Nie zamierzam dziś jednak dywagować, czy ruch samochodowy - jak postuluje były prezydent Zdrojewski - winien wrócić na pl. Solny. Otóż, by liczyć się towarzysko, należy dziś pisać o dwóch kółkach, nie o czterech.
O kółkach Majki, nie tylko Włoszczowskiej. O pedałach napędzanych siłą polskich mięśni. Tym bardziej że należę do pokolenia, które w podartych dresach haratało w gałę, chodziło na szaber, a gdy nie miało już siły biegać, grało w piaskownicy w kapsle. Mierzejewskim, Spruchem, Piaseckim, Jaskułą, Bodykiem, Leśniewskim, Serediukiem, Szerszyńskim, Urygą, Karłowiczem, Sypytkowskim, Halupczokiem, Wroną... W mojej piaskownicy oni rządzili. Mieli biało-czerwone koszulki i w ten sposób te kapsle pstrykałem, by na linię mety wpadali przed Ludwigiem, Amplerem, Raabem etc.
Przed rokiem miałem przyjemność przejechać jeden z etapów Giro d'Italia, czasówkę z Mori do Polsy. 20 km non stop w górę. 20 km do nieba, czyli do... piekła. Wtedy właśnie pokazał się światu Majka. A ilu takich chłopaków wypuścił w lepszy świat Dolny Śląsk? Całe zastępy przed laty. Ci chłopcy pochodzili ze wsi, jak dla przykładu Zdzisław Wrona z Pustkowa Wilczkowskiego pod Wrocławiem. Tam jego rodzice mieli gospodarstwo. A w tym gospodarstwie pomagało siedmioro dzieci: pięciu synów i dwie córki. Taka... tania siła robocza. Mama zawsze im powtarzała, że można wziąć maszynę, lecz ona pieniądze skasuje. A jak sami zrobią, to kasa w domu zostanie.
Z Pustkowa daleko do Ślęży Sobótka Zdzisław nie miał, 12 km. Inna była to jednak odległość latem, a inna zimą. Każdorazowo była to jednak część treningu. Raz w słońcu, raz w deszczu, raz w śniegu, a raz pod wiatr. Godził to z robotą w polu, w oborze. I rychło zaczął wygrywać, w myśl hasła - trzymamy się ramy i zapier...my. Z tego Pustkowa dojechał Wrona do Seulu, na igrzyska, czy na Wyścig Pokoju, wygrywając etap i finisz z Olafem Ludwigiem, królem tego finiszu. To się pamięta!
Pamiętam, co mówił Szurkowski. Że jak się przywoziło z Zachodu 2 kg bananów, to kilogram był dla dzieci, a kilogram chowało się dla siebie. Lecz on nie był do zjedzenia. On był do postraszenia, miał tylko z kieszeni wystawać. Pamiętam też dramat wspominany przez Janka Jankiewicza podczas wyścigu w Algierii, w 1979 bodajże. Chciał sobie pojeść pomarańczy, a mu zabroniono. - One tam rosły na drzewach. Dostałem jednak jakichś bąbli na ręce, więc lekarz mówi: - Ty masz, Jankiel, uczulenie na pomarańcze, nie możesz jeść. I w ostatnią noc dopiero zobaczyłem, gdy się przebudziłem, jakie pluskwy po mnie chodziły. One mnie cięły. A ja owoców nie mogłem sobie pojeść - wciąż ubolewał po latach.
Inni też dzięki tym pedałom z biedy się wydostali, jak Heniek Charucki, który stworzył rowerowe imperium na Robotniczej. Chcesz mieć lepiej? Pedałuj, próbuj.
PS. W piątek minęła 8. rocznica śmierci red. Irka Maciasia, miłośnika kolarstwa, pamiętacie? A zginął na dwóch kółkach. Bo potrąciły go cztery. I uciekły.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?