Pamiętam późniejsze wyprawy na obrzeża parku imienia 30-lecia, gdzie przeszukiwaliśmy chaszcze w poszukiwaniu starych, poniemieckich nagrobków.
Potem zwykle szliśmy na pobliski cmentarz żołnierzy radzieckich, którzy zginęli w czasie walk o Wrocław i obowiązkowo zaglądaliśmy na maleńki cmentarzyk parafialny tuż obok, gdzie o historii przypominało kilka grobów dzieci, które zginęły w czasie powojennych zabaw z minami.
Koniec tych wędrówek zawsze przypadał na stary cmentarz żydowski, gdzie można było dostać się, wdrapując się po drzewie na mur. Chodziliśmy po tej krainie umarłych z otwartymi ze dziwienia buziami, instynktownie przeczuwając, że przeskakując przez mur, stanęliśmy na drugim brzegu Lete.
W tych wędrówkach nigdy nam nie przyszło do głowy, że można zniszczyć jakikolwiek grób, niemiecki, rosyjski, polski czy żydowski - ślad czyjegoś istnienia. To nie były sprawy, o których rozmawialiśmy, wymagające tłumaczenia. Tak po prostu było, że wchodząc na cmentarz, zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy wchodzili do kościoła.
Kilka lat temu we Wszystkich Świętych widziałam małolaty wysypujące się z tramwajów z piwami w garści i tłumnie walące na imprezy na największą wrocławską nekropolię. Taka nowa świecka tradycja - pijaństwo na grobach. Jeden krok do wandalizmu, dwa kroki do pustki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?