Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kulisy odejścia Lidii Geringer de Oedenberg: W SLD miłości nie było. To był tylko związek z rozsądku

Malwina Gadawa
Janusz Wójtowicz
Polityczny rozwód przez intrygi, kłamstwa i nielojalność kolegów. Czy może wyrachowana kalkulacja i gra o wielkie ambicje, stanowiska i pieniądze? Dlaczego Lidia Geringer de Oedenberg odeszła z SLD miesiąc po wyborach?

Po kilku latach - zainicjowanej przez wspólnych przyjaciół - luźnej znajomości i ośmiu latach związku, nadszedł czas na rozstanie. No cóż, rozwód nigdy nie jest łatwy ani przyjemny, ale ile można znosić nielojalność, kłamstwa i intrygi. Z pewnością Lidia Geringer de Oedenberg, pisząc te słowa blisko tydzień temu na swoim blogu, niespodziewała się, że rozwód z Sojuszem Lewicy Demokratycznej okaże się jednym z najgłośniejszych politycznych rozstań i wywoła spore emocje, których na początku wakacji mało kto się spodziewał.

Nikt nie miałby takiego dobrego wyniku jak ja

Sojusz Lewicy Demokratycznej nawet nie próbuje ukryć, że odejście europosłanki - jednej z najbardziej rozpoznawalnych twarzy SLD na Dolnym Śląsku - to wielki cios dla partii. Tym bardziej że Lidia Geringer de Oedenberg zdecydowała się na rozstanie miesiąc po wyborach do Parlamentu Europejskiego, w których po raz trzeci zdobyła mandat europosła. Koledzy uważają, że duża w tym zasługa ich i partyjnego szyldu, którym teraz europosłanka pogardziła. Niektórzy mówią wprost, że powinna honorowo z mandatu zrezygnować. Jednak wrocławianka w swoim oświadczeniu szybko rozwiała nadzieję niektórych. Rezygnować nie zamierza. Wiele osób ma jej to za złe. Działacze nie ukrywają zaskoczenia i rozżalenia. Czują się najzwyczajniej w świecie oszukani.

"W ogóle nie liczysz się z ludźmi, którzy walczyli o Ciebie i dla Ciebie. Często tracąc przy tym czas i własne pieniądze (choćby drukowanie ulotek, które jutro spalę w piecu 15 tysięcy sztuk). Okazałaś nam brak szacunku. Zdradziłaś nas i SLD, i swoich wyborców. Zniszczyłaś niektórym ludziom życie swoją decyzją. Nie masz nic wspólnego z lewicą, bo tak nie traktuje się ludzi, którzy pracują za darmo na Twój sukces, na dodatek do tego bez przerwy dokładając, podczas tego, gdy Ty pławisz się w luksusie" - to jeden z bardziej emocjonalnych wpisów na oficjalnym koncie wrocławianki na Facebooku.

Lidia Geringer de Oedenberg odrzuca te zarzuty. Mówi, że nie chodzi o pieniądze czy stanowiska, tylko o zasady. - Po raz pierwszy startowałam do Parlamentu Europejskiego jako osoba bezpartyjna. Myślę, że ktoś inny nie miałby takiego dobrego wyniku jak ja. To efekt mojej dziesięcioletniej działalności. Przykro mi, że niektórzy czują się zawiedzeni moją decyzją, ale bez wątpienia wyborcy nie głosowali tylko na szyld partyjny, ale także na mnie. Nie zamierzam ich zawieść. Dlatego będę pracować w Parlamencie Europejskim, chcąc spełnić swoje obietnice - mówi Lidia Geringer de Oedenberg.

Dwie twarze, czyli rozważna i despotyczna? - CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Bez wątpienia europosłanka jest osobowością o silnym charakterze, często sama to przyznawała. Bardzo zdyscyplinowana. Być może zawdzięcza to wielogodzinnym ćwiczeniom gry na pianinie w dzieciństwie. Zawsze miała silne poczucie obowiązku, a muzyka była jej wielką pasją, choć potem przegrała z ekonomią. To właśnie edukację na Akademii Ekonomicznej wybrała.

Zanim rozpoczęła się jej przygoda z polityką, to właśnie kultura pochłaniała ją najbardziej. Była szefową wrocławskiej filharmonii i dyrektorem generalnym Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans, a także dyrektorem programowym wrocławskiego oddziału Telewizji Polskiej. Choć z partią była związana o wiele wcześniej, to oficjalnie w struktury SLD weszła dopiero w 2006 roku, kiedy była już eurposłanką. Jeszcze kilka dni temu to właśnie w niej wielu polityków SLD widziało przyszłego kandydata w wyborach na prezydenta Wrocławia. Lidia Geringer de Oedenberg już raz walczyła z Rafałem Dutkiewiczem, w 2002 roku. Przegrała, ale zdobyła aż 36 procent głosów i pokazała, że można skutecznie rywalizować z prezydentem Wrocławia.

W Brukseli czuje się jak u siebie, zresztą kupiła tam nawet mieszkanie. Wielu określa ją jako pracowitą. Chyba jest jednym z nielicznych posłów, którzy organizują tak wiele wycieczek do Parlamentu Europejskiego, czym zapewne zjednała sobię sympatię niejednego wyborcy. Sama przyznawała, że jest raczej rozważna niż romantyczna, jeżeli się wzrusza, to po kryjomu ociera łzę.

To jedna strona medalu. Inni mówią, że potrafi być nieprzejednana, despotyczna, że źle traktuje swoich pracowników w biurze. Jedna z pracownic postanowiła iść nawet do sądu pracy, domagając się odszkodowania w związku z rozwiązaniem umowy o pracę bez wypowiedzenia. - Ostatecznie ja wygrałam tę sprawę. Ta pani chciała naciągnąć mnie i Parlament Europejski - ucina europosłanka. Kiedy dopytujemy się, dlaczego tak sądzi, odpowiada, że nie zamierza mówić o szczegółach.

Przyznaje, że jest wymagająca, ale nie despotyczna. Wiele oczekuje od swoich pracowników, ale jeszcze więcej od siebie. Być może dlatego zatrudniła w swoim wrocławskim biurze swoją siostrę, Zofię Ulatowską-Rybaj, na stanowisku dyrektora. Prawnie nie było to zabronione, choć niektórzy, także w Brukseli, kręcili głowami. Ona nie widziała w tym nic złego.

Podobnie jest teraz, choć Parlament Europejski zmienił przepisy i zatrudniać rodziny w biurze poseł już nie może. Lidia Geringer de Oedenberg nie zamierza jednak przestać współpracować z siostrą. - Owszem, parlament zakazał zatrudniać członków rodziny, ale w naszych relacjach to nic nie zmieni. Jeżeli moja siostra, która jest już emeryturze, będzie chciała nadal ze mną współpracować w ramach wolontariatu, zawsze będzie mile widziana w moim biurze - mówi Lidia Geringer de Oeden-berg. Po decyzji europosłanki wiele osób zadawało sobie pytanie, co takiego się stało, że tak nagle, miesiąc po wyborach, postanowiła odejść z partii. Politycy SLD nie ukrywali zaskoczenia. Ponoć nawet pracownicy jej biura o decyzji swojej szefowej dowiedzieli się z... internetu.

Radosław Mołoń, szef dolnośląskich struktur SLD, zaraz po ogłoszeniu decyzji mówił, że najzwyczajniej w świecie jest mu przykro. - Uważam, że w tym przypadku zaważyły kwestie personalne. Lidia Geringer de Oedenberg chciała zostać wiceprzewod-niczącą Parlamentu Europejskiego, miała nasze poparcie, jednak w całym ugrupowaniu socjalistów nie otrzymała rekomendacji - mówił Radosław Mołoń.

Uważa, że partyjni koledzy z SLD walczyli o nią, jak tylko mogli, po prostu nie mieli przełożenia na swoich europejskich kolegów. Lidia Geringer de Oedenberg ma całkiem inne zdanie. Czuje się po prostu oszukana.

Czar prysł - CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
"Mówiąc bardziej wprost - w ubiegłym tygodniu w czasie kluczowych politycznych negocjacji w Europarlamencie po raz kolejny okazało się, że umowy i kolegialne ustalenia nie mają żadnego znaczenia, a “słowo” w tej »rodzinie« nie staje się ciałem, jest tylko pustosłowiem... Świat się przez ten rozwód nie zawali. Otwieram zatem nowy rozdział już jako polityczna singielka" - napisała w oświadczeniu europosłanka.

"Nie wierzę, że to efekt chwili czy nagła decyzja. Swoją secesję musiała zaplanować odpowiednio wcześniej. Z premedytacją, krok po kroku, podczas kampanii wyborczej mydliła oczy kolegom i wyborcom" - komentował Bartłotmiej Rodak, rzecznik prasowy SLD w Legnicy.

Bardziej wtajemniczeni mówili, że to kwestia stanowisk. Lidia Geringer de Oe-denberg pełniła w ostatniej kadencji funkcję kwestora Parlamentu Europejskiego. W pierwszej połowie kadencji z rekomendacji grupy Socjalistów i Demokratów, a w drugiej - jak mówią politycy - wbrew woli grupy. Dlatego teraz jej kandydatura na stanowisko wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego miała okazać się nie do #zaakcepotwania przez kolegów.

"Oczekiwania pani poseł szły w kierunku funkcji w kierownictwie Parlamentu i gratyfikacji finansowych, których delegacja polska w grupie politycznej Socjalistów i Demokratów nie była w stanie zapewnić" - to fragment oświadczenia polityków SLD.

Jacek Protasiewicz, były już europoseł, który był w minionej kadencji wiceprzewodniczącym parlamentu, potwierdza tę wersję wydarzeń. - W połowie kadencji koledzy z jednej frakcji Lidii Geringer de Oedenberg rekomendowali posła Bogusława Liberadzkiego na stanowisko kwestora. Z tego co wiem, to właśnie on zdobył najwięcej głosów. Lidia Geringer de Oedenberg, pomimo braku rekomendacji, wystartowała. Udało jej się. Co nie zmienia faktu, że zachowała się nie fair w stosunku do swoich kolegów. Zapewne jej to zapamiętali. Bardzo rzadko jedną funkcję pełni ta sama osoba, a rotacja personalna jest rzeczą normalną w Parlamencie Europejskim. Proszę spojrzeć na Jerzego Buzka, który przez 2,5 roku był przewodniczącym parlamentu, a potem zwykłym posłem, by teraz zostać szefem komisji - tłumaczy Protasiewicz.

Chodzi o zasady czy pieniądze?

Jacek Protasiewicz dodaje, że posłowie zarabiają tyle samo, bez względu na to, czy pełnią jakieś role, czy nie. Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego ma jednak prawo do dodatkowego doradcy, który według Protasiewicza może zarabiać około 5 tysięcy euro miesięcznie. Ma też większy fundusz reprezentacyjny.

Lidia Geringer de Oedenberg nie zgadza się jednak z teoriami, że jej odejście z SLD to kwestia pieniędzy czy wygórowanych ambicji. Mówi, że chodzi o zasady, bo stanowiska te doskonale potrafi sobie sama wywalczyć. Wrocławianka inaczej przedstawia także wydarzenia z poprzedniej kadencji. Według niej od początku w jej grupie politycznej były ustalenia, że to ona będzie kwestorem całą kadencję. Według niej to poseł Liberadzki zerwał umowę, nie ona. Lidia Geringer de Oedenberg dodaje, że insynuacje, jakoby grupa sojcalistów była na nią obrażona, są nieprawdziwe.

- Jak dowiedzieli się o moim rozstaniu z SLD, natychmiast zaoferowali mi pomoc i miejsce wiceprzewodniczącej komisji - mówi Lidia Geringer de Oedenberg. Dodaje też, że nie miała pretensji do swoich kolegów na szczeblu Dolnego Śląska.

- Chodzi po prostu o zasady. Jeżeli ktoś ich nie ma, to nie rozumie tego. Nie można czegoś ustalać kolegialnie, a później tych decyzji nie szanować - mówi. - Grupa liberałów propnowała mi stanowisko kwestora, gdybym przeszła do nich, jednak to nie o to chodzi. To nie poseł otrzymuje pieniądze na zatrudnienie dodatkowej osoby, tylko robi to parlament. Ma to być pomoc administracyjna. Dodatkowy etat opłaca parlament - tłumaczy dalej Lidia Geringer de Oedenberg.

Dodaje też, że rzeczy, które się wymienia, nie można traktować jako specjalnych profitów. Według niej pieniądze z funduszu reprezentacyjnego są wydawane tylko wtedy, kiedy jest taka potrzeba, np. kiedy wiceprzewodniczący przyjmuje gości. Dla niej nie są to przywileje, tylko elementy potrzebne do odpowiedniego sprawowania powierzonych funkcji w Brukseli.

Wszystko przez to, że we Wrocławiu zostać nie chciała? - CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Wśród niektórych polityków pojawiły się także insynuację, że brak stanowiska dla Lidii Geringer de Oedenberg w Brukseli to kara za to, że ta nie chciała kandydować w listopadowych wyborach na prezydetna Wrocławia. Była wielką nadzieją lewicowej partii na dobry wynik. W końcu już raz pokazała, że z Rafałem Dutkiewiczem można walczyć i to z całkiem niezłym skutkiem. Europosłanka zaprzecza jednak takiej wersji wydarzeń. Wyjaśnia, że nie zadeklarowała się ostatecznie co do startu w jesiennych wyborach. Decyzję miała podjąć dopiero po rozdaniu stanowisk w Brukseli.

We Wrocławiu szybko muszą znaleźć wyjście awaryjne. Czasu coraz mniej, a Sojusz Lewicy Demokratycznej nie może sobie pozwolić na to, żeby w stolicy Dolnego Śląska nie wystawić w najblliższych wyborach samorządowych nikogo, kto mógłby zawalczyć o prezydenturę miasta lub wystawić osobę, której nikt nie będzie znał.

Radosław Mołoń mówi, że decyzje personalne jeszcze przed nimi. Powinny być podjęte do września. Robi dobrą minę do złej gry i przekonuje, że na pewno będzie to dobry kandydat.

Czesław Cyrul, działacz wrocławskiej lewicy, mówi wprost: - Lidia nie powinna rzucać legitymacji partyjnej. Tak się nie robi. Na jej wynik pracowało wiele osób. Do tej pory korzystała z naszego zaplecza. Choć nigdy nie identyfikowała się do końca z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Miłości nie było, a raczej małżeństwo z rozsądku, ale obie strony czerpały z tego związku korzyści.

Cyrul uważa też, że stwierdzenia jego koleżanki o tym, że ciągnęła listę, są niesprawiedliwe. - Były w tych wyborach bardziej znane nazwiska, jak Kazimierz Kutz czy Ryszard Kalisz. Znaleźli się jednak na słabej liście i nie dostali się do parlamentu. Dlatego powtórzę, to był związek z korzyścią dla obojga, po prostu - mówi Cyrul, który jest przekonany, że Lidia Geringer de Oedenberg nie chciałaby zostać prezydentem Wrocławia.

- Nikt by nawet o to nie miał do niej o to pretensji. W Brukseli zarabia się kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, a tu około 13 tysięcy. Ale poradzimy sobie, jak w każdej sytuacji. Jeszcze wszystkich zaskoczymy - dodaje Cyrul.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kulisy odejścia Lidii Geringer de Oedenberg: W SLD miłości nie było. To był tylko związek z rozsądku - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska