Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Europoseł Jarosław Iwaszkiewicz: Uderzyć kobietę? Niejednej żonie by to pomogło! (ROZMOWA)

Robert Migdał
Europoseł z Dolnego Śląska - Jarosław Robert Iwaszkiewicz
Europoseł z Dolnego Śląska - Jarosław Robert Iwaszkiewicz Fot. Tomasz Hołod / Polskapresse
Z Robertem Jarosławem Iwaszkiewiczem, dolnośląsko-opolskim europosłem Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego, o drodze do polityki, winach, cygarach, wychowywaniu dzieci i relacjach z żoną rozmawia Robert Migdał.

Ooo, pan europoseł kulą się podpiera, noga usztywniona... Co się stało?
- Zerwane ścięgno Achillesa. Wie pan: "Sport to zdrowie zostawione na sali gimnastycznej".

W nogę Pan grał?
- W siatkę. Dobrze się rozgrzałem, a pod koniec meczu dziwne uczucie - jakby mnie ktoś kopnął w tego Achillesa z całej siły. Odwróciłem się nawet zdziwiony, bo to mecz partyjny był, sekcji sportowej naszej partii, sami swoi grali. Blady byłem. Ból. Już osiem tygodni się z tym męczę, zostały jeszcze cztery. Wcześniej był gips, a teraz to jest tylko orteza i na szczęście na noc mogę to ściągnąć...

No ale ostatnie dni z pewnością rekompensują te niedogodności, ten ból.
- Oj tak - nie spodziewałem się tego. Jeszcze pół roku temu, kiedy ustalaliśmy listy wyborcze i zarząd mnie wytypował na "jedynkę", to sondaże nie dawały nam więcej niż zwykle, czyli poniżej progu wyborczego. To, że przekroczyliśmy ten próg, to sukces.

Robert Jarosław Iwaszkiewicz... Z tych Iwaszkiewiczów?
- Ojciec mi mówił, że my jesteśmy z "wileńskich Iwaszkiewiczów", a Jarosław Iwaszkiewicz, pisarz, był z "podolskich".

Nie sprawdzał Pan genealogii?
- Swego czasu próbowałem szukać i to tylko potwierdzało słowa ojca. Nie jesteśmy skoligaceni, przynajmniej kilka pokoleń wstecz, z tym pisarzem.

A imię Jarosław?
- Odkąd pamiętam, byłem Jarkiem. A że Robert mam na pierwsze dowiedziałem, w klasie maturalnej. Bo na świadectwach szkolnych mam "Jarosław Iwaszkiewicz". Pierwszym świadectwem, na którym mam dwa imiona, jest to z matury.

Gdy ogłoszono wyniki wyborów do Europarlamentu, pojawiło się zdziwienie: "Iwaszkiewicz? A kto to?". Nowy europoseł - anonimowy człowiek...
- Wcale się nie dziwię. Nowa Prawica, a wcześniej UPR, była ignorowana przez media. Z Januszem Korwin-Mikkem współpracuję od kilkunastu lat. Na Dolnym Śląsku jestem skarbnikiem, działam w zarządzie oddziału wrocławskiego, a we władzach centralnych jestem członkiem sądu naczelnego partii.

Lata 2005, 2007, 2011 - startował Pan do Sejmu. Bezskutecznie. Rada Miejska Wrocławia - wybory z 2006 i 2010 roku - też się Pan nie dostał.
- Startowałem z odległych miejsc na liście, jako wsparcie kolegów, którzy próbowali dostać się do jakichś władz. Dopiero do tych wyborów koledzy mnie wytypowali jako pierwszego kandydata na liście z okręgu dolnoślą-ko-opolskiego. Stanąłem w szranki i, jak widać, dobrze zrobiłem.

Nie poddaje się Pan łatwo. A w życiu też jest Pan uparty? Dąży do postawionego sobie celu? Do zadań, które sobie wyznaczy?

- Ciężko mi mówić o upartości. Zawsze sam siebie oceniałem jako osobę twórczą - wymyślałem sobie jakiś cel i go realizowałem. To nie było związane z jakimś nadmiernym wysiłkiem czy poświęcaniem się za wszelką cenę. W każdym razie, wiele projektów w swoim życiu robiłem od samego początku do szczęśliwej realizacji.

- Nie ma Pan słomianego zapału?
Nie ukrywam, że nie wszystko mi wychodziło w życiu. Nie były to jednak potknięcia, które mogłyby jakoś wpływać na moją osobowość.

Co Panu nie wyszło?
- Miałem kiedyś sklep z winami - wiele lat temu. Prowadziłem go przez półtora roku, ale było za wcześnie na taki biznes. Polacy gustowali w innych trunkach i sklep nie rozwinął się tak, jak bym chciał. Nie straciłem, ale i nie zarobiłem. Nie było rezultatów i musiałem zamknąć ten sklep z winami.

A Pan w jakich trunkach gustuje, oprócz wina, oczywiście?
- No, jak każdy człowiek. Czasem lubię sobie wypić z jakiejś okazji, ale nigdy w moim otoczeniu, ani bezpośrednio mnie, nie dotyczył tzw. problem alkoholowy.

Nigdy Panu się nie urwał film?
- A to na pewno nie.

Twarda głowa?
- Może nie tyle głowa, co żołądek mi nie pozwala przesadzać.

Jest Pan mocno związany z Brzegiem Dolnym, ale pochodzi Pan z Wrocławia.
- Tu się urodziłem, tu się wychowałem - na Krzykach i we Wrocławiu mieszkam cały czas. Tu też skończyłem szkoły. Ogólniak - "dwunastkę", dość znaną szkołę. Potem poszedłem na studia, na Akademię Rolniczą - kierunek budownictwo rolnicze. Mam tytuł magistra inżyniera budownictwa rolniczego.

Dlaczego wybrał Pan studia akurat na Akademii Rolniczej?
- Maturę robiłem w 1980 roku. W 1979 było takie głośne polityczne powiedzenie: "Zielone światło dla rolnictwa i zielone światło dla budownictwa". Pamiętam je z telewizji. I wspólnie z rodzicami, bo byłem młodym człowiekiem, ustaliliśmy, że w tym kierunku muszę iść. A do tego mój dziadek i pradziadek byli leśniczymi w okolicach Wilna. Bardzo mnie ciągnął las, geny najwidoczniej jakieś tam zostały przekazane, ale nie było na Akademii Rolniczej we Wrocławiu wydziału leśnictwa, a ja wyjeżdżać wówczas z Wrocławia za bardzo nie chciałem.

To budownictwo rolnicze, to co? Uczył się Pan projektować stodoły, budynki PGR-ów?
- Też, ale i każde inne budynki. Projektowałem domy jednorodzinne czy instalacje okołogospodarcze. Na studiach mieliśmy przedmiot, na który mówiliśmy "zwierzątka" i "roślinki", czyli hodowla zwierząt i uprawa roślin. Miałem więc podstawy, jak projektować domki dla zwierząt czy pomieszczenia do składowania snopków.

PROJEKTOWAŁEM KURNIKI, CHLEWIKI I OBORY - DALSZY CIĄG ROZMOWY NA KOLEJNEJ STRONIE
Projektował Pan kurnik? Chlewik?
- Tak jest, i obory też...

A praca magisterska z czego była?
- Dotyczyła przydomowej, biologicznej oczyszczalni ścieków dla gospodarstw wiejskich.

Lata 80., a temat pracy bardzo wybiegający do przodu, nowoczesny...
- Jak najbardziej.

To studia. A po studiach?
- Wojsko. Przez rok byłem w kamaszach. To był taki okres buntu młodzieńczego. Potem, jak już zacząłem pracować, ożeniłem się, z sentymentem wspominałem to wojsko. Jak potem dwa razy brali mnie na ćwiczenia rezerwy, nie narzekałem. (uśmiech).

Do jakiej jednostki Pan trafił?
W Jeleniej Górze - cztery miesiące byłem, i w Kożuchowie - 8 miesięcy. Służyłem w wojskach przeciwlotniczych: strzelałem do samolotów. Niewiele jednak było tych strzelań - szkolenie było bardziej teoretyczne niż praktyczne.

Kiedy tak wspomina Pan to wojsko, to ma Pan cały czas uśmiech na twarzy.
- Bo to takie miłe wspomnienia, młody byłem.

Niech Pan nie przesadza. Teraz też Pan nie jest jeszcze taki stary. Dopiero ledwo co 50-tka przekroczona. Po wojsku założył Pan rodzinę.
- Mam żonę i dwóch synów. Starszy poszedł w moje ślady - kończy w tej chwili budownictwo na Politechnice Wrocławskiej, a młodszy w tym roku zdawał maturę. Czekamy na wyniki. Też się wybiera na Politechnikę - bardzo interesuje się samochodami. Chce iść na wydział transportu.

Żona jest lekarzem.
- I dlatego moja obecna działalność związana jest z branżą medyczną. Kiedy żona zrobiła specjalizację lekarza rodzinnego - wcześniej była pediatrą - postanowiłem zbudować jej przychodnię. I teraz prowadzimy przychodnię w Brzegu Dolnym - żona leczy ludzi, ja ją wspieram w zarządzaniu.

A dlaczego Brzeg Dolny?
- Z Brzegiem związałem się zaraz po studiach - poszedłem do pracy w zakładach chemicznych.

Diabeł Pana skusił.
- Diabeł "Rokita" (uśmiech). Ale to też było tak, że z żoną w tym samym czasie kończyliśmy studia, pobraliśmy się i ona chciała pracować w szpitalu: we Wrocławiu jednak nie mogła znaleźć pracy, a w Brzegu ją dostała, w szpitalu. I ja za nią poszedłem.
Dwa lata mieszkaliśmy w hotelu robotniczym.

Ma Pan poukładane życie rodzinne, w biznesie też. To po co Panu ta polityka? Może startował Pan do Europarlamentu dla pieniędzy?
- Nigdy pod względem finansowym źle mi się w życiu nie układało, nie miałem też nigdy żadnych wygórowanych zachcianek - więc dla pieniędzy nie. Nie wiem tak do końca. Może jeszcze pozostał we mnie ten młodzieńczy bunt? Chęć, żeby likwidować zło? Bo tyle tego zła jest w naszym najbliższym otoczeniu.

Co jest tym złem?
- Przede wszystkim, w działalności gospodarczej, obciążenia państwowe. Jako biznesmen odczułem to bardzo mocno na własnej skórze. Uciążliwość prowadzenia biznesu w Polsce miała wielki wpływ na to, że zająłem się polityką. Poza tym moje poglądy są bardzo konserwatywno-wolnościowe. W partii twierdzimy, że "Umów należy dotrzymywać" i dla mnie najważniejsza jest ta umowa - między człowiekiem a człowiekiem, którzy się dogadują i działają. Każdy pośrednik, każdy urzędnik w to wkraczający, tylko pogarsza sprawę. Druga kwestia - nie zgadzam się, że światopogląd narzucany jest przez państwo, że państwo ingeruje w to, jak ludzie mają myśleć, jak działać, jak wychowywać dzieci... Janusz Korwin-Mikke głośno powtarza, że teraz "rodzice nie mogą wychowywać dzieci tak, jak chcą, tylko tak, jak chce państwo". Taki sztandarowy przykład: jak się da klapsa dziecku, to można pójść za to do więzienia, i to bez żadnych ceregieli.

NIESTETY NIE BIŁEM SYNÓW, A POWINIENEM BYĆ OSTRZEJSZYM OJCEM - CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Pan dawał klapsy swoim synom?
- Pewnie, że tak. Wychowawcze. Nie z nerwów.

To były tylko klapsy, czy też bił Pan synów?
- Niestety, nie biłem synów...

Niestety?
- Niestety nie i czasami wydaje mi się, że powinienem być ostrzejszym ojcem w stosunku do tych moich dwóch synów. Ale wydaje mi się, że i tak wyszli na ludzi.

Nie rozumiem, dlaczego Pan mówi "niestety". Niestety, bo...?
- Bo to by ich wzmocniło. Wzmocniłoby ich charakter, potrafiliby lepiej zachowywać się w sytuacjach kryzysowych.

Klapsy albo bicie by to spowodowały?
- Jestem o tym przekonany, że tak.

A nie rozmowa? Tłumaczenie?
- Czasami to wystarczy, ale nie zawsze.

A żonę Pan kiedykolwiek..?
- Nie przypominam sobie... Nie jestem typem jakiegoś "fajtera", nerwusa. Zresztą to chyba widać po moim sposobie wymowy. Także z żoną zawsze się dogadywaliśmy, nie było problemów.

Nie podnosił Pan na nią ręki?
- Nie.

Dopuszczalne jest uderzenie żony?
- Ludzie są tak różni, że nie można ich wrzucać do jednego worka. I jestem przekonany, że niejednej żonie taka reakcja by pomogła wrócić na ziemię.

Pana żona nie buja w obłokach i nie potrzebowała takiej "metody", żeby wrócić na ziemię?
- Dokładnie tak jest.

Lider Pana partii - Janusz Korwin-Mikke - wypowiada się w niektórych kwestiach dość kontrowersyjnie: "Gdyby się Pan znał na kobietach, to by Pan wiedział, że zawsze się troszeczkę gwałci", "Nie ma dowodów na to, że Hitler wiedział o Holokauście"...
- Tego typu wypowiedzi są wyrwane z kontekstu i gdyby to połączyć z całą wypowiedzią, i całymi poglądami pana Janusza, no to naprawdę jest w tym sens. I rzeczywiście można się z tym zgodzić. Na pewno jednak nie zgadzam się z atakami na pewne półsłówka, czy pewne półzdania, które są wyrywane z kontekstu. Jeżeli za Hitlera były niższe podatki, a teraz są większe - no to co jest złego w tym, że chce się to powiedzieć? To nie jest wychwalanie Hitlera - wiadomo, że to był szubrawiec, zbrodniarz i tak dalej. A jeżeli chodzi o Holokaust, panu Januszowi chodziło o to, czy są dowody na to, że wiedział o Ho-lokauście. Nie mówił, czy Hitler wiedział czy nie wiedział, tylko, że nie ma dowodów na to. I gdyby Hitler przeżył, to ciężko by było mu udowodnić ten Holokaust.

Zostawmy historię i politykę, przejdźmy do bardziej przyziemnych spraw: ma Pan jakieś nałogi?
- Bardzo lubię cygara. Kiedyś paliłem papierosy - byłem nałogowcem.

Ile dziennie?
- Przynajmniej paczka mi schodziła. Ale już kilkanaście lat nie palę papierosów, ale od kilku lat popalam cygara. Mówi się, że papierosami się inhaluje, a cygara się smakuje. I ja tak podchodzę do tego.

CZASAMI CHODZIŁO MI PO GŁOWIE, ŻEBY ZAPALIĆ MARIHUANĘ - DALSZY CIĄG ROZMOWY NA KOLEJNEJ STRONIE
A narkotyki?
- Nie, nigdy żadnych narkotyków nie próbowałem. Nie miałem okazji. Czasami chodziło mi po głowie spróbować jak to jest, na przykład zapalić marihuanę. Ale nie paliłem i nie wiem, jak to jest po "trawce".

A dlaczego czasami Panu chodziło po głowie?
- Bo wiele się o tym mówiło, że fajny odlot po tym, że fajne odczucia, że może by spróbować. Przyznam się jednak, że chyba strach we mnie zwyciężył. Kiedyś - dawno, dawno temu - mówiłem, że aby wódeczki się napić, potrafię znaleźć jakiś sensowny argument. Żeby zapalić papierosa - nigdy. Wtedy, jak paliłem, mówiłem, że trzeba być debilem, by palić papierosy. To głupi nałóg, nic niedający - teraz też tak uważam i przez to chyba, że byłem uzależniony od papierosów, bałem się wpadnięcia w nałóg narkotyków.

Jak się Panu udało rzucić? Wiele osób marzy o tym... Żona lekarz przekonała?
- Nie sądzę. "Truła mi" tyle lat i nie skutkowało, więc raczej to nie zasługa żony. Jestem osobą wierzącą i wierzę w to, że z góry przyszło coś, co mi przestawiło w główce i z dnia na dzień palenie papierosów przestało się liczyć.

Modlił się Pan o to, żeby rzucić?
- Oj, często. Bo mi to przeszkadzało.

O co się Pan jeszcze modli?
- Wolałbym o tym nie mówić, to jest moja prywatna sprawa.

Wróćmy do przyziemnych spraw. Pana pasje poza biznesem i polityką. Siatkówka - to już wiem, widać po tej nodze... Może jakieś inne sporty?
- Kiedyś grałem w badmintona, na studiach, i to dosyć sporo. Niestety, jest strasznie mało boisk do badmintona we Wrocławiu. Wie pan - rodzaj sportów uprawiany przez mnie, określa moją osobę: lubię przeciwnika za siatką. (uśmiech)

Sporty kontaktowe odpadają. Żadne zapasy, boks.
- W ogólniaku trenowałem ze dwa lata karate, ale to nie było to, "co tygryski lubią najbardziej". Choć muszę przyznać ,podobała mi się wtedy ta walka z przeciwnikiem, ale też walka z samym sobą.

A niesportowe pasje?
- Całą podstawówkę chodziłem do szkoły muzycznej. Grałem na pianinie, ale już w ogólniaku złapałem za gitarę - była bardziej poręczna, bo pianina nie można było zabrać na obóz. Miałem podstawy, więc nauka bardzo szybko mi przyszła. I przez liceum, całe studia - grałem, śpiewałem - na wyjazdach, przy ognisku.

Co Pan grał?
- Piosenki Jacka Kaczmarskiego - mój ulubiony. Bardzo dużo znam jego tekstów na pamięć.

Dziś też Pan chwyta za gitarę?
- Czasami, bo odwykłem od grania. Ale gitara w domu jest. Czasami udaje się znajomym mnie skusić, żebym złapał za gitarę i pośpiewał: "Obławę", "Mury" - Kaczmarskiego, i Okudżawę, i Wysockiego. Ale i Rodowicz czasami...

Śpiewa Pan "Małgośkę"?
- "Małgośki" nie, bardziej "Wsiąść do pociągu byle jakiego" i "Kolorowe jarmarki". Wolę takie biesiadne piosenki, żeby inni mogli się dołączyć do śpiewania. Nie jestem typem indywidualisty, żeby solowo występować, pokazywać się. W grupie zabawa jest fajniejsza.

Co Pana bawi w życiu, śmieszy?
- Znajomi mówią, że jestem pogodnym, wesołym człowiekiem. Lubię słowne przekomarzania, ale muszę się panu przyznać, że nie mam pamięci do dowcipów. Dlatego kolejny raz usłyszany ten sam dowcip zawsze będzie mnie śmieszył.

A co Pana denerwuje u ludzi?
- Nieuczciwość. Bo przy wychowywaniu synów głównie przyświecała mi uczciwość. Mam nadzieję, że dobrze udało mi się ich wychować: właśnie na uczciwych ludzi. Nigdy nie miałem problemów z dogadywaniem się z żoną, ani z synami przede wszystkim dlatego, że nie okłamywaliśmy się. Budowanie relacji na fałszu jest dla mnie nie do przyjęcia.

Niech Pan popatrzy na siebie z boku i wymieni swoje zalety.
- Spokój, opanowanie, lojalność...

A wady? Czego Pan w sobie nie lubi?
- Jako człowiek powinienem powiedzieć, że jestem leniwy, ale jako polityk mówię: jestem minimalistą.

Pamięta Pan jakąś głupotę, błąd, która do dzisiaj pamięta i żałuje?
- Wolę patrzeć w przyszłość i tworzyć coś nowego, niż rozpamiętywać zaszłości.

Woli Pan nie pamiętać tych złych rzeczy?
- Te złe rzeczy, momenty, często udaje mi się odrzucać od siebie.

Dobre dla serca, dla nerwów. Przynajmniej Panu zawał nie grozi.
- Nie zawsze tak jest. Kiedy miałem 38 lat, mocno podupadłem na zdrowiu. Pięć lat spędziłem w domu.

Co Panu było?
- Określmy to jako "incydent zdrowotny w moim życiu".

Po czymś takim zmienia się spojrzenie na świat? Podejście do życia?
- Gdy to się stało, pracowałem w zakładach chemicznych w Brzegu Dolnym. Pracowałem bardzo intensywnie - byłem dyrektorem: najpierw kompleksu środków ochrony roślin, potem biura recyklingu i nagle, przez chorobę, musiałem na kilka lat wyłączyć się z życia zawodowego. I zmieniło mi się podejście do rodziny. Stała się najważniejsza. Jako młody człowiek brałem udział w wyścigu szczurów, praca po kilkanaście godzin dziennie, wyjazdy i nastawienie na zarobek... I ma pan rację - taki "incydent zdrowotny" przestawia spojrzenie na świat. Na szczęście po pięciu latach wróciłem do normalnego funkcjonowania. Nie do przecenienia jest rola mojej żony - to że była przy mnie...

I teraz to ścięgno Achillesa, chodzi Pan o kuli. Może to znak, by wyhamować w życiu?
Może trochę...

Rozmawiał Robert Migdał

Robert Jarosław Iwaszkiewicz , startujący z listy Nowej Prawicy, zdobył w ostatnich wyborach do europarlamentu 29 tysięcy 505 głosów.

Nowa Prawica, której liderem jest Janusz Korwin-Mikke, zdobyła w dolnośląsko-opolskim okręgu wyborczym 47 615 głosów czyli 7,19% wszystkich oddanych głosów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Europoseł Jarosław Iwaszkiewicz: Uderzyć kobietę? Niejednej żonie by to pomogło! (ROZMOWA) - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska