłaszcza spożywczych. Wtedy też były sankcje, tylko jakby inaczej. Musieliśmy eksportować do Wielkiego Brata zza Buga węgiel, ale też cukier, mięso czy zboże. Ale biznes, zwłaszcza na węglu, był marny.
Ekonomiści i teraz mówią, żeby się tak tą deflacją nie cieszyć. Bo na krótką metę zaoszczędzimy, ale potem będzie źle. Bo jak nie rosną ceny towarów, to firmy się nie rozwijają, a to oznacza, że nie ma nowych miejsc pracy, podatków itd., itp. Czy rzeczywiście ceny nie rosną? O ile pamiętam, polskie jabłka wiosną były po 2-3 złote. No, ale nie samym jabłkiem człowiek...
Właśnie rodzina wróciła znad morza. Upalnie, pięknie, jak w Chorwacji czy we Włoszech. No i takie też ceny. W pierwszy dzień poszli we dwoje do smażalni. Bo to nad Bałtykiem, jak do Luwru w Paryżu i Watykanu w Rzymie. Miruna czy coś takiego, chlebek, surówka. 80 złotych poooszło... Po paru dniach znów wstąpili na rybkę. Tym razem ambicje mniejsze: śledzik wędzony, małe piwko. No i "tylko" 40 zł... Kierowca, który weźmie robotę we wrocławskim MPK w ramach superzachęty (20 zł/h) musiałby się nieźle nakręcić na takiego śledzia.
Jako dolnośląski konsument nie odczuwam deflacji. W mięsnym pojawiają się promocje na schab czy kiełbasę. Ale to stary i stały numer. Żeby kupić dobre mięso, wędliny, warzywa i nabiał, trzeba słono zapłacić. Bo co z tego, że są półki i sklepy z tanim towarem, skoro jego nazwa nie pasuje do zawartości.
Na pewno deflacji nie zauważą rodzice kupujący podręczniki szkolne. Skoro rząd daje elementarze, to branża chce odbić sobie na książkach do starszych klas. Nawet ministerstwo edukacji namawia do porównywania cen w internecie i wybierania tańszych ofert podręczników.
Wątpię, czy statystycy wierzący w deflację wzięli pod uwagę branżę, która rozwija się dynamicznie w zagłębiu miedziowym. Żigolak za towarzyszenie pani przez noc bierze tysiąc zł. Statystycy mówią, że nie mają metod do badania cen i dochodów w tej sferze. Ale Unia nie odpuszcza. Każe nam do PKB wliczać dochody z prostytucji, narkotyków i przemytu. Gdy to kiedyś policzymy, może się okazać, że deflacja i grożący z tego względu zastój gospodarczy to mit. Że miejsc pracy przybywa, tyle że w branży dość dyskretnej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?