Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na terenie powiatu wałbrzyskiego rozbiły się dwa myśliwce. Katastrofy utajniono

Artur Szałkowski
Szczątki samolotu transportowego Junkers Ju 52, który rozbił się na Trójgarbie
Szczątki samolotu transportowego Junkers Ju 52, który rozbił się na Trójgarbie ze zbiorów Krzysztofa Kobusińskiego
Pod koniec wojny oraz po jej zakończeniu w regionie doszło do kilku katastrof samolotów wojskowych. Pamięć o nich przetrwała dzięki naocznym świadkom podniebnych dramatów.

Pod koniec lat 50. na terenie powiatu wałbrzyskiego oraz w pobliskich Górach Sowich, rozbiły się dwa myśliwce. Świadkowie twierdzą, że były to samoloty odrzutowe MiG-15, należące do sił powietrznych Ludowego Wojska Polskiego. Wzmianek na temat katastrof próżno szukać w archiwalnych wydaniach lokalnej prasy. Takie informacje były skutecznie wyciszane przez wojsko, służbę bezpieczeństwa oraz cenzurę. Pamięć o dramatycznych wydarzeniach sprzed ponad pół wieku przetrwała dzięki naocznym świadkom. Pierwszy dramat rozegrał się w lipcu 1956 r. na terenie Sierpnicy w gminie Głuszyca. Odrzutowiec rozbił się tam o stok zbocza.

- Miałem wówczas 10 lat. Usłyszałem huk eksplozji, a później odczuwalne były jeszcze drgania słupów energetycznych. Spadający samolot ściął bowiem przewody wysokiego napięcia - mówi Marian Kozak, wówczas mieszkaniec gminy Głuszyca. - Z relacji osób, które widziały końcową fazę lotu maszyny, wynika że następowały przerwy w pracy jej silnika. Samolot kiwał skrzydłami na boki, w końcu runął na ziemię i uderzył w zbocze góry.

Zobacz KONIECZNIE: Tak zmieniała się ulica Legnicka i okolice

Marian Kozak dodaje, że siła uderzenia musiała być ogromna. Ogon samolotu z namalowaną na nim biało-czerwoną szachownicą pozostał u podstawy wzniesienia. Natomiast pozostałe szczątki maszyny wyrzucone zostały w górę zbocza na odległość 500-600 metrów.

- Na miejscu katastrofy widziałem ciała dwóch osób w kombinezonach lotniczych, chyba kapitana i majora. Za nimi były otwarte spadochrony, prawdopodobnie próbowali się katapultować - wyjaśnia Marian Kozak. - Lotnicy nie mieli na głowach hełmów tylko coś, co przypominało hełmofony czołgistów. Pamiętam, że hełmofon jednego z nich był częściowo rozdarty i widać było częściowo oskalpowaną głowę lotnika. Widok był straszny.

Dorośli mieszkańcy trzymali się od miejsca katastrofy z daleka, obawiając się funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa. Przy rumowisku kręciła się natomiast liczna grupa dzieci, których żołnierze nie przeganiali. Po oględzinach miejsca katastrofy, wojsko zabrało ciała poległych lotników i wywiozło na ciężarówkach szczątki samolotu. Sprawie nie nadano żadnego rozgłosu.
Dwa lata później w pobliskich Górach Sowich rozegrał się podobny dramat. Ponownie doszło do katastrofy myśliwca MiG-15, który również należał do sił powietrznych Ludowego Wojska Polskiego. Tym razem dramat rozegrał się na szczycie Małej Sowy (972 m n.p.m.).

- Do zdarzenia doszło jesienią 1958 r. Samolot leciał od strony Dzierżoniowa, a świadkiem katastrofy był mój kolega, który spędzał krowy z łąki i zobaczył błysk rozbijającego się samolotu - wspomina Marian Kozak. - Po katastrofie przyjechało wojsko, by szukać ciała poległego pilota i szczątków rozbitego samolotu. Poszukiwania prowadzone przez dwa tygodnie, nie przyniosły rezultatu. Na wrak rozbitej maszyny natrafił dopiero przypadkowy turysta.

CZYTAJ DALEJ: Wojsko zadbało, by wyciszyć obie sprawy, ale w miejscach gdzie rozbiły się samoloty wciąż są odnajdowane ich niewielkie elementy

Żołnierze uprzątnęli miejsce katastrofy myśliwca. Wnikliwie przetrząsnęli również punkt skupu złomu w Walimiu. Potwierdziły się ich informacje, że kilku okolicznych mieszkańców dotarło wcześniej na miejsce katastrofy, wymontowało spore elementy silnika i sprzedało na złom. Elementy te zostały przez wojsko odzyskane.

Obie katastrofy odrzutowych myśliwców z końca lat 50., mają swoje potwierdzenie nie tylko w relacjach naocznych świadków. W miejscach gdzie rozbiły się samoloty wciąż są odnajdowane ich niewielkie elementy. Wojsko zadbało, by wyciszyć obie sprawy i nie nadawać im rozgłosu. Dlatego nie wiadomo, co było przyczyną obu katastrof. Prawdopodobnie odpowiedź na to pytanie znajduje się gdzieś w archiwach wojskowych. Być może do akt dołączona jest również dokumentacja fotograficzna.

Nim w regionie wałbrzyskim runęły na ziemię dwa odrzutowe myśliwce, dochodziło tu do innych katastrof lotniczych, o których wiemy dzięki relacjom naocznych świadków. Jednym z takich zdarzeń jest zestrzelenie radzieckiego samolotu zwiadowczego. Miało miejsce latem 1946 r. w pobliżu szczytu Włodarza (811 m n.p.m.).

Czytaj też: Historia. W Breslau też łamano prawo

Relacje na temat tej katastrofy pochodzą od dwóch nieżyjących już naocznych świadków. Zestrzelenie samolotu widział Filip Rozbicki, który miał wówczas około 20 lat i był organistą w kościele w Walimiu oraz Piotr Barycz, wówczas kilkunastoletni chłopiec pochodzący z rodziny polskich osadników wojskowych.

- Z relacji obu świadków wynika, że samolot został ostrzelany z broni maszynowej. Następnie zaczął dymić i runą ła na ziemię - tłumaczy Łukasz Kazek, miłośnik historii Gór Sowich. - Filip Rozbicki był na miejscu katastrofy i widział częściowo spalone ciała dwóch osób w radzieckich mundurach oraz szczątki maszyny, na których widoczne były czerwone gwiazdy.
Nie wiadomo kto zestrzelił samolot. Mówi się o niemieckich dywersantach, niedobitkach oddziałów Wehrmachtu lub Waffen-SS oraz omyłkowym zestrzeleniu maszyny przez żołnierzy Armii Radzieckiej.

W 2013 r. Krzysztof Kobusiński, historyk amator z Wałbrzycha, rozwikłał z kolei zagadkę samolotu, który rozbił się na Trójgarbie (778, 757 i 738 m n.p.m). - Pierwszy raz o tym zdarzeniu usłyszałem kilkadziesiąt lat temu od Niemca, który był naocznym świadkiem - mówi Krzysztof Kobusiński. - Powiedział mi, że miało ono miejsce wiosną 1945 r. Panowały wówczas fatalne warunki atmosferyczne. We mgle pilot zboczył z kursu i uderzył w stok wzniesienia.

Z relacji świadka wynikało, że katastrofę przeżyły wszystkie osoby na pokładzie. Wrak leżał na stromym stoku i jego usunięcie było problemem. Po zakończeniu wojny Rosjanie wymontowali część wyposażenia, a resztę wywieźli na złom. Wałbrzyszanin wyjaśnił zagadkę, dzięki wsparciu zaprzyjaźnionego z nim historyka-amatora z Czech. Dotarł on do dokumentów i zdjęcia, które dokumentują zdarzenie. Teraz wiadomo, że na Trójgarbie rozbił się transportowy Junkers Ju 52. Na jego pokładzie byli ranni niemieccy żołnierze, ewakuowani z Wrocławia.

Krzysztof Kobusiński i jego kolega z Czech, próbują również wyjaśnić sprawę zestrzelenia amerykańskiego bombowca Liberator B-24. Na podstawie dokumentów z niemieckich archiwów wiadomo, że maszyna rozbiła się 20 listopada 1944 r. w okolicach Bielawy. Samolot leciał z włoskiej Pantanelli bombardować cele w Kędzierzynie-Koźlu. Lecąc nad Pardubicami został zaatakowany i uszkodzony przez niemieckie myśliwce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska