Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

XX Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży Dolny Śląsk 2014. Gwiazdy judo w Oleśnicy! (SYLWETKI, ZDJĘCIA)

Wojciech Koerber
Rafał Kubacki na planie "Quo vadis". I tam, i na tatami, musiał się przepychać z bykami.
Rafał Kubacki na planie "Quo vadis". I tam, i na tatami, musiał się przepychać z bykami. Janusz Wójtowicz
Od dziś do niedzieli, w ramach XX Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży, a więc w ramach mistrzostw Polski kadetów i kadetek (15-17 lat), powalczą w Oleśnicy judocy i judoczki. To rywalizacja nie tylko o medale, ale też o wyjazd na mistrzostwa Europy. A przy okazji gratka dla adeptów szlachetnej dyscypliny (środowisko motto i recepta na sukces to „ustąp, aby zwyciężyć”). Otóż w sobotę, w Narodowy Dzień Sportu, trening z najmłodszymi poprowadzą w Oleśnicy wybitni olimpijczycy: Aneta Szczepańska (srebrna medalistka z Atlanty 1996), Rafał Kubacki (dwukrotny mistrz świata), Wiesław Błach (mistrz Europy i prezes PZJudo) i Edward Alkśnin.

W zawodach XX Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży wystąpi m.in. Kamila Pasternak - mistrzyni Europy kadetek i reprezentantka Polski na Światowe Igrzyska Młodzieży Nanjing 2014.

Zapraszamy do oleśnickiej hali MOKiS przy ul. Kochanowskiego. Każdy uczestnik treningu (roczniki 2000-2007) otrzyma pamiątkowy plakat z autografami mistrzów oraz nagrodę. Dodatkową atrakcją OOM będzie malowanie twarzy dla wszystkich małych judoków.

Poniżej program imprez w Oleśnicy oraz sylwetki Rafała Kubackiego i Wiesława Błacha, które ukazały się w książce red. Wojciecha Koerbera pt. „Olimpijczycy sprzed lat”.

Przypominamy, że aktualne wyniki XX OOO można śledzić na oficjalnym profilu facebookowym www.facebook.com/olimpiadamlodziezy oraz na stronie internetowej www.olimpiadamlodziezy.pl.

XX Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży Dolny Śląsk 2014
Judo w Oleśnicy, hala MOKiS, ul. Kochanowskiego 4.
Czwartek, 12 czerwca

Kobiety, godz. 10 - walki eliminacyjne (kat. +70 kg, 70 kg, 63 kg, 57 kg). Walki finałowe o godz. 17.


Piątek, 13 czerwca

Kobiety, godz. 10 - walki eliminacyjne (kat. 52 kg, 48 kg, 44 kg, 40 kg), walki finałowe 30 minut po zakończeniu eliminacji.

Sobota, 14 czerwca

Mężczyźni, godz. 10 - walki eliminacyjne (kat.+90 kg, 90 kg, 81 kg, 73 kg, 66 kg), walki finałowe o godz. 17. O godz. 14 odbędzie się "Trening z Mistrzem" (Aneta Szczepańska, Rafał Kubacki, Wiesław Błach, Edward Alkśnin).

Niedziela, 15 czerwca

Mężczyźni, godz. 10 - walki eliminacyjne (kat.60 kg, 55 kg, 50 kg, 46 kg). Walki finałowe 30 minut po zakończeniu eliminacji.

Rafał Kubacki - medalu olimpijskiego nie zdobył, ale za to byka powalił
* Artykuł ukazał się w listopadzie 2011 roku

Sukcesy miał odnosić jako pływak. Zaczął się taplać w SP nr 18 (ul. Poznańska), później w SP 46 (ul. Ścinawska), aż trafił do krakowskiej szkoły mistrzostwa sportowego. - Tam się okazało, że jestem jednak za ciężki. Pływacy mają i po 2 metry, lecz ważą przecież do 90 kg - tłumaczy Rafał Kubacki, pierwszy polski mistrz świata w judo (Hamilton 1993).
Każdy kolejny kilogram powoduje, że idzie się na dno, nie do przodu. On natomiast chciał iść w górę. Trafił więc na tatami wrocławskiej Gwardii przy ul. Nowotki (obecnie Krupniczej), do trenera Jana Hurkota, a za namową nieżyjącego już kolegi Roberta Komisarka.

Jest Kubacki judoką wybitnym, choć na portalu olimpijski.pl znaleźć można - pośród pochwał i zachwytów - także i taką opinię: "Bardziej wstrzemięźliwi entuzjaści (...) dodają, że brakowało mu twardości i zdecydowania w końcówkach, zbyt szybko poddawał się, gdy coś nie szło po jego myśli". Czy taki syndrom Gołoty można przypisać dwukrotnemu mistrzowi świata?
- Prawdziwa cnota krytyk się nie boi, każdy ma prawo do wyrażania swojego zdania. Jeśli ktoś uważa, że bardzo łatwo jest zdobyć medal MŚ, to niech idzie do sadu i nazrywa tych medali całą czapkę. Jak gruszki. W sporcie oprócz pewnych warunków, które trzeba spełnić, potrzebne jest także szczęście - zauważa Kubacki. I jemu tego szczęścia podczas igrzysk olimpijskich brakowało.

- Do Seulu nie pojechałem, o czym dowiedziałem się z radia, jadąc taksówką. Rywalizowałem wówczas z Andrzejem Basikiem, zawodnikiem 7 lat starszym. I w tej rywalizacji prowadziłem. Atlanta 96? Tam z kolei z 3-krotnym mistrzem świata Ogawą przegrałem decyzją sędziów 1:2. Równie dobrze mogli ogłosić werdykt w drugą stronę - mówi.

Trudno było też przełknąć Kubackiemu niepowodzenie w Barcelonie (92), choć przygotowania doń były wesołe. - Ja zawsze miałem problem ze sparingpartnerami i pamiętam jak przed Barceloną właśnie zaprosiliśmy Białorusina, Żenię, w stopniu ichniego majora KGB. Po trzech tygodniach obozu leży w łóżku wpatrzony w sufit, więc go pytam: Żenia, szto słucziłas? (co się stało). Wtedy westchnął: Trudno żyć bez pistoljeta.

W latach poolimpijskich świetnie potrafił sobie też Kubacki humor poprawiać. W 1993 roku przywiózł z Hamilton (Kanada) pierwsze dla kraju złoto MŚ w judo. W 1997 roku z Paryża przywiózł takie drugie. Pierwszy tytuł przełożył się na zwycięstwo w Plebiscycie Przeglądu Sportowego i status najlepszego sportowca Polski.

- Wtedy trwała rywalizacja z Zenonem Jaskułą (trzecie miejsce na mecie TdF - WoK). Choć ja zawsze uważałem, i wtedy to głośno powiedziałem, że podczas gali mistrzów cała dziesiątka to zwycięzcy. Reprezentujemy przecież różne sporty. Wyszedł taki Waldemar Marszałek (wówczas piąty - WoK), motorowodny multimedalista MŚ, i jak tu porównać jego sukces do mojego. Chodzi też więc o sympatię kibiców, to jest dziś wyznacznik - zastrzega Ursus. No właśnie. Jest też przecież Kubacki olimpijczykiem z Sydney, gdzie w zasadzie skazany był na pożarcie. Mimo że w tamtym właśnie czasie potrafił byka za rogi złapać, a nawet zwierzę przewrócić.

Zdjęcia do "Quo vadis" trwały od maja do października, igrzyska były we wrześniu. - Ja jestem zadowolony, że miałem okazję wziąć udział w jednej z największych polskich produkcji, w dodatku Ursus to znacząca postać w powieści. Wiele osób odniosło się do filmu w sposób krytyczny; że nie te oczekiwania, nie ta akcja. Może dlatego, że powstał po "Gladiatorze". Ale to przecież dwie różne bajki, a Jerzy Kawalerowicz miał swoją wizję - przypomina odtwórca jednej z ról.

To właśnie Kawalerowicz zaprosił Kubackiego na casting. - Po nim mieliśmy ciekawą rozmowę. Pan Jerzy zaproponował rolę, a ja odpowiedziałem, że to raczej jednak niemożliwe, bo są igrzyska. Więc reżyser na to do swojego asystenta: "Musisz zmienić termin igrzysk olimpijskich". Dziś to anegdotka, ale tak mniej więcej było - uśmiecha się Kubacki.

Do śmiechu w tamtym trudnym okresie nie zawsze jednak było. - W maju mieliśmy najpierw ME we Wrocławiu. Powiedziałem wówczas władzom PZJudo, że jeśli w wadze ciężkiej Janusz Wojnarowicz zrobi wynik równy mojemu lub lepszy, to niech jedzie młody chłopak. Bo awans na igrzyska zdobywało się wówczas dla kraju, nie dla siebie. Traf jednak chciał, że Janusz przegrał pierwszą walkę, a ja dotarłem do rywalizacji o brąz i zająłem piąte miejsce. Wróciliśmy zatem do punktu wyjścia. I od godz. 9 do 16 musiałem być w gotowości na planie, a od 18 do 20 realizowałem trening, podczas gdy cały świat trenował dwa, trzy razy dziennie - przypomina swój napięty grafik wrocławianin. Musiał się wtedy przepychać z wieloma bykami, a nawet z jednym prawdziwym. Z lekka nafaszerowanym.

- Nie było nas wtedy stać na animację komputerową, więc faktycznie musiałem złapać tego byka za rogi. Trenowaliśmy to zatem na ranczu Jacka Kadłubowskiego, który byka wynalazł, a później walczyliśmy na stadionie Warszawianki, zaadaptowanym na cyrk Nerona. Kiedy pan Jerzy powiedział, byśmy pokazali, jak zwierzę położyć, zaproponowaliśmy, że następnego dnia będziemy gotowi. No i zaczęliśmy myśleć, co tu zrobić. W nocy przyjechał kolega Jacka, weterynarz. Mówi jednak, że nie poda bykowi żadnego środka, bo uśnie jak pies Pluto. Stanęło na tym, że przed kręceniem dostanie głupiego jasia. Weterynarz wyliczył, ile tego potrzeba na 1,5 tony i po trzech minutach kazał złapać byka za rogi. A na nim leżała już żywa dziewczyna, dublerka Magdy Mielcarz, nota bene z Legnicy, jak pamiętam. Podchodzę, biorę go za rogi, a on się przepycha. Weterynarz dał kolejną dawkę, byk się tylko lekko zachwiał. I wciąż stoi. Trzeciej dawki dostać nie mógł, byśmy go zabili. Jakaś opatrzność jednak nad nami czuwała, bo był dół w piasku i byk się potknął. Wtedy wykorzystałem zasadę judo "ustąp, aby zwyciężyć", skręciłem mu głowę, lekko popchnąłem i byk położył się na arenie. Wszystko to trwało 38 minut - przypomina Ursus.

Sportowców na planie było zresztą więcej. W końcu Ursus zabił Krotona, a więc Dariusza Juzyszyna, któremu dopiero Piotr Małachowski odebrał rekord Polski w rzucie dyskiem, i którego wciąż można jednak spotkać na ulicach Wrocławia. Ostatnio głowa Juzyszyna wystawała ponad tłum w kuluarach hali Orbita, podczas meczu koszykarzy Śląska z warszawską Politechniką. Tego Krotona namaścił do roli i obsadził nie Kawalerowicz, a... Kubacki. - Spotkałem Darka na stacji benzynowej, a że był wówczas w dość dobrej kondycji i miał dobre przygotowanie siłowo-mięśniowe (do dziś ma - WoK), to pojawił się na castingu. No i rozpoczęliśmy te wszystkie zdjęcia - dodaje "asystent" reżysera.
I tak właśnie powstała superprodukcja "Quo vadis". Sydney? Polskie judo poniosło tam sromotną klęskę. Wygrało jedną walkę, a startowali też przecież Beata Maksymow i Paweł Nastula. Kubacki poległ w pierwszym pojedynku z ważącym 205 kg Ukraińcem, którego pokonał wcześniej na ME. - Cały czas atakowałem, a sędziowie orzekli moją pasywność. Przegrałem przez najniższą karę 3-punktową i się skończyło, bo Ukrainiec przepadł i nie wciągnął mnie do repesaży. Cóż, zderzenie przygotowań z pracą na planie filmowym nie wyszło. Poza tym w sporcie trzeba też mieć dużo szczęścia. Dlatego jest piękny - tysiące się przygotowują, podążają na szczyt różnymi drogami, a tylko jedna okazuje się właściwa - nieco filozoficznie zauważa Kubacki.

O tę filozofię sprzeczał się później z Nastulą, gdy ten podpisał kontrakt z federacją Pride i walczył na brutalnych zasadach MMA. Uważał, że to nie przystoi przedstawicielowi tak szlachetnego sportu jakim jest judo. - Żałuję, że się dałem na to namówić, bo generalnie źle to zostało odczytane. Wystąpiliśmy w telewizji TVN (program "Ring"), a mnie to do niczego potrzebne nie było. Później przedstawiciele MMA wyrażali swoje niezadowolenie i krytykowali mnie na różnych forach - tłumaczy Kubacki. Obecnie to urlopowany pracownik wrocławskiej AWF, na której był wykładowcą. Dawno temu otworzył przewód doktorski w katedrze psychologii u Edwarda Wlazły i chciałby go wreszcie zamknąć. - Jest w tym moja wina i niedbalstwo. Badania zakończyłem, powinienem usiąść i zacząć pisać - bije się w wielkie piersi judoka, mający też bogate polityczne CV. Był członkiem Unii Wolności (Klub Wrocław 2000), radnym wojewódzkim z ramienia Samoobrony, a od 2004 roku to członek PSL-u.

Dziś nasz olimpijczyk to także dyrektor Centrum Kształcenia i Wychowania Ochotniczych Hufców Pracy w Oleśnicy. Rezyduje więc w XI-wiecznym Zamku Książąt Oleśnickich. - Pracuję z trudną młodzieżą, często wykluczoną społecznie. Mam tam pod sobą dwustu wychowanków z różnych środowisk, a sport mógłby być środkiem, który przeciwdziała pewnym patologiom społecznym. Widzę, że wśród tych ludzi można znaleźć perełki sportu - zaznacza. M.in. z myślą o nich kandydował ostatnio do Sejmu, bez powodzenia. - Doświadczenie polityczne mam. I pamiętam o tym, o czym wielu polityków zapomina. Że, jak powiedział Konfucjusz, władza jest w istocie służeniem. Niby trywialne, ale zapominać o tym nie wolno - kończy Kuba, sportowiec, mimo wszystko, spełniony.

Rafał Kubacki

Urodził się 23 marca 1967 roku we Wrocławiu. Absolwent wrocławskiej AWF (1999 - magister wf., otwarty przewód doktorski).
Reprezentował Gwardię, Śląsk i AZS AWF Wr. (trenerzy Stanisław Siewior, Jarosław Wołowicz i Kazimierz Witkowski). Dwukrotny mistrz świata w kat. open (1993, 1997), brązowy medalista MŚ (1989), złoty (1989), srebrny (1994, 1998) i brązowy (1991, 1993, 1995-1997) medalista ME. Mistrz świata juniorów (1986) i trzykrotny mistrz Europy juniorów (1985-87), 17-krotny mistrz Polski (1985-1999). Trzykrotny olimpijczyk: z Barcelony (+95 kg, dwa zwycięstwa, dwie porażki), Atlanty (+95 kg, dwa zwycięstwa, dwie porażki) i Sydney (+100 kg, jedna porażka). Rodzina: córka Barbara (24) z pierwszego małżeństwa z Joanną, powtórnie żonaty z Agnieszką (córki Jowita - 5 lat i Kaja - 3 lata).

Wiesław Błach - Na olimpijskie pudło w końcu się wdrapał. Z podopieczną
* Artykuł ukazał się w grudniu 2011 roku.

1990 rok, ME we Frankfurcie. Doświadczony Wiesław Błach ma walczyć z Turkiem Ayanem o brąz. Wchodzi na matę, a... Turka nie ma. Sędziowie czekają aż w końcu orzekają zwycięstwo Polaka, który schodzi z tatami z medalem. W tym momencie do hali wbiega rywal z trenerami. Ci błagają Błacha, by jednak walczył. Sędzia główny macha, że już nie można. Że przepisy...
- Widząc błagalne miny Turków coś mnie tchnęło i pod wpływem impulsu, wewnętrznej potrzeby, powiedziałem, że nie chcę takiego medalu i albo walczę, albo się go zrzekam. I na całe szczęście wygrałem, lecz po morderczej walce. Ledwo, ledwo, decyzją sędziów, na wskazówki (2:1). Niewiele brakowało, a plułbym sobie w brodę do dziś. Można było pewnie wystąpić wtedy o jakąś nagrodę fair play, ale w związku nikt o tym nie pamiętał. Szczycę się jednak tym, jak postąpiłem - opowiada nam Wiesław Błach. Ale skąd to spóźnienie Turka? - Po wcześniejszej walce miał przerwę i pojechał odpocząć w hotelu. Później wsiadł do złego autokaru, który zamiast z powrotem do hali wywiózł go gdzieś indziej - dodaje.

Wspomina również Błach inne ciekawe przypadki. Igrzyska w Atlancie (1996), w wadze ciężkiej olimpijskiego złota miał bronić Gruzin Kakaszwili. - Ale nie bronił, bo w ustalonym terminie nie stanął na wadze. Nie o samo ważenie tam chodziło, mówimy przecież o kat. ciężkiej, była to jednak forma obowiązkowej rejestracji. Cztery lata pracy na marne. Ze złości Gruzin pobił swojego trenera - mówi judoka, obecnie pan doktor i promotor magisterskiej pracy wicemistrza olimpijskiego, wioślarza Pawła Rańdy. Sam Błach olimpijskiego pudła nigdy nie sięgnął, choć może jeszcze doczeka się kiedyś takowej emerytury. Ale teraz już po kolei.

- Czemu judo? Przypadek, kolega z podwórka, jeszcze w Opolu, mnie zaciągnął. Choć zawsze kochałem piłkę nożną, pamiętam jak w turnieju dzikich drużyn dotarliśmy do finału, graliśmy na stadionie Odry Opole, przed jej ligowym meczem, przy jupiterach. A to były czasy Odry mającej nawet mistrza jesieni, Młynarczyka w bramce, Wójcickiego, Masztalera, Adamca - wylicza olimpijczyk. Skoro później stał się agresorem na macie, to musiał zapewne być napastnikiem? - Oczywiście, cały czas. Nie widziałem się na innej pozycji. Do dziś zresztą gram w piłeczkę, mówią, że sobie radzę - zauważa rezolutnie.

Po maturze w opolskim liceum kontynuował Błach naukę na wrocławskiej AWF. Jako junior wywalczył najpierw srebro Spartakiady Młodzieży, później dwukrotnie złoto MPJ, lecz poza granicami kraju zupełnie się w oczy nie rzucał. - Na juniorskich ME rzeczywiście odpadałem w eliminacjach. Przebojem wdarłem się jednak do krajowej czołówki na MP seniorów w 1982 roku. To był mój pierwszy taki start i od razu złoto. W półfinale wygrałem z medalistą olimpijskim z Montrealu, Marianem Tałajem, w finale natomiast z piątym zawodnikiem moskiewskich igrzysk, wrocławianinem Edwardem Alkśninem - pamięta jak dziś. W sumie tych złotych krążków seniorskich MP uzbierał osiem, do tego dwa srebrne i dwa brązowe. Niemal wszystko w kat. 71 kg. Niemal, bo jedno sreberko wyrwał w kat. open, pokonując wówczas ówczesnego mistrza wagi ciężkiej, Marka Pitułę.
By się w tej kat. 71 kg utrzymać, przez większość część kariery musiał zrzucać około 4-5 kg. To niewiele choćby przy katujących się w tym samym celu zapaśnikach, mających i po 10 kg balastu. W 1992 roku sięgnął jednak po PP już w kat. 78 kg. Przejdźmy jednak do olimpijskiej przygody.

- Zacznijmy może od 1984 roku i igrzysk w Los Angeles, na które nie pojechaliśmy. Zastępczy Turniej Przyjaźni zorganizowano w naszej dyscyplinie w Warszawie. I tam zdobyłem brąz, ulegając w półfinale Gruzinowi z ZSRR. Minimalnie, bo po akcji na kokę (koka, yuko, waza-ari, ippon - taka była wówczas gradacja, dziś koki już nie ma - WoK). O trzecie miejsce pokonałem Bułgara - przypomina Błach. Kilku jego kolegów, którzy też sięgnęli wówczas po medal, pobiera dziś olimpijską emeryturę. Choć na stuprocentowych igrzyskach nie występowali ani wcześniej, ani później, nie zdobywali też medali MŚ i ME. Taką samą emeryturę ma też m.in. wrocławski siatkarz Ireneusz Kłos, który w 1984 roku zdobył brąz w analogicznym Turnieju Przyjaźni siatkarzy. Na Kubie. Czego więc brakuje Błachowi?

- Ustawę spisano w tak głupi sposób, że emerytura nie należy się tym medalistom, którzy nie byli wcześniej zakwalifikowani do Los Angeles. A mnie na liście zabrakło. Może dlatego, że będąc na zgrupowaniu w Cetniewie uciekliśmy z pochodu pierwszomajowego i zrobiła się afera - zdradza obecny prezes PZJ. Chciał w ten sposób zamanifestować swą polityczną odmienność czy po prostu skok w bok niesfornej młodości to był?

- Po prostu, młodzi i przekorni byliśmy, a narzucili nam uczestnictwo w czymś, co się nam nie podobało. Myśmy woleli iść na plażę, a nie łapkami wymachiwać. No i nie wpisali nas na listę. A dużo gorsi ode mnie się na niej znaleźli. Nosimy się jednak z zamiarem złożenia pozwu, bo to przecież nie w porządku, że jedni tę emeryturę mają, a inni nie - obrazuje temat prezes. Miał wtedy 22 lata, to już był dobry wiek na sukcesy. Dwa sezony wcześniej został akademickim wicemistrzem świata, a to prestiżowa impreza w tej dyscyplinie.

Rok po igrzyskach w LA wywalczył Błach brąz MŚ w Seulu. W 1987 roku w Paryżu był już mistrzem Europy. Wygrał wszystkie pojedynki, finałowy z broniącym tytułu Francuzem. Dziś za tamtą złotą akcję daliby ippon (koniec walki), wtedy była tendencja do zaniżania technik. Dali waza-ari. W końcu nastał czas igrzysk w Seulu. 26-letni Błach chciał powtórzyć wynik z rozgrywanych tam rok wcześniej MŚ. Nie udało się. Zdecydowała porażka z Brazylijczykiem Qumurą, brązowym medalistą z Los Angeles.

Barcelona? Tam miał nasz zawodnik niełatwe losowanie, stoczył pięć ciężkich pojedynków. Najpierw rzucił na ippon Kubańczyka i Koreańczyka z Północy. Zaczął dobrze. - Gdybym wygrał trzecią walkę, o tzw. mistrza ćwiartki, byłbym już przynajmniej piąty. Trafiłem na legendę, Toshihiko Kogę, z którym wcześniej walczyłem już na turnieju Jigoro Kano w Japonii. Przegrałem wówczas na karę shido, a więc o punkcik. On był pierwszy, ja trzeci. Tym razem przegrałem w jeszcze bardziej nieznaczny sposób. Przy remisie przez wskazanie sędziów. Ale przegrałem - musi po latach podkreślić Błach. Później uległ też Francuzowi Carabettcie, a przecież gdyby go zwyciężył, miałby prawo walczyć o brąz. Skończył na 7.-8. pozycji.

Po Barcelonie był Błach 30-latkiem. Sportowcem w kwiecie wieku, wciąż czującym się wybornie. Tyle że system nie bardzo pozwalał na kontynuację kariery. Wielu polskim sportowcom. Taki nastał po Barcelonie chudy okres w sportowej Rzeczpospolitej. - Przestali płacić stypendium, nie miałem z czego żyć, w zasadzie skończyłem karierę. Może to był błąd, bo czułem się świetnie. Ale startowałem jeszcze z powodzeniem w komercyjnych turniejach, gdzie dawali dobre nagrody, w lidze słoweńskiej również. Nawet do 1995 roku, choć byłem już trenerem - zauważa.

Według kronikarzy uchodzi nasz mistrz Europy za jednego z najwybitniejszych techników w polskim judo. Czy rzeczywiście znał chwyty i rzuty, których inni nie wykonywali? - Eee tam, byli lepsi, np. Janusz Pawłowski, wybitny technik. Ja miałem specyficzny styl, z którym obecnie nic bym nie zwojował. Dużo łapałem za nogi, a dziś to już technika zaniechana, wykluczona. To była doskonała broń na Japończyków, nie potrafili się przed nią bronić i to oni właśnie lobbowali, by tę technikę zdelegalizować. Tak się stało w 2010 roku. I proszę. W 2009 roku na MŚ w Rotterdamie ich męska kadra zdobyła srebro i brąz, rok później w Tokio już dziesięć krążków, a łącznie z paniami 23 medale - rzuca liczbami Błach. Czy rzeczywiście był bardzo nierówny? A może to specyfika dyscypliny? Jeden rywal ci leży, drugi - wręcz przeciwnie. Więc po artystycznej wręcz walce w następnej sięgasz nagle dna.

- W judo powtarzalność rzeczywiście jest rzadka. O powodzeniu decyduje ułamek sekundy, a mistrz świata w kolejnych zawodach nie może przejść pierwszej walki. Do tego moja kategoria była chyba najcięższa. Przez 10 lat co sezon mieliśmy innego mistrza Europy - oddaje wrocławianin specyfikę swej sportowej miłości.

Sen o olimpijskim złocie ziścił się w końcu podczas pracy szkoleniowej. Na igrzyskach w Atlancie opiekował się Błach kadrą kobiet (w programie olimpijskim żeńskie judo debiutowało cztery lata wcześniej, w Barcelonie - WoK). I tam po srebro sięgnęła włocławianka Aneta Szczepańska, a walki o brąz przegrały nasza Beata Maksymow i nieżyjąca już mistrzyni Europy Ewa Krause, która zginęła w wypadku samochodowym niedługo po igrzyskach. Jechała na zgrupowanie kadry.

W 2004 roku, gdy liczyliśmy wpadki naszych olimpijczyków w Atenach, jedną z nich zaliczył podopieczny Błacha, wtedy już opiekuna męskiej kadry, Robert Krawczyk. Pewnie wygrywał półfinał z Ukraińcem, któremu dał się rzucić w ostatniej sekundzie. Do walki o brąz wychodził już bez ducha, bez wiary. Znów przegrał w końcówce. Błach w jednej chwili stracił 50 tys. zł trenerskiej nagrody, a nieco później - trenerski stołek (umowa wygasła, zastąpił go Marian Tałaj). Dziś to szef związku, a zapisane w DNA geny walki przekazał synowi Łukaszowi (27 lat) oraz córce Blance (21).

Wiesław Błach

Urodził się 25 marca 1962 roku w Opolu. 171 cm wzrostu. Doktor nauk kultury fizycznej. Olimpijczyk z Seulu, gdzie pokonał S. Chin Chonga (Hongkong), po czym przegrał z L. Qumurą (Brazylia) i odpadł z rywalizacji. Cztery lata później w Barcelonie pokonał I. Sayu (Kuba) oraz Y. Paka (Korea Płn.), by ulec T. Kodze (Japonia). W repesażach zwyciężył Chińczyka C. Shi i przegrał z Francuzem B. Carabettą (Francja), zajmując miejsca 7.-8. (wygrał Koga). Brązowy medalista MŚ w Seulu (1985, kat. 71 kg), mistrz Europy z Paryża (1987, 71 kg), a także dwukrotny brązowy medalista ME (Belgrad 1986, Frankfurt 1990, 71 kg). 8-krotny mistrz Polski w kat. 71 kg (1982-1985, 1987-88, 1990-91), Reprezentował Gwardię Opole i AZS AWF Wrocław. Obecnie prezes PZJ. Żona Elwira, była florecistka Startu Opole. Syn Łukasz jest aktualnym mistrzem Polski w judo, córka Blanka czołową szpadzistką kraju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska