Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielki zjazd maturalny. Spotkali się po 60 latach (ZDJĘCIA)

Weronika Skupin
Nie tylko rocznik 1954. Góra od lewej: Barbara Szajny (?), Irena Zaborska, Sonia Śmiałek, Jerzy Magdalan, Andrzej Paradowski, Konrad Malik, Zbigniew Lachowicz, Leszek Skrzynecki. Środek od lewej: Romana Reiter, Lena Niedzielska, Chaja Giller, Marta Rechowicz, Jadwiga Janikowska, prof. Natalia Charkiewicz, Emma Granik, Halina Mikucka, Larysa Imber, kucają od lewej: Alfred Śliwa (?), Bolesław Kowalik, Włodzimierz Kowalczyk, Mikołaj Mirecki, Aleksander Apelblatt, Eugeniusz Wójcik, Edward Karaś
Nie tylko rocznik 1954. Góra od lewej: Barbara Szajny (?), Irena Zaborska, Sonia Śmiałek, Jerzy Magdalan, Andrzej Paradowski, Konrad Malik, Zbigniew Lachowicz, Leszek Skrzynecki. Środek od lewej: Romana Reiter, Lena Niedzielska, Chaja Giller, Marta Rechowicz, Jadwiga Janikowska, prof. Natalia Charkiewicz, Emma Granik, Halina Mikucka, Larysa Imber, kucają od lewej: Alfred Śliwa (?), Bolesław Kowalik, Włodzimierz Kowalczyk, Mikołaj Mirecki, Aleksander Apelblatt, Eugeniusz Wójcik, Edward Karaś archiwum prywatne
Było ich dwadzieścioro. Zjechali do Wrocławia z Kresów Wschodnich i ze Związku Radzieckiego. W liceum przy ul. Trzebnickiej uczyła się z nimi m.in. Anna German. W 1954 roku zdali maturę, wszyscy poszli na studia - są lekarzami, nauczycielami, naukowcami. Rozjechali się po świecie, a część już nie żyje.

Nie widzieli się 50 lat. Wreszcie Sonia Śmiałek-Kaźmierow-ska postanowiła odszukać swoją dawną klasę. Zaczęła od książki telefonicznej. Tak wydzwoniła kilkoro kolegów. Ci zaś znaleźli kolejnych na potralach społecznościowych. Spotkali się, a od tego czasu widują się regularnie. Minęło już tyle lat, odkąd zdawali maturę, a wciąż tyle pamiętają.

Liceum przy Trzebnickiej zaczęło działać w 1948 roku i zarządzane było przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. Solą w oku komunistycznych władz była religia. W tepedowskich placówkach nie było jej w ogóle. Nie dziwne więc, że sporą część uczniów stanowiły nastolatki pochodzenia żydowskiego, które na korytarzach często śpiewały czastuszki. - Część Żydów pozmieniała nazwiska na polskie, ale była ich z połowa klasy. Po wojnie wszyscy wyjechali, wtedy już nie chcieli komuny bronić - mówi Alicja Nikielska-Żurek, repatriantka ze Lwowa.

Sonia Śmiałek-Kaźmierowska przyjechała tu z Francji, Halina Mikulska-Adamczewska z Brześcia nad Bugiem, Włodzimierz Kowalczyk jest Sybirakiem, a Bolesław Kowalik to kresowiak z Podola. - Niemcy wsadzili nas do pociągu towarowego, ale go nie zamknęli. Uciekliśmy koło Siedlec - opowiada pani Halina. Rodowici wrocławianie byli wtedy Niemcami, a miasto odzyskane stało się tyglem, w którym stopiło się wiele kultur.

W szkole każdy dzień wyglądał podobnie. - Rano był apel, śpiewaliśmy Międzynarodówkę albo hymn ZSRR na baczność, potem była prasówka - codziennie pytali nas z bieżących wydarzeń i tak upolityczniali - opowiada Alicja Nikielska-Żurek. Klasa szybko się zintegrowała. Sonia Śmiałek-Kaźmierowska dodaje, że nie było na tym tle konfliktów i animozji. - Z Chają nawet się przyjaźniłyśmy. Mieszkała w bursie na Podwalu, uczyłyśmy się razem. Irena Zaborska też była Żydówką. Miała ciężkie przejścia we Lwowie, wyjechała do USA, studiowała tam medycynę. Pisujemy do siebie - opowiada pani Sonia.

Wspominają nauczycieli - kochaną polonistkę Natalię Charkiewicz, którą traktowali jak mamę, geografa, fizyka... Nie lubili jedynie profesorki od rosyjskiego, która kazała im pisać opowiadanie, gdy umarł Józef Stalin.

CZYTAJ DALEJ
Pierwsze spotkanie odbyło się 50 lat po maturze. Zaczęło się od książki telefonicznej. Połowę klasy udało się zebrać, ale niektórzy przyjechać nie mogli. Niektórzy poumierali, powyjeżdżali za granicę. Ale z dwudziestki uczniów około połowa zaczęła się regularnie spotykać.

- Czy pani sobie wyobraża, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy po tylu latach? Padliśmy sobie w ramiona. Z nami było tak jak w piosence Kaczmarskiego - mówi Sonia Śmiałek-Kaźmierowska, która nawiązała kontakty ze swoją klasą.

Co się stało z naszą klasą? Pyta Adam w Tel-Avivie
Ciężko sprostać takim czasom, ciężko w ogóle żyć uczciwie

- Olek Apelblatt wyjechał do Izraela, z częścią nie ma kontaktu. Niektórzy nie żyją: Konrad Malik, który zmarł na drugim roku studiów matematycznych, Edek Karaś, Jurek Magdalan, a miesiąc przed naszym ostatnim spotkaniem nieodżałowana Marta Rechowicz. Ruchliwa, energiczna, ale niestety dopadł ją rak - wzdycha pani Sonia.

Alicja Nikielska-Żurek i Jadwiga Niedźwiecka wspominają ją jako najlepszą przyjaciółkę. - Rozumiałyśmy się, studiowałyśmy razem medycynę, ona na wydziale lekarskim, ja na stomatologii. Wyjechała do Francji, miała klinikę, wzięła ślub - opowiada pani Alicja, która do tej pory zawodowo leczy zęby. Dodaje, że 6 osób z klasy poszło na Akademię Medyczną we Wrocławiu.
Z Aleksandrem Apelblattem skontaktowaliśmy się mejlowo. Ma się świetnie, jest emerytowanym profesorem na Uniwersytecie Ben-Guriona w Beer Szewa.

- Studiowałem inżynierię chemiczną rok na Politechnice Łódzkiej, potem we Wrocławiu i w Izraelu. Wyjechałem z Polski w 1957 r. - pisze. - Z Jurkiem Magdalanem siedzieliśmy w ławce cztery lata - wspomina.
Wszyscy pamiętają szczególnie kochaną wychowawczynię, polonistkę Natalię Charkiewicz. - Mieszkała w szkole. Z Martą chodziłyśmy ją odwiedzać - opowiada pani Alicja. Pan Bolesław dodaje, że była jak mama, a pan Włodzimierz przyprowadził do niej nawet swoją narzeczoną, by ją przedstawić.

Odnalazłem klasę całą - na wygnaniu, w kraju, w grobie
Ale coś się pozmieniało: każdy sobie żywot skrobie

Bolesław Kowalik został wojskowym lekarzem, chirurgiem, a teraz jest orzecznikiem. Ale nie zawsze z armią było mu po drodze. - Jak nasze wojska szły z pobliskiego poligonu, skandowaliśmy "niech żyje Ludowe Wojsko Polskie", a ja chciałem: "precz z imperializmem amerykańskim". Ale jak spojrzała na mnie dyrektorka, to mi słowa w gardle uwięzły, krzyknąłem tylko "precz...". Relegowali mnie ze szkoły na dwa tygodnie - wspomina. Opowiada też, jak wyglądała nauka do matury. - Razem z Leszkiem Skrzyneckim i Włodkiem Kowalczykiem siedzieliśmy u mnie w sadzie na czereśniach, książki leżały na trawie - opowiada pan Bolesław. Razem grali też w siatkówkę i byli tak dobrzy, że wraz z chłopcami z młodszych klas zostali drugą drużyną Gwardii Wrocław. Pan Włodzimierz pamięta, że słuchali razem Wolnej Europy i Radia Luksemburg. Ktoś doniósł, a nauczycielom się to nie spodobało. Z kolei w wakacje trzeba było odrabiać obowiązkowe prace społeczne w ramach Służby Polsce (SP). Przyjaźń panów Kowalika i Kowalczyka przetrwała do dziś. Byli świadkami na swoich ślubach.

CZYTAJ DALEJ
Klasa wspomina szczególnie śmierć Stalina w 1953 roku. - Tego dnia zdechł mi kot. Przyszłam do szkoły cała zapłakana, a koleżanka pyta: "Co tak ryczysz?". A ja nie mogłam odżałować nie Stalina, a kota. Na rosyjskim mieliśmy napisać wypracowanie na dowolny temat. Wszyscy oczywiście pisali o Słońcu Narodów, a ja jedyna o kocie. Całe szczęście, że nasza profesor mnie nie wyczytała - śmieje się Alicja Nikielska-Żurek.

Pani Halina chciała się dostać najpierw do drugiej szkoły TPD we Wrocławiu przy ul. Parkowej, ale tam kazali jej podpisać oświadczenie, że nie będzie praktykować wiary. Nie zrobiła tego, poszła więc na Trzebnicką. Tam też nie było łatwo, co przyznaje także pan Włodzimierz Kowalczyk.

- Rodzina mówiła, że księdzem zostanę, długo byłem ministrantem. Po zesłaniu z Sybiru w Bydgoszczy uczyłem się angielskiego, a prawie żadna szkoła go nie oferowała. Jedyne prywatne lekcje we Wrocławiu dawał nauczyciel w liceum przy Trzebnickiej. Wróciłem stamtąd pierwszego dnia cały zapłakany i pożaliłem się mamie, że to szkoła tepedowska - opowiada pan Włodzimierz.

Z racji nauki angielskiego i biegłej znajomości rosyjskiego był zwolniony z łaciny, ale nie tracił czasu i chodził na lekcje.
- Siedziałem cicho nad otwartą książką i podpowiadałem kolegom deklinację, choć nie znałem słowa - mówi.
Zdziwił się też, że mimo zesłania na Syberię koledzy i koleżanki żydowskiego pochodzenia mówią w tym języku bieglej od niego. - Poczułem się trochę gorszy - śmieje się.

Nie wiem sam, co mi się marzy, jaka z gwiazd nade mną świeci
Gdy wśród tych nieobcych twarzy szukam ciągle twarzy dzieci

- Trochę sympatyzowałem z Jadzią. Ale Bolek Kowalik to był amant, bez dziewczyn nie mógł się obejść. O, widać tu na zdjęciu - pokazuje Włodzimierz Kowalczyk. - A największe powodzenie miał Leszek Skrzynecki, wyjechał potem do USA. Naszymi dziewczynami żeśmy się na poważnie nie interesowali, za stare były. Podobały nam się młodsze, w 9. klasie albo ze szkoły pedagogicznej, która była na trzecim piętrze nad nami - opowiada Włodzimierz Kowalczyk.

CZYTAJ DALEJ
Pamięta, gdy zaczęła ich uczyć historii młoda, ładna dziewczyna tuż po studiach. Nie miała łatwo, bo chłopcy jej dokuczali.
- To było w 10. klasie. Dziewczyna zrezygnowała, bo dość bezczelnie się wobec niej zachowywaliśmy. Musiała znosić nasze spojrzenia i śmiechy - przyznaje pan Włodzimierz. Do klasy przyszedł wysoki i poważny nauczyciel historii. - Nie dość, że do historii miałem wstręt, to jeszcze ten gość. Dał nam zestawy pytań, których mieliśmy się uczyć do matury, każdy wykuł swoją część, a potem się okazało, że je wymieszał. Tu się rozczarowaliśmy - dodaje pan Włodzimierz.

Maturę zdawali w 1954 roku w 11 klasie, która była integracyjna, ale młodsze roczniki były podzielone na oddziały chłopięce i żeńskie. Do jednej z nich chodziła Anna German, która potem zrobiła karierę śpiewaczki. Nie wyróżniała się czymś szczególnym poza wzrostem i niewątpliwym talentem, o którym jednak niewielu miało pojęcia. Niektórzy przez wiele lat nie mieli świadomości, że ktoś tak znany uczył się z nimi.

- Myśmy się za takimi wielkimi dziewczynami nie rozglądali. Była wysoka i szczupła - przypomina sobie Bolesław Kowalik.
Lepiej pamiętają ją panie. - Zdawała maturę rok po nas, ale nie przy Trzebnickiej. Wyjechała, studiowała geologię. W 9. klasie była z nami na letniej kolonii. Pięknie śpiewała nostalgiczne piosenki, szczególnie wryła mi się w pamięć rosyjska dumka. Anna była nieśmiała, skromna i cicha - przypomina sobie pani Sonia.

Nie każdy zrobił tak spektakularną karierę jak ona, ale historie naszych bohaterów i tak są imponujące.
- Wyszliśmy na ludzi - śmiali się podczas ostatniego czerwcowego spotkania w murach szkoły, która po wielu perturbacjach ostatecznie zmieniła nazwę na Liceum Ogólnokształcące nr VIII, a w 1986 r. przeniosła się na ul. Zaporoską. Tam zaprosiła ich ostatnio dyrekcja i uczniowie.

- Stara szkoła miała duszę. Tu tego nie ma, ale przyjęci zostaliśmy serdecznie. Ciekawe tylko, czy uczniowie równie dobrze zachowują się po lekcjach, jak my w naszych czasach - podsumowuje Jadwiga Niedźwiecka.

Własne pędy, własne liście zapuszczamy każdy sobie
I korzenie oczywiście na wygnaniu, w kraju, w grobie
W dół, na boki, wzwyż ku słońcu, na stracenie, w prawo, w lewo
Kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo...
W tekście wykorzystałam fragmenty piosenki Jacka Kaczmarskiego "Nasza klasa".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska