Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarze: Kamil już nie żyje. Matka nie wierzy i walczy (ZDJĘCIA)

Malwina Gadawa
Pod szpitalem protestują koledzy chłopca
Pod szpitalem protestują koledzy chłopca Janusz Wójtowicz
Dramatyczna sytuacja w szpitalu im. Marciniaka przy ul. Traugutta, do którego trafił 17-letni Kamil po wypadku samochodowym. Lekarze orzekli u niego śmierć mózgu. Chcą, żeby rodzice zgodzili się na to, żeby można było od niego pobrać organy. Ojciec, który opiekował się synem, wstępnie się już na to zgodził. Twierdził, że chce, by serce jego syna żyło, tylko w innym ciele. Matka zdecydowanie się temu sprzeciwia. Czasu jest coraz mniej. Poszczególne narządy wkrótce zaczną obumierać, mimo wciąż pracującej aparatury podtrzymującej. Lekarze są także zgodni, że w związku z tym za kilka dni organy mogą się już nie nadawać do przeszczepu.

Kamil trafił do Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego przy ul. Traugutta we Wrocławiu po wypadku samochodowym. Jechał ze znajomymi. Miał strasznego pecha. Innym pasażerom nic poważniejszego się nie stało. - Trafił do nas w bardzo ciężkim stanie. Tragicznym. Lekarze zrobili wszystko, co mogli, żeby uratować życie tego chłopca. Niestety, nie udało się - mówi Marek Nikiel, dyrektor szpitala. W piątek, po godz. 14, stwierdzono śmierć mózgu. Matka i przyjaciele 17-latka uważają jednak, że Kamil ma szanse na przeżycie i walczą o to, by lekarze nie odłączyli go od respiratora.

- To nie była decyzja lekarzy, tylko stwierdzenie faktu. Rozumiem ból rodziny. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że aparatura nie podtrzymuje 17-latka przy życiu, tylko zapewnia funkcjonowanie narządów, które mogą innym osobom uratować życie - tłumaczy dyrektor Nikiel.

Ojciec Kamila na początku zgodził się na pobranie organów od swojego syna, potem zmienił zdanie, ale ostatecznie wczoraj lekarze przekonali go do pierwszej decyzji. Agnieszka Wolańska, matka chłopca, od początku nie zgadza się na propozycję lekarzy. Twierdzi, że syn ścisnął jej rękę. Utrzymuje, że możliwe jest wybudzenie go. Według niej, lekarze w tej sprawie popełnili błąd, bo orzekli śmierć mózgu, podczas gdy jej syn znajdował się w śpiączce farmakologicznej. Dlatego zawiadomiła policję o możliwości popełnienia przestępstwa przez lekarzy.

Dyrektor szpitala im. Marciniaka nie boi się zarzutów. Przekonany jest, że prawo stoi po stronie medyków. - Stwierdzenie faktu śmierci mózgu potwierdził nie tylko zespół trzech lekarzy, specjalistów w swojej dziedzinie, ale także badanie angiografem - mówi dyrektor Marek Nikiel.

Dziś Kamil miał być odłączony od aparatury medycznej. Szpital jednak tego jeszcze nie zrobił. Czeka na zmianę decyzji mamy chłopca. Ta, jak wiadomo, nie zgadza się na pobranie organów od jej syna. Domaga się, by medycy zajęli się jego leczeniem.
O pomoc w nagłośnieniu tej sprawy poprosiła przyjaciół i znajomych Kamila. Odpowiedziało kilkadziesiąt młodych osób, które protestowały na szpitalnym dziedzińcu.

CZYTAJ DALEJ: Choć dyrektor szpitala im. Marciniaka nie powiedział tego wprost, to prawdopodobnie po protestach bliskich nastolatka, którzy są cały czas przed szpitalem, lekarze poczekają, aż serce chłopca przestanie samo bić.
Choć dyrektor szpitala im. Marciniaka, Marek Nikiel nie powiedział tego wprost, to prawdopodobnie po protestach bliskich nastolatka, którzy są cały czas przed szpitalem, lekarze poczekają, aż serce chłopca przestanie samo bić. Marek Nikiel mówi, że zdaje sobie sprawę, jak trudna to może być decyzja dla rodziny, która musi się pogodzić ze śmiercią bliskiej osoby.

- W naszym szpitalu takich przypadków jest wiele. Kilka dni temu umarła młoda kobieta. Jej organy uratowały życie 6 osobom w Polsce - opowiada. Dyrektor podkreśla, że takie decyzje zawsze są trudne. Ale przytacza również przykład Francji, gdzie oczywiście każdy może zastrzec sobie, że po śmierci nie będzie dawcą organów. Tyle że w razie wypadku czy choroby nie może również liczyć w związku z tym na przeszczep.

O tym, że w szpitalu przy ul. Traugutta nie może być mowy o błędzie, tylko o racjonalnym działaniu zgodnym z praktykami medycznymi i przepisami prawa przekonuje także dr Paweł Chudoba. To dolnośląski konsultant transplantologii klinicznej, pracujący w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym przy ul. Borowskiej. - Człowiek ze stwierdzoną śmiercią mózgu jest uznany za zmarłego. Od tego momentu wszystkie funkcje poszczególnych narządów zmarłego są sztucznie podtrzymywane przez aparaturę i leki. Zgodnie z polskim prawem mamy wówczas dwie możliwości postępowania: odłączyć respirator lub przez krótki czas sztucznie podtrzymywać funkcje poszczególnych narządów zmarłego, aby mogło dojść do pobrania i aby pobrane w ten sposób narządy mogły uratować życie kilku osobom - mówi. Dodaje, że lekarze mogą pobrać organy do celów transplantacji od zmarłego, który jest niepełnoletni tylko wtedy, kiedy zgodzą się na to jego prawni opiekunowie. Jeżeli takiej zgody nie ma, to nie mam w ogóle tematu. Jeżeli jest zgoda tylko jednego opiekuna, wtedy też nie można nic zrobić.

Lekarze mogą pobrać organy od zmarłego, pełnoletniego dawcy, po stwierdzeniu śmierci mózgu, jeżeli za życia nie wyraził sprzeciwu. Jednak można to zrobić dopiero po wykonaniu badań oceniających funkcje poszczególnych narządów.
Dr Małgorzata Burzyńska, anestezjolog w szpitalu przy ul. Borowskiej, mówi, że choć medycyna poszła w ostatnich latach do przodu, to nie znaczy, że można każdego uratować. - W razie śmierci mózgu możemy mieć do czynienia z fałszywymi odruchami, np. palców dłoni. Pochodzą one z rdzenia kręgowego lub nerwów obwodowych i nie są dowodem pracy pnia mózgu - tłumaczy dr Burzyńska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska