Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczęśliwy ten, kto dobił do portu

Wojciech Koerber
Odra River Cup kap, kap. Sobotnie regaty i "Rzuty przez Odrę" przerywał deszcz, co - paradoksalnie - dodało tylko imprezom uroku. Ci, którzy nie uciekli z pierwszymi kroplami, doczekali się emocji.

Te rzuty wymyślił sobie Piotr Małachowski i - z pomocą Fundacji Kamili Skolimowskiej, Pawła Rańdy oraz miasta - cel zrealizował. Trzeba wiedzieć, że początki zabawy Małachowskiego z dyskiem też były burzliwe, jak sobotnia pogoda. Burzliwe, ale i obiecujące. Na jednym z pierwszych treningów Zamachowski, tzn. Małachowski, posłał przyrząd daleko, choć, niestety, prosto w zaparkowanego za płotem fiata uno. Jedni dostrzegli głównie szkody, inni - moc w ręku. Trzeba tylko było odpowiednio tę siłę... ukierunkować. Rzuty poza promień wpływały bowiem niekorzystnie na kieszeń rodziców.

Przypominam sylwetkę naszego wicemistrza olimpijskiego i świata, mistrza Europy, bo warto. Wielokrotnie widziałem, że potrafi pomagać ludziom i dzielić się swoim sukcesem. Dosłownie. A zaczynał bidnie. Dorabiał na bramce, m.in. w klubie Relaks na warszawskiej AWF. Stał też trochę w małych mieścinach pod stolicą. Raz opowiadał: "Jechałem kiedyś na bramkę do Siedlec, a tam na odprawie Marcin Dołęga. Mieliśmy takie spotkania, na których ustalano, kto do jakiej dyskoteki jedzie i w to samo miejsce z Marcinem nie trafiłem, ale rzeczywiście można powiedzieć, że pracowaliśmy razem. Zdziwiłem się, widząc go tam, był już wtedy znanym sztangistą, kilka medali natłukł". Musiał być to czas, gdy Dołęga - dziś trzykrotny mistrz świata i pechowiec z Londynu - miał przymusową przerwę od sportu.

Machałek w kole cieszy oko. To najszybszy dyskobol świata, dynamit, co wyjaśnić jest bardzo prosto. Otóż, siła to masa razy przyspieszenie. A atleta Śląska ma i to, i to. Ma też charakter, zatem potrafi zwyciężać ostatnim rzutem. Jak w sobotę z Gerdem Kanterem, mistrzem olimpijskim z Pekinu. W końcówce grudnia, na chwastami porosłym stadionie warszawskiej AWF, miałem mroźną przyjemność zbierać mu dyski podczas półtoragodzinnych zajęć. I wiecie co? Przez pół godziny z okładem wmawiał mi, że to już ostatni rzut. Po czym wracał do koła. Bo był niezadowolony. Bo twierdził, że nie idzie. Latały dyski i k... On też to żelastwo zbierał, a rzutnię własnoręcznie czyścił miotłą. Janowicz, ten tenisista, co nic w życiu nie wygrał, ma chyba trochę lepiej.

Burzliwe były też początki Rańdy, bo od małego szukał swojego miejsca w wodzie. Zaczynał od pływania, ojciec zawiózł go do Śląska, do Andrzeja Wernera. Później trafił na Łowiecką, do sekcji piłki wodnej, którą uprawiał też wspomniany tata. Mama natomiast otarła się o pływanie. Znak zodiaku - wiadomo, Ryby. Tułaczka trwała w najlepsze, nawet z wody Rańda na moment wyszedł. Na parkiet koszykarski Śląska, na stadion lekkoatletyczny AZS-u AWF-u, wziął do ręki rakietkę do badmintona (zauważyliście, że 95 procent społeczeństwa, nawet tego usportowionego i wykształconego, mówi "babinkton" lub jeszcze dziwaczniej), aż w końcu wziął się za wiosłowanie. Najpierw w pojedynkę. Później dopiero wsiadł do czwórki bez sternika wagi lekkiej. Wyznaczył jej szlak po srebrny medal olimpijski i mógł oznajmić, że trafił w końcu do swojego portu.

I o to właśnie w życiu chodzi. By znaleźć swój port przed upływem najpiękniejszych lat. Jakikolwiek port. Szczęśliwy ten, kto dobił.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska