Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarze nie przepraszają chorych, choć popełniają sporo błędów

Małgorzata Moczulska
Elżbieta Skowera mama 15-letniego Mateusza nie usłyszała od lekarza słowa przepraszam, choć jej syn przez zaniedbanie lekarza nigdy nie będzie już sprawny
Elżbieta Skowera mama 15-letniego Mateusza nie usłyszała od lekarza słowa przepraszam, choć jej syn przez zaniedbanie lekarza nigdy nie będzie już sprawny fot. Dariusz Gdesz
Sprawy o błąd w sztuce lekarskiej są trudne, bo kluczowe są w nich opinie biegłych. Oznacza to że wprawdzie sąd wydaje wyrok, ale lekarze sądzą lekarzy. Elżbieta Skowera mama 15-letniego Mateusza nie usłyszała od lekarza słowa przepraszam, choć jej syn przez zaniedbanie lekarza nigdy nie będzie już sprawny

Patrycja zmarła 18 stycznia. U 16-miesięcznego dziecka zdiagnozowano sepsę. Za późno. Matka dziewczynki o tragedię obwinia lekarza pogotowia, który jej zdaniem, zignorował objawy choroby i nie skierował jej do szpitala.

- Od mojego pierwszego telefonu na pogotowie do czasu przyjęcia córeczki na oddział, gdzie w końcu sama ją zawiozłam, minęły ponad trzy godziny. Przy sepsie to lata świetlne, przecież tu liczy się każda minuta - mówi Agnieszka Zakrzewska.

Opowiada, że feralnego dnia córka od rana miała podniesioną temperaturę. Dlatego poszła z nią do lekarza w przychodni. Doktor zbadała Patrycję, przepisała leki przeciwgorączkowe i ostrzegła, że gdyby temperatura nadal rosła, należy od razu wzywać pogotowie.

O godz. 17.40 Patrycja miała 40 stopni gorączki i zaczęła mieć problemy z oddychaniem i przyspieszony rytm serca. Pani Agnieszka zadzwoniła na numer alarmowy pogotowia ratunkowego po pomoc. - Usłyszałam, że lekarz może być u mnie do godziny czasu, mimo, że mieszkam niemal po sąsiedzku - opowiada. Z jej relacji wynika, że pogotowie pojawiło się w u niej o 18.30, a lekarz zachowywał się nieporadnie i zbagatelizował plamkę wybroczynową za uchem córki.

Przepisał antybiotyk i lek przeciwgorączkowy. Leki pomogły na chwilę, ale około godziny 20. znów zaczęła mocno gorączkować, a na jej ciele pojawiły się kolejne plamy. Pani Agnieszka ponownie zadzwoniła po pomoc. Lekarz, który wcześniej badał jej córkę powiedział, żeby pojechała z dzieckiem do szpitala.

WIĘCEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Tak zrobiła. Wezwała taksówkę, ubrała maleńką i pojechała do szpitala "Latawiec". Tam od razu postawiono diagnozę - sepsa. Dziecko szybko dostało leki, ale niestety po północy umarło.

- Lekarz z pogotowia odebrał mojej córeczce szansę na walkę z chorobą - mówi pani Agnieszka.

Jej wątpliwości podzieliła Prokuratura Rejonowa w Świdnicy. Już w styczniu wszczęła śledztwo w tej sprawie. Jest prowadzone w kierunku niemyślnego spowodowania śmierci dziecka. - Wystąpiliśmy o opinie biegłych. Ta będzie najwcześniej w grudniu - mówi Marek Rusin, prokurator rejonowy w Świdnicy. Przyznaje, że sprawy lekarskie trwają bardzo długo. Od momentu złożenia zawiadomienia do aktu oskarżenia mija najmniej półtora roku, bywa że nawet kilka lat. Nie wynika to z winy śledczych. - W śledztwach opieramy się na opiniach biegłych, a te akademie medycznie wydanie niechętnie i trwa to około roku. Wciąż też trudno znaleźć lekarza, który zgodzi się zeznawać w sprawie lekarskiej - dodaje.

Spraw lekarskich coraz więcej
Mimo to w ostatnich latach rośnie liczba spraw przeciwko lekarzom. - Rzeczywiście mamy więcej śledztw dotyczących narażenia pacjentów na utratę zdrowia i życia - potwierdza Ewa Ścierzyńska z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy. - Ale też prokuratorzy są dobrze przygotowani do ich prowadzenia - dodaje i podkreśla, że dzięki temu tak wiele z nich kończy się oskarżeniem lekarzy.

Przykładów nie trzeba długo szukać. Sąd w Dzierżoniowie osądził niedawno wałbrzyskiego neurochirurga. Lesław R. za narażenie pacjenta na utratę życia usłyszał karę 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Zdaniem śledczych pan doktor zbagatelizował stan zdrowia przywiezionego mu przez pogotowie pacjenta. Mimo, że stwierdził poważne obrażenia głowy m.in. stłuczenie mózgu oraz złamanie kości czaszki to nie pozostawił go na obserwacji, a zdecydował o przewiezienie go do szpitala powiatowego w Dzierżoniowie, w którym nie na oddziału neurochirurgii.

Tam pacjent zaczął umierać. Lekarze mimo braku specjalistycznego sprzętu zdecydowali się na operację. Pacjent zmarł.
- Nie rozumiem dlaczego ten lekarz nawet nie próbował taty ratować, tylko odesłał go jak niepotrzebną rzecz - żali się kobieta i dodaje, że jej rodzina nie usłyszała nawet słowa przepraszam.

Takiego słowa nie usłyszała też Elżbieta Skowera mama 15-letniego Mateusza. Chłopak przez zaniedbanie lekarza ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Świdnicy nigdy nie będzie już sprawny. Doktor Jan M. został w 2012 roku, po 3 latach procesu skazany na pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu, ale od wyroku się odwołał i proces nadal trwa.

A dramat Matusza rozpoczął się w 2006 roku. Chłopak wyszedł wyrzucić śmieci i przewrócił się na szkło, którego odłamki wbiły mu się w kolano. W szpitalu ranę tylko zdezynfekowano i zaszyto. Dwa dni później Mateusz omal nie umarł, bo w ranę wdało się zakażenie. Pani Elżbieta zawiozła syna ponownie do szpitala w Świdnicy. Dopiero wtedy zlecono wykonanie zdjęcie rentgenowskiego. Pokazało ono, że w kolanie tkwiły odłamki szkła. Mateusz przeszedł operację. Ta jednak nie pomogła, bo kilka dni później kolano znowu spuchło, a chłopiec wił się z bólu.

- Wtedy zadecydowałam, że zrobię synowi kolejne zdjęcie RTG już na własny koszt - mówi mama kobieta. Rentgen pokazał, że w kolanie nadal są odłamki szkła. Chłopak przeszedł kolejną operację, a jego mama zgłosiła sprawę do prokuratury.

Za tzw. błąd w sztuce lekarskiej grozi do dwóch lat więzienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska