Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ebola we Wrocławiu? Licealiści zagrożeni. Proszą o pomoc Boga. Sanepid: Ostrzegaliśmy, nie słuchali

Marcin Walków, Weronika Skupin, Maciej Sas, x-news
Dziewięcioro licealistów z Wrocławia wróciło właśnie z Liberii, samego serca epidemii eboli. Na miejscu nikt tego nie krył. "Ebola jest wśród nas" - głosiły ulotki rozdawane Polakom. "Wiedzieliśmy o zagrożeniu, a jednak zdecydowaliśmy się tu przybyć" - pisali jeszcze w lipcu sami licealiści. Zdaniem wrocławskich lekarzy zakaźników, uczniowie powinni być teraz traktowani jak osoby potencjalnie zakażone wirusem. - Odradzaliśmy organizatorom ten wyjazd. Ale nie chcieli nas słuchać - mówią w sanepidzie. Teraz na Facebooku jeden z nastolatków pisze: "Boże, pomóż nam".

Ważne: Po naszych publikacjach na temat pobytu wrocławskich uczniów w miejscu zagrożonym ebolą, prokuratura z urzędu wszczęła postępowanie wyjaśniające w tej sprawie. Śledczy zbadają, czy organizator wyjazdu mógł narazić uczniów na niebezpieczeństwo. Prokuratura sprawdzi też, czy wyjazd do Liberii mógł oznaczać "sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób, poprzez spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego lub szerzenia się choroby zakaźnej". Takie przestępstwo, nawet nieumyślne, zagrożone jest karą trzech lat więzienia.

W Liberii przez blisko miesiąc byli uczniowie liceum salezjańskiego z ulicy Młodych Techników. Wyjazd zorganizowali salezjanie, na czele wyprawy stał ks. ks. Jerzy Babiak, dyrektor liceum salezjańskiego we Wrocławiu.Podczas misji, wrocławianie pracowali w letnim obozie dla 400 najuboższych dzieci z Liberii. Licealiści odwiedzili też miejscowy szpital prowadzony przez zakonnice. - Siostry mają tam wielki problem z tym, żeby leczyć ludzi. Na jednej sali nawet 10 osób. Siostry mówiły, że leki muszą sprowadzać z Ameryki - mówili uczniowie po powrocie do Wrocławia.

Licealiści do Polski wrócili 3 sierpnia. Dwa dni po ich wylocie, obóz został zamknięty w obawie przed wirusem eboli. Zamknięto też szkoły i miejscowy szpital katolicki. - Fakt, że lekarz szejk Omar Khan oraz dwóch innych współpracowników, leczących chorych, zarazili się wirusem pogarsza sytuację. Szpital katolicki został zamknięty od czasu, kiedy administrator szpitala zmarł w wyniku zakażenia kontaktowego. Szpitale były jednym z miejsc rozprzestrzeniania się epidemii. Na wieść o pierwszych lekarzach, których zaatakował wirus ebola podczas opieki nad chorymi, trudno było znaleźć kolejnych lekarzy do pracy. Ponadto, panika i stres stawały się coraz powszechniejsze wśród ludności zaniepokojonej dźwiękiem syren karetek przewożących przez miasto zakażonych - czytamy na stronie internetowej ośrodka, w którym przebywali wrocławianie.

Wrocławianka z objawami eboli. Chorobę wykluczono

U wrocławskich uczniów nie stwierdzono dotąd objawów choroby. Jak ustalili dziennikarze portalu GazetaWroclawska.pl, 3 sierpnia, zaraz po powrocie do Polski, jedna z nastolatek źle się poczuła. Miała gorączkę. Lekarz rodzinny skierował ją do szpitala zakaźnego. Tu przeprowadzono badania, ale - na szczęście - kategorycznie odrzucono możliwość zakażenia ebolą.
W środę przed południem - już po medialnych doniesieniach o zagrożeniu ebolą - do szpitala zgłosił się drugi uczestnik wyjazdu z prośbą o przeprowadzenie badań kontrolnych. Na szczęście, u niego także nie stwierdzono obecności wirusa.

Wrocławianie przebywali w Monrovii, stolicy Liberii. Jeszcze w czerwcu BBC donosiła, że właśnie w Monrovii, wirus eboli zabił siedem osób. Do dzisiaj w Liberii odnotowano łącznie 599 przypadków eboli, w tym 323 śmiertelne. Licealiści i organizatorzy wyprawy świetnie wiedzieli o zagrożeniu. Miejscowi dziwili się nawet, że mimo ryzyka eboli, Polacy zdecydowali się przyjechać do Liberii. - Tak naprawdę nie było wiadomo kto jest chory, a kto nie - przyznała jedna z wrocławskich licealistek na antenie TVN24.

Wiedzieli o ryzyku. Teraz piszą: "Boże, pomóż nam"

W połowie lipca w dzienniku z podróży jedna z licealistek napisała: "Jak wiadomo ebola jest tutaj problemem bardzo na czasie. Stąd w wielu miejscach można spotkać różne ulotki i komunikaty. Codziennie spotykamy je w naszym ośrodku, na ulicach, a także na drzwiach odwiedzonej ostatnio Masonic Templum. Można się z nich dowiedzieć między innymi czym jest wirus eboli, jak można się nim zarazić, czego unikać oraz jakie są najczęstsze objawy choroby. Do akcji profilaktyki włączyło się wiele organizacji. Wśród nich między innymi UNICEF. Nawet lokalne radio, jak słyszeliśmy jadąc ostatnio samochodem emituje specjalnie piosenki, które mówią o tym jak chronić siebie, swoich bliskich, podkreślając dobitnie: 'Ebola jest wśród nas'. O eboli wspominał także fr. Raphael w czasie przywitania nas na jednej z pierwszych Mszy. Mówił wtedy do wszystkich, że doskonale wiedzieliśmy o panującej sytuacji w Liberii, a jednak zdecydowaliśmy się tu przybyć. Wzbudziło to jeszcze większy podziw wśród zgromadzonych ludzi co zostało podkreślone gromkimi oklaskami. Przebywając już kilkanaście dni w Liberii świadomość eboli nie jest dla nas powodem strachu. Zachowując pełną prewencję jesteśmy dzielni i eboli się nie boimy".

Dziś jeden z uczniów salezjańskiego liceum pisze na Facebooku: "Boże, pomóż nam".

Sanepid: Odradzaliśmy, nie słuchali nas

Jak ustalił portal GazetaWroclawska.pl, sanepid odradzał salezjanom organizowania wyjazdu. 30 czerwca do Głównego Inspektora Sanitarnego w Warszawie trafił anonimowy list, napisany najprawdopodobniej przez rodzica jednego z uczniów, informujący o ryzykownej wyprawie. - Główny inspektor napisał do dyrekcji, by jeszcze raz zastanowiła się nad celowością organizowania wyjazdu w tym miejscu w tym czasie. Tyle mogliśmy zrobić. Nie mogliśmy zabronić wyjazdu - mówią w sanepidzie. Dyrektor odpisał, że uczniowie będą bezpieczni, bo będą przebywali w zamkniętym obozie. Dziś już wiemy, że nie była to prawda, bo sam dyrektor zawiózł uczniów także do miejscowego szpitala.

– Świadomość epidemii i zagrożeń była obecna zarówno we mnie, jak i w uczestnikach oraz przede wszystkim w rodzicach. Nikt nie był przymuszony – mówił we wtorek ks. Jerzy Babiak, organizator misji licealistów. - Gdybyśmy przyjęli takie myślenie, że kraje afrykańskie to miejsce wielu chorób, nie tylko eboli, ale też malarii, gruźlicy i febry, to byśmy mówili, że nie ma sensu tam jechać, bo się zarazimy. W Afryce co 30 sekund umiera dziecko. Jest przekonanie, że mimo wszystko trzeba tam jechać - dodał.
Ksiądz dyrektor ostatni raz wystąpił publicznie we wtorek. Potem "zapadł się pod ziemię". W środę nie odbiera telefonów. Szkoła przy ul. Młodych Techników była zamknięta na cztery spusty. Dopiero w czwartek salezjanin zorganizował konferencję prasową - kliknij tutaj, by przeczytać relację z konferencji.

Do Wrocławia nie wróciła dotąd jeszcze jedna z licealistek. Została w Liberii na dłużej. Do Polski zamierza przyjechać w tym tygodniu. To, że mogła mieć kontakt z osobami zakażonymi ebolą wprost wynika z tego, co publikuje w internecie:
"Po obozie miałam zaangażować się w pracę w Centrum Młodzieżowym. Niestety i tutaj ebola wygrała walkę. Jednak robię co mogę będąc z garstką dzieci, które jeszcze przychodzą do Oratorium. Wygląda na to, że forum dla animatorów, które miało się odbyć za dwa tygodnie, też zostanie anulowane. Otwarcie szkoły 1 września również stoi pod wielkim znakiem zapytania. Dlatego też, rozpoczynający się tydzień, będzie moim ostatnim spędzonym w Liberii. Niech Maryja Wspomożycielka Wiernych czuwa nad mieszkańcami Liberii i innych krajów dotkniętych epidemią".

Profesor: – Każda z takich osób musi być traktowana jak potencjalnie zakażona – tak nakazują procedury opracowane przez WHO, czyli Światową Organizację Zdrowia - CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Profesor: – Każda z takich osób musi być traktowana jak potencjalnie zakażona – tak nakazują procedury opracowane przez WHO, czyli Światową Organizację Zdrowia - CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Prof. Andrzej Gładysz z Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych, Chorób Wątroby i Nabytych Niedoborów Odpornościowych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, były konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych podkreśla, że zachowanie organizatora wyjazdu było – delikatnie mówiąc – nierozważne.
Jak mówi prof. Gładysz, organizator powinien natychmiast sprawdzić, czy młodzi wrocławianie mogli w Liberii mieć kontakt z jakąkolwiek spośród osób zakażonych wirusem ebola. Tłumaczy, że każda osoba, która miała lub mogła mieć kontakt z kimkolwiek spośród zakażonych wirusem, powinna być traktowana jako osoba potencjalnie zakażona. Trzeba zebrać dokładny wywiad, przeprowadzić badania, a w razie konieczności obserwację w izolatce. To wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia, by ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa.

Jeśli nie można tego jednoznacznie wykluczyć, wszyscy powinni zostać od razu bardzo dokładnie zbadani przez specjalistów z Kliniki Chorób Zakaźnych przy ulicy Koszarowej we Wrocławiu. Szczególnie pilne jest to w przypadku osób, które po powrocie mają podwyższoną temperaturę i inne objawy podobne do tych, jakie towarzyszą grypie. Lekarze muszą zebrać dokładny wywiad, a w razie potrzeby mogą umieścić pacjentów na obserwacji lub – jeśli to niezbędne – kwarantannie w jednej z dwóch specjalnie do tego celu przeznaczonych izolatek.

– Każda z takich osób musi być traktowana jak potencjalnie zakażona – tak nakazują procedury opracowane przez WHO, czyli Światową Organizację Zdrowia – dodaje prof. Gładysz. Takie działania są niezbędne, by ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa w sytuacji, gdyby którykolwiek z wrocławskich licealistów w Liberii został zakażony.

Witold Paczosa, lekarz i kierownik Działu Epidemiologii w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej wyjaśnia, że obecnie nie ma podstaw do przeprowadzenia obowiązkowej izolacji lub hospitalizacji. Prawo daje taką możliwość, ale w przypadku osób, u których wystąpią objawy lub wiadomo, że miały bezpośredni kontakt z osobą zarażoną lub chorą wirusem takim jak ebola, wywołująca gorączkę krwotoczną.

Zdaniem epidemiologa, nie wszystko da się jednak ująć w przepisach prawa. - Nie można zakazać prawnie wyjazdów takie miejsca. Ale oprócz prawa jest jeszcze zdrowy rozsądek. I takie działanie organizatora dla nas jest właśnie przejawem braku zdrowego rozsądku. Nie jest on jednak karalny... - załamuje ręce Witold Paczosa.

- W razie czego jesteśmy przygotowani na przyjęcie nawet stu pacjentów z ebolą - mówi dr Grzegorz Madej, ordynator oddziału zakaźnego szpitala przy ul. Koszarowej we Wrocławiu. - Na szczęście na razie nie ma powodów do paniki. Licealiści powinni być teraz obserwowani przed lekarza rodzinnego. Jeśli pojawią się jakiekolwiek objawy choroby, powinni trafić do nas. Samo przebywanie w kraju objętym ebolą nie jest zagrożeniem, do zakażenia potrzebny jest bezpośredni kontakt z chorym lub zmarłym.

IZOLATKI DLA CHORYCH NA EBOLĘ WE WROCŁAWIU - KLIKNIJ I ZOBACZ ZDJĘCIA

Choroba rozwija się nawet do 21 dni od zakażenia wirusem. Początkowo objawy przypominają grypę. W ciągu pół roku wirus eboli w trzech afrykańskich państwach zabił prawie 1000 osób. W Liberii odnotowano łącznie 599 przypadków, w tym 323 śmiertelne.

Pierwszą ofiarą tej epidemii eboli było dwuletnie dziecko z niewielkiej wioski na pograniczu Sierra Leone, Liberii i Gwinei. Zmarło 6 grudnia ub. roku.

JAK ZACHOWANIE DYREKTORA SALEZJAŃSKIEGO LICEUM OCENIA KURATORIUM? CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Jak zachowanie dyrektora salezjańskiego liceum ocenia kuratorium? – Zbyt wiele w tej sprawie nie możemy powiedzieć. Wyjazdy letnie i zimowe dzieci i młodzieży organizator ma obowiązek zarejestrować w kuratorium oświaty. Ten wypoczynek nie był do nas zgłoszony. Nie wiemy jednak z jakiego powodu, być może był to wyjazd prywatny, zorganizowany przez rodziców lub brały w nim udział osoby pełnoletnie – mówi Janina Jakubowska, rzeczniczka Dolnośląskiego Kuratorium Oświaty.

Czy kuratorium w takim razie sprawdzi te niewiadome? Dowie się kto organizował wyjazd? – Nie, nie dowiemy się, bo nie mamy takiej możliwości. My nawet nie wiemy, czy tam były osoby dorosłe, czy to był wyjazd prywatny. A jeśli tak, nie jest to naszą sprawą. Nie będziemy interweniować – mówi Janina Jakubowska.

Jak dodaje, co innego gdyby jakiś rodzic lub pełnoletni uczestnikami zgłosił niedopatrzenia i podał, kto konkretnie był organizatorem.– W tej sytuacji nawet gdyby było już po wypoczynku, a organizatorem byłaby szkoła, kuratorium zainteresowałoby się sprawą. Gdyby ze strony nauczyciela doszło do rażącego naruszenia przepisów, przypadkiem zająłby się rzecznik dyscyplinarny. Ale tutaj żadnego zgłoszenia nie było, dlatego interweniować nie będziemy – mówi. Kuratorium nie reaguje np. na doniesienia medialne.

A co z ewentualnymi konsekwencjami? Szkoła przecież mogła narazić uczniów na niebezpieczeństwo. Tutaj kuratorium odsyła do sanepidu. – Jeśli w trakcie jakiegoś wyjazdu mamy zgłoszenie o niedopatrzeniach, w przypadku gdy odbywa się on w kraju, możemy interweniować. Prawo jednak nie mówi nic na temat wypoczynku, który jest zakończony. Nie mamy w stosunku do kogo interweniować. Za dużo jest niewiadomych. Nie możemy się nawet odnieść do tego, czy wyjazd przebiegał zgodnie z prawem, bo nie wiemy jaki miał charakter – mówi Janina Jakubowska.

Jedna osoba dalej przebywa w Liberii, można więc uznać, że wyjazd nie jest zakończony, ale kuratorium nie zareaguje zarówno ze względu na brak zgłoszenia jak i to, że jest to poza granicami Polski. Co w takiej sytuacji ma zrobić rodzic? – Zanim wyśle dziecko na taki wypoczynek powinien sprawdzić, czy jest on zarejestrowany w kuratorium – radzi Jakubowska. Problem jednak w tym, że kuratorium zgodziłoby się na posłanie dzieci do ogarniętej wirusem eboli Liberii.
– Jeśli zgłoszenie jest formalnie poprawne, a międzyczasie władze państwowe odradzają wyjeżdżanie do danego kraju, możemy nie wydać zgody na wypoczynek. W tym przypadku coś takiego nie miało miejsca – dodaje Jakubowska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska