Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aniołki Jacka Procia

Oskar Berezowski
Jacek Proć
Jacek Proć Piotr Krzyżanowski
Polski łucznik poprawił rekord olimpijski. W czwartek walczy z Ukraińcem Rubaniem.

Gdy miał 11 lat, zrobił na legnickim podwórku łuk. 16 lat później ustrzelił rekord olimpijski (116 pkt). Jacek Proć zapowiada, że to nie jest jego ostatnie słowo. Tym bardziej że potem rekord zabrał mu Koreańczyk Lee Chang-Hwan (117).
- W czwartek postaram się odegrać - mówi zawodnik, który uzyskał najlepszy wynik w historii polskiego łucznictwa.

Proć to ewenement w naszej ekipie. Na co dzień jest projektantem w Dolnośląskiej Fabryce Maszyn "Zanam-Legmet". Zajmuje się konstrukcją ponad 20-tonowych wozów dostawczych. Te, nad którymi ślęczy łucznik, wożą potem miedź w kopalni. To praca na pełen etat, osiem godzin dziennie.
- W Pekinie jestem za to pełnoetatowym olimpijczykiem i tylko to się dla mnie liczy - zaznacza zawodnik.
W środę awansował do 1/8 finału. Jego kolejnym rywalem będzie dobry znajomy - Ukrainiec Wiktor Rubań.
- Rekord mnie uskrzydlił i mam ogromną potrzebę rehabilitacji za igrzyska w Atenach - mówi Polak.
Cztery lata temu odpadł już na początku eliminacji. W Pekinie jest bohaterem polskiej ekipy. A strzelanie z łuku zaczął od zabawy.

Jako 11-latek biegał po podwórku z kolegami, bawiąc się w Indian. Chciał być najlepszy. Gdy usłyszał, że niedaleko jest festyn, a na nim konkurs strzelania z profesjonalnego łuku, natychmiast pobiegł ustawić się w długiej kolejce.
- I tak zostało do dziś. Kocham to robić i zawsze powtarzam, że strzelanie z łuku to nie tylko sport, ale i wielka frajda - dodaje Proć.

W Pekinie czuje się świetnie. Już od początku turnieju miał przeświadczenie, że stać go na bardzo dobre wyniki. W środę wstał wcześnie, bo o 6.30.
- Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje - wyjaśnia zawodnik Strzelca Legnica.
W końcu, w 1/32 finału, musiał zmierzyć się z reprezentantem gospodarzy. A tym w Pekinie pomagają ściany. Z 70 metrów Kim Sky trafił 111 pkt. To dobry wynik. Jednak pod Prociem nie ugięły się nogi. Trafił 116.

- Długo to do mnie nie docierało. Poprzedni rekord olimpijski miał 12 lat i wielu świetnych zawodników nie było w stanie go pobić - mówi Proć.
- Wczoraj był 13 sierpnia, lecz dla mnie to od teraz szczęśliwa liczba. W końcu trzynastka. Strzały chyba aniołki nosiły w sam środek tarczy. To niezwykłe uczucie. Nie umiem go opisać - cieszy się łucznik.

Trenerzy starali się jednak tonować emocje. Strzelec musi umieć trzymać nerwy na wodzy. Ci, którzy dają się ponieść wzruszeniu, kończą jako przegrani.
Kilkanaście lat temu część łuczników tłumiła emocje alkoholem. Stało się to tak poważnym problemem, że w końcu wprowadzono testy. Teraz promile we krwi karane są tak samo jak EPO. Sekretem wyborowego strzelca są więc jego pewne ramiona, bo napinanie cięciwy to spory wysiłek i umiejętność zapanowania nad tym, co dzieje się w głowie.

- Po tym rekordzie muszę się wyciszyć. Zresztą później o punkt lepszy okazał się Koreańczyk. Mimo wszystko to mój największy sukces w życiu. Teraz trzeba czymś zająć głowę, by odzyskać równowagę. To część zawodów, tylko że toczy się gdzieś w środku - zdradza sekrety łucznictwa Proć i dodaje, że stać go na jeszcze lepszy wynik. Może już w czwartek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska