Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zły ruch i wygrywa zakalec

Jerzy Wójcik
Bochenki mogą mieć 400, 600 albo 720 gramów
Bochenki mogą mieć 400, 600 albo 720 gramów Fot. Janusz Wójtowicz
Gdy większość kończy pracę i zasiada wygodnie w fotelu, kilkadziesiąt osób właśnie zaczyna zmianę. Tworzą zaczyn, formują kęsy, nadzorują pieczenie. Jak to się dzieje, że rano zajadamy się świeżutkim chlebem i bułkami.

Jest godzina 19. We wrocławskich zakładach "Mamut" przy ul. Żmigrodzkiej zaczyna się robić tłoczno. Około 30 osób będzie do późnej nocy pracować, po to żebyśmy rano dostali świeże pieczywo w sklepach.

Ale dobry i przygotowywany według dawnych receptur chleb nie powstanie w ciągu jednej nocy. Od 24 godzin w wielkich pojemnikach, zwanych przez piekarzy dzieżami, już trwa fermentacja. Powstaje tak zwany żurek, którego głównymi składnikami jest mąka żytnia i woda. Jednak nikt nie zdradzi nam proporcji, bo jak podkreślają piekarze, żurek i zaczyn to serce ciasta. Od odpowiednio przebiegającego procesu fermentacji zależy m.in. smak, zapach i pulchność późniejszego wypieku.

Ciasto też musi dobrze odpocząć
Następnie z żurku powstają kwasy, które fermentują przez trzy kolejne godziny. Znów dodawana jest woda, mąka oraz sól w odpowiednich proporcjach. Wszystko jest mieszane w specjalnym urządzeniu. To moment, w którym możemy powiedzieć, że powstaje ciasto. Po wstrząsach, które musiało ono przeżyć w maszynie, potrzebuje chwili odpoczynku. Ile? Kilkanaście minut, mówią piekarze, ale nie zdradzają tajników, bo od tego zależy, czy później nie zrobi nam się z ciasta zakalec. Ciasto z wielkiego kotła trafia do kolejnego urządzenia - tym razem jest to dzielarka. W maksymalnie zautomatyzowanych piekarniach na Zachodzie nie potrzeba do tego ludzi. U nas maszynie pomagają pracownicy, którzy jednocześnie pilnują, by ciasto nie stało zbyt długo i trafiło do dzielarki w odpowiednim momencie.

Musi nabrać wymiarów przed pieczeniem
Z dzielarki wyskakują kawałki ciasta, które wciąż nie przypominają gotowego chleba. Dawniej piekarze sami formowali kształt bochenków, dziś robi to za nich maszyna. Najpierw na taśmie kawałki ciasta są zaokrąglane, a następnie wydłużane. Urządzenie symuluje pracę ludzkich rąk. Tak przygotowane kęsy ciasta lądują w koszykach wiklinowych - te są różnej wielkości w zależności od późniejszej wagi chleba. Bochenki powstające we wrocławskim Mamucie mogą mieć 400, 600 albo 720 gramów. Niezależnie od wielkości wszystkie po chwili trafiają do tzw. komory fermentacyjnej, w której ciasto musi nabrać właściwej objętości przed pieczeniem. I tak mija kolejne 40 minut w temperaturze 30-35 stopni przy około 50 proc. wilgotności.

Teraz pozostaje upiec chleb. Ale myli się ten, komu wydaje się, że to już nie problem. - Pieczenie trwa przeciętnie około 45 minut i składa się z czterech etapów - opowiada Jacek Kopański, kierownik piekarni we wrocławskim Mamucie. - Najpierw kęs ciasta pod wpływem pary i temperatury zwiększa swoją objętość, później trwa zapiekanie, a następnie uzyskujemy odpowiedni kolor oraz podsuszamy gotowy już niemal produkt - wylicza kierownik Kopański.

Najwyższa temperatura - 250 stopni - ustawiana jest na początku całego procesu. Przy piecu cały czas pracują ludzie, którzy przez specjalne szybki mogą obserwować, co się dzieje z chlebem, i w razie potrzeby interweniować, przyspieszając proces lub zmieniając temperaturę.

Chleb wyjeżdża do nas na taśmie
W dużych piekarniach, zamiast jak dawniej wsadowych, wykorzystywane są tzw. piece przelotowe. Przypominają urządzenia, które prześwietlają bagaż na lotniskach. Uformowane w kęsy ciasto wjeżdża do podłużnej komory na taśmie, z drugiej strony wyjeżdża już gotowy bochenek. Tylko że piec ma na oko 30-40 metrów długości, a spacer wzdłuż niego trwa kilka sekund. Widok na wylocie to jest to, na co czekaliśmy cały czas. Z czeluści pieca wyjeżdża do nas bochenek jak z bajki. Dla kogoś, kto jest w piekarni po raz pierwszy, to chyba najbardziej efektowny moment. Ale upieczony chleb nie oznacza końca pracy. Teraz lśniące bochenki wyruszają w 20- minutową podróż taśmociągiem podwieszonym pod sufitem piekarni. To czas, jakiego potrzebują na wystudzenie.

Bochenki, które trzeba będzie jeszcze pokroić, muszą stygnąć znacznie dłużej, bo ponad 3 godziny.
- Kiedyś więcej osób szukało w sklepach ciepłego chleba prosto z piekarni - wspomina Anetta Dzięcioł, dyrektor produkcyjny we wrocławskim Mamucie. - Dziś częściej zwraca się uwagę na aspekty praktyczne i higienę. Większość sprzedawanego chleba to bochenki pokrojone, zapakowane i odpowiednio oznakowane - tłumaczy. A do tego niezbyt duże, tak by rodzina mogła go zjeść w ciągu jednego, dwóch dni i kupić świeży.

Z rolnikiem i młynarzem trzeba być na "ty"
Pachnący i zdrowy chleb produkowany jest we Wrocławiu także w mniejszych rodzinnych piekarniach. W piekarni "Leśnicka" Stanisław Kibało zatrudnia na jednej zmianie pięć osób. Nie obyło się bez wprowadzenia maszyn, które ułatwiają proces produkcji, ale jak podkreślają właściciele, nie mają wpływu na jakość produktu.
- Żeby na półce pojawił się dobry chleb, właściciel piekarni musi zadbać o wszystko, zaczynając od jakości mąki, z której będzie wyrabiany - tłumaczy właściciel piekarni, Stanisław Kibało. - Trzeba wiedzieć, od którego rolnika pochodzi zboże, i znać młynarza, od którego bierze się surowiec - opisuje Kibało.

Zdaniem właściciela piekarni najważniejsza jest powtarzalność i stabilność mąki, która trafia do piekarni. Nie może być tak, że jeden chleb jest jaśniejszy, inny ciemniejszy, bo powstaje z mąki różnej jakości. W Leśnicy produkują prozdrowotny chleb pochodzący z ciemnej, jak najmniej przerobionej mąki żytniej pri pszennej. Zdaniem piekarzy to gwarantuje, że wypiek zachowa dużo witamin i soli mineralnych pochodzących ze zboża. Zaczyn, który powstaje na bazie takiej mąki, to klucz do zrobienia zdrowego i smacznego chleba.

- Trwającego kilkanaście godzin procesu fermentacji nie można przyspieszyć. No chyba, że ktoś korzysta z gotowych mieszanek, ale wtedy trudno mówić o wypieku prawdziwego chleba - twierdzi Stanisław Kibało. W Leśnicy do tego stopnia dbają o to, by klient wiedział, jak przebiega proces produkcji, że wymyślili, żeby w piekarni zamontować kamerę. Każdy kupujący chleb będzie na ekranie widział, jak piekarze pracują za ścianą przy jego produkcji.

Sposób na zakalec - eksperymentować
Jest jeszcze jedna metoda, by mieć gwarancję, że chleb, który jemy, jest rzeczywiście zdrowy i smaczny. Po prostu trzeba zakasać rękawy i zrobić go własnoręcznie. Od kilku miesięcy robi to Zofia Reznik z Wrocławia.
- Pierwsze próby z wykorzystaniem drożdży zakończyły się porażką - wspomina. - Dopiero eksperymenty z chlebem na zakwasie przyniosły oczekiwane efekty - opowiada wrocławianka. Tłumaczy, że w warunkach domowych nad zaczynem można pracować nawet kilka tygodni. To dobra rozrywka w chwilach wolnych od pracy. Sam proces pieczenia zajmuje kilka godzin.

Co robić, by uniknąć zakalca?
- Trudno udzielać takich rad, po prostu trzeba eksperymentować z proporcjami albo trzymać się dawnej receptury babci - śmieje się Zofia Reznik i nie ukrywa, że ona sama skorzystała z rad rodziny, ale także z tego, co udało się jej wyczytać w internecie. - I tak mniej więcej co drugi bochenek spełnia moje oczekiwania. Ale tragedii nie ma, bo ten z niewielkim zakalcem też jest jadalny - dodaje. Do własnego chleba można dodać, co tylko dusza zapragnie: słonecznik, dynię, len, wszelkie zioła, suszone śliwki, a nawet orzechy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska