Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Morderstwo w Złotoryi. Zginął za zdradę zmyślonego zakonu Dragonów

Małgorzata Szymańska
Michał Piwoński w czasie procesu. Wyrok w I instancji zapadł 13 marca 2009 roku przed Sądem Okręgowym w Legnicy
Michał Piwoński w czasie procesu. Wyrok w I instancji zapadł 13 marca 2009 roku przed Sądem Okręgowym w Legnicy Piotr Krzyżanowski
Ta śmierć wstrząsnęła nie tylko niewielką Złotoryją. Koledzy ze szkoły bestialsko zamordowali 17-letniego Maćka. Bo zdradził zakon Dragonów, który nigdy nie istniał i był tworem wyobraźni jednego z nich.

Styczeń, początek roku 2007. 15-tysięczne miasteczko koło Legnicy. Tu z mamą mieszkał Maciek Witkowski, 17-letni uczeń Zespołu Szkół Zawodowych im. mjr. Henryka Sucharskiego w Złotoryi. Uczęszczał do klasy o profilu wojskowym. Chciał być żołnierzem lub policjantem. Dużo czytał. Lubił ambitne kino. Słuchał metalu. Interesowały go komputery. Fotografował przyrodę. Swojej pierwszej wystawy nie dożył.

W liceum poznał Marka Andrzejewskiego i Mateusza Skrzypińskiego. Wszyscy trzej trafili do tej samej klasy wojskowej. W szkole spiknęli się z Michałem Piwońskim z równoległej klasy. Połączyła ich fascynacja wojskiem i sportami walki. Zwykłe chłopięce zainteresowania. Do czasu, aż któregoś dnia Michał nie opowiedział kolegom o międzynarodowym zakonie morderców. Pochwalił się, że w tajnych szeregach Dragonów dosłużył się najwyższego stopnia - wojownika cienia. Zrobił jeszcze większe wrażenie, gdy dodał, że w zakonie odpowiada też za dyscyplinę i ma na koncie kilka zabójstw. - Chłopaki wyśmiewali mnie, więc wymyśliłem, że należę do zakonu - organizacji, która zabija ludzi. Uwierzyli w to - zeznawał później przed sądem Michał.

Był ich jedynym łącznikiem i dowódcą jednocześnie. Od tych najważniejszych w Dragonach przekazywał wyznaczone zadania i egzekwował ich wykonanie.

Spotykali się w okolicach Wilczej Góry. Uczyli się krępowania i bicia. Na początku na treningi przychodziła jeszcze Agata, ale kiedy zorganizowała sfingowany atak na Marka i Maćka naraziła się Michałowi. Tak zapadł pierwszy wyrok. Michał przygotował próbę lojalności. Maciek miał zepchnąć ze skały Agatę. Chłopak się wahał. W końcu odmówił. I przestał przychodzić na spotkania Dragonów. Podobno paru osobom powiedział o tajnym stowarzyszeniu i o tym, co robili. Podobno spotykał się z dziewczyną Michała. - Chwalił się, że zostanie płatnym zabójcą. Już nie mogłem słuchać tych bzdur - wyjaśniał później policji Michał Piwoński podczas przesłuchania.

Za zdradę śmierć

Zachowanie Maćka uznano za zdradę. A za zdradę była jedna kara - śmierć. Michał nie mógł sobie pozwolić na szarganie jego autorytetu. Jemu się nie odmawia. Nie odmawia się bractwu Dragona. Mateuszowi i Markowi powtarzał, że każdy jest sadystą, tylko nie każdy umie to w sobie pielęgnować. W tajemnicy powiedział też chłopakom, że na egzekucję przyjadą członkowie zakonu z centrali w Niemczech. Maciek, który sądził, że sprawa rozeszła się po kościach, nie przypuszczał, że zamiast Agaty, zginąć miał on.

24 stycznia 2007 roku, dzień przed planowanym zabójstwem, chłopcy poszli przygotować miejsce. Wykopali dół: długi na półtora metra, szeroki na 80 cm, głęboki po pas. To miał być grób dla Maćka. - Wiedziałem, co się stanie. Wiedziałem, że Witkowski zostanie zabity. Michał cały czas powtarzał, że za zdradę zakonu lub niewykonanie rozkazu grozi śmierć - zeznał przesłuchiwany przez policjantów zaraz po zatrzymaniu Mateusz, który później, w czasie procesu przed sądem wyparł się tych słów.

Do lasu, na zbocze Wilczej Góry zwabili Maćka pod pretekstem wspólnego treningu, podczas którego miał otrzymać broń. Niczego nie podejrzewał. Poszedł na umówione miejsce razem z Michałem, który podzielił się z nim kanapką. To był jego ostatni posiłek.
Chłopcy często ćwiczyli agresywne zachowania. Maciek miał tym razem odegrać rolę ofiary. Sam założył sobie na głowę kominiarkę tył na przód, żeby mieć zasłonięte oczy i poprosił kolegów, aby podłożyli mu pod kolana pokrowiec od saperki. Nie chciał pobrudzić spodni, gdy będzie klęczał nad dołem, by mama się nie gniewała.

- Tnij! - rozkazał Markowi Michał, trzymając w rękach nóż z zakrzywionym ostrzem - Kurwa, tnij!
- Pojebało cię!
- Michał przecież nic nie zrobiłem, nie zabijaj mnie! - prosił bezskutecznie przerażony Maciek, do którego dotarło, że to nie żarty.
- Jeśli go nie zabijesz, to zginie i on, i ty!
- Michał, co ty chcesz zrobić? - zapytał przerażony Maciek - Przecież ja nic nie zrobiłem! Nie zabijaj mnie! - trysnęła krew.
- Zamknij się, skurwysynie! - Michał krzyczał do już leżącego w dole Maćka. - Nikt nie będzie mówił złych rzeczy na mój zakon i nikt nie będzie woził się z moją dziewczyną po Złotoryi.

Rytuał się dopełnił

17-latek nie zmarł od razu. Był bity i kopany po całym ciele. Jeszcze żył, gdy koledzy zasypywali go ziemią. Na koniec chłopcy ustalili wspólną wersję wydarzeń i pozbyli się zakrwawionego noża.

Później, już po zatrzymaniu, Michał winą za morderstwo obarczył Marka. Podczas wizji lokalnej opowiadał, że widział jak kolega podcina gardło Maćkowi. Sąd mu nie uwierzył, tak samo jak nie uwierzył w przyznanie się Marka do winy.

Marek i Mateusz byli pewni, że morderstwo zostało zlecone odgórnie, że wysłannicy Dragonów przyjechali z Niemiec, zatrzymali się w hotelu Qubus, by ich sprawdzić. Że ukryci w lesie, obserwują ich i czuwają, aby okrutny rytuał się dopełnił. By zdrajca poniósł zasłużoną karę. To dlatego, gdy już zasypali ciało Maćka w leśnej mogile, podnieśli do góry ręce. To był znak dla członków stowarzyszenia, że zbrodnia się dokonała. - Myślałem, że się uda, że ciało nie zostanie odnalezione - mówił kilka lat po procesie skazany za tę zbrodnię Michał Piwoński reporterowi programu "Uwaga".

Minęła zima. 25 kwietnia 2007 roku pewien mężczyzna przypadkiem w środku lasu trafił na rozkopane przez dzikie zwierzęta wzniesienie przypominające niewielki kurhan. Wewnątrz policja odnalazła zwłoki człowieka ze skrępowanymi kończynami i z poderżniętym gardłem. Sekcja zwłok wykazała, że ofiara nie broniła się. Szybko też okazało się, że przypadkowy spacerowicz odnalazł zaginionego Maćka Witkowskiego.

Wzajemne oskarżenia

Policja wszczęła śledztwo. Wytypowano podejrzanych. Decyzja sądu o ich aresztowaniu dla matki Maćka była szokiem. Gdy syn zaginął, rozmawiała z każdym z jego kolegów - kłamali w żywe oczy. Nawet pomagali w poszukiwaniach. Przez trzy miesiące od zniknięcia Maćka żyli tak, jak gdyby nic się nie stało.

Wszyscy trzej przyznali się do winy, nawzajem się oskarżając i nieustannie zmieniając zeznania. Prokurator postawił im zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Matka Maćka Witkowskiego liczyła na dożywocie, jednak żaden z trzech oskarżonych nie miał wówczas skończonych 18 lat. Dlatego usłyszeli maksymalny wyrok 25 lat więzienia. Dodatkowo Michał Piwoński uznany za prowodyra i wykonawcę zabójstwa, dostał obostrzony wyrok, z możliwością ubiegania się o wyjście na wolność dopiero po odsiedzeniu 22 lat kary.
Gdy sędzia odczytywał, ile lat będzie siedział w więzieniu, rozpłakał się. Marka Andrzejewskiego i Mateusza Skrzypińskiego sąd apelacyjny po ponownym rozpatrzeniu sprawy uznał za współwinnych pomocnictwa w morderstwie.

Sąd nie zakwalifikował zbrodni jako szczególnie okrutnej, jak wnioskował prokurator. Przychylił się do argumentacji mecenasa Pawła Gromatki, obrońcy oskarżonych, że podcięcie gardła to najłagodniejszy sposób pozbawienia życia.

Biegły sądowy, którego zadaniem było stworzenie portretu psychologicznego Michała Piwońskiego, stwierdził w swojej opinii, że ma on osobowość dominującą, skłonną do okrucieństwa. Sprawia mu przyjemność znęcanie się i upokarzanie innych.

Żadnej skruchy. Ledwo żal

Osadzony w zakładzie karnym we Wrocławiu Michał Piwoński podczas wywiadu, jakiego udzielił reporterowi TVN, nie wyraził skruchy za to, co zdarzyło się w styczniu 2007 roku w Złotoryi. Mówił, że nie czuje wyrzutów sumienia. Zaledwie żal. Chciałby po prostu zapomnieć o feralnych wydarzeniach tamtego zimowego popołudnia. - Ja nie uważam w ogóle, żebym miał cokolwiek w sobie zmieniać. Nie uważam, żebym zrobił cokolwiek złego w życiu. Ja chcę po prostu o tym zapomnieć, wymazać z pamięci - cztery lata temu mówił Michał Piwoński w trakcie wywiadu Maciejowi Kucielowi.

Zabójca Macieja Witkowskiego podczas pobytu w więzieniu został oskarżony o fizyczne i psychiczne znęcanie się nad współosadzonym. Prokurator w akcie oskarżenia pisał: "współwięźnia wielokrotnie bił rękami i nogami po głowie i karku, wyzywał, wkładał jego głowę do sedesu, zmuszał do jedzenia śmieci i usiłował zmusić do stosunku oralnego". - To mnie śmieszy - skomentował te zarzuty Michał Piwoński podczas rozmowy z reporterem.

* Korzystałam z artykułów Piotra Kanikowskiego w Gazecie Wrocławskiej, materiałów na stronach www.karasmierci.info.pl, wroclaw.gazeta.pl, ,,Wszystko da się zapomnieć" Macieja Kuciela ("Uwaga"), oraz interia.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska