Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czego jeszcze nie wiemy o wypadku Rafała Dutkiewicza? Pytań więcej niż odpowiedzi

Malwina Gadawa, Marcin Rybak
Prezydenta ze szpitala odbierali współpracownicy i rodzina, ale był też Roman Kołacz, rektor Uniwersytetu Przyrodniczego
Prezydenta ze szpitala odbierali współpracownicy i rodzina, ale był też Roman Kołacz, rektor Uniwersytetu Przyrodniczego fot. Tomasz Hołod
Motorniczy tramwaju MPK, który zderzył się z autem prowadzonym przez prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza, od przeszło miesiąca jest na zwolnieniu lekarskim. Rozpoznano u niego skręcenie kręgosłupa szyjnego. Nosi kołnierz ortopedyczny i ma skierowanie na rehabilitację. Jak to się ma do informacji - podawanych zaraz po zdarzeniu przez policję i władze miasta -że nikt w tej sprawie poważnie nie ucierpiał?

Wszak to brak "ofiar" zderzenia służbowego auta z tramwajem zaważył na tym, że policja uznała całą sprawę za kolizję. Ukarała prezydenta mandatem i rzecz oceniła za ostatecznie załatwioną.

Zresztą w oficjalnych policyjnych i magistrackich komunikatach o motorniczym było niewiele. Magistrat pisał wręcz - w swojej wersji wydarzeń - że motorniczy do szpitala trafił "na wszelki wypadek", a nie dlatego, że coś poważnego mu się stało. O fakcie pobytu na zwolnieniu MPK poinformowało dopiero kilka dni temu. Gdy wprost o to zapytaliśmy.

Gdyby okazało się, że ktoś poważnie ucierpiał (czyli ma rozstrój zdrowia na czas powyżej siedmiu dni), prezydent nie wykpiłby się mandatem. Policja musiałaby przekazać sprawę prokuraturze. Prezydent odpowiadałby za przestępstwo, a nie za wykroczenie.

Więcej znaków zapytania niż twardych odpowiedzi w sprawie wypadku prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza. Czy miasto coś ukrywa?

CZYTAJCIE NA KOLEJNEJ STRONIE

Mandat czy prokuratorskie śledztwo, a potem proces? Jak powinno się kończyć wyjaśnianie zderzenia auta, prowadzonego przez prezydenta Wrocławia, z tramwajem "siedemnastką"? Policja - jeszcze w dniu zdarzenia, 15 kwietnia - uznała, że to stłuczka. Prezydent dostał mandat, karne punkty i to wszystko. Prokuratura wszczęła dochodzenie, ale dopiero na podstawie doniesienia mieszkańca Wrocławia, który sformułował je w oparciu o teksty z portalu internetowego GazetaWroclawska.pl.

Nie spytali fachowca?

Dlaczego policja nie uznała sprawy za wypadek z ofiarami, jeśli motorniczy wciąż jest na zwolnieniu? Teoretycznie - jak tłumaczą nam fachowcy - jedno nie wyklucza drugiego. O tym, czy obrażenia ofiary są poważne (powyżej siedmiu dni), czy niepoważne (poniżej) nie decyduje długość zwolnienia. - Stan zdrowia ocenia biegły - mówi Wojciech Ogiński, szef Prokuratury Rejonowej Wrocław Śródmieście, która prowadzi dochodzenie. - W tej sprawie biegły z pewnością będzie powołany.

Ale dlaczego policja nie zaangażowała biegłego zaraz po zdarzeniu? Skąd funkcjonariusze drogówki wiedzieli, że stan motorniczego nie jest poważny? - W chwili wykonywania czynności w związku z zaistniałym zdarzeniem drogowym, jak również wyniki badań motorniczego, uzyskane wówczas przez lekarzy, nie kwalifikowały tego zdarzenia drogowego jako wypadek - odpowiada Paweł Petrykowski rzecznik prasowy dolnośląskiej policji. Ale lekarze, badający motorniczego zaraz po zdarzeniu, nie byli ekspertami z medycyny sądowej. Poza tym w dniu zdarzenia motorniczy został skierowany na dalsze leczenie do swojej rejonowej przychodni. Niekoniecznie musiało być wiadomo, jak poważny okaże się jego stan.

- Przedwczesna decyzja policji - ocenia jeden z ekspertów medycyny sądowej, z którym rozmawialiśmy. - Często obrażenia ujawniają się po czasie. Zdarza się nierzadko, że policjanci przekazują biegłemu dokumenty lekarskie i on ocenia, czy uznać rzecz całą za niegroźną kolizję czy wypadek. - Nieprawda - komentuje inny lekarz tej samej specjalności. - Policjanci z drogówki mają doświadczenie i są w stanie ocenić - na podstawie informacji od lekarzy - czy sprawa jest wypadkiem, czy kolizją. W większości przypadków skręceń kręgosłupa szyjnego, które trafiają do medyków sądowych, okazuje się, że to żadne skręcenie tylko niegroźne stłuczenie. I większość takich sytuacji jest ocenianych jako niegroźny uraz.

Identycznie jak drugi medyk rzecz całą komentuje Paweł Petrykowski. Mówi, że policja nie może do każdej kolizji powoływać biegłego, bo takich zdarzeń jest w mieście bardzo dużo. Nasi rozmówcy dodają, że ukaranie mandatem nie oznacza, że nie będzie prowadzone śledztwo - gdyby wyszły na jaw "nowe okoliczności", np. pogorszyło się zdrowie motorniczego. Mandat nie oznacza, że sprawcy nie można ukarać również za przestępstwo. Wreszcie sam pokrzywdzony może zgłosić się do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego i tam uzyskać opinię o stanie zdrowia. Ale ta sytuacja jest szczególna. Bo tu pokrzywdzony jest podwładnym sprawcy. Motorniczy - gdyby chciał walczyć o uznanie siebie za ofiarę wypadku, a nie zwykłej stłuczki - pogarszałby sytuację prawną swojego najważniejszego zwierzchnika. MPK to spółka, której właścicielem jest Gmina Wrocław. Walnym Zgromadzeniem Wspólników jest Prezydent Wrocławia.

DALSZY CIĄG NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Ingerowaliście w działania policji w tej sprawie? - pytamy bez ogródek w magistracie.
- To oburzające pytanie sugeruje złamanie przepisów prawa. Jeżeli posiadają państwo informacje potwierdzające tę tezę, ciąży na państwu obowiązek zgłoszenia sprawy prokuraturze - odpowiada rzecznik prezydenta Arkadiusz Filipowski.
A my chcielibyśmy wiedzieć, czy każdy "zwykły" kierowca zostałby w tej sytuacji potraktowany przez policję tak samo jak prezydent. Czy z decyzją - mandat albo śledztwo, sąd i wyrok - musiałby czekać na opinię fachowego lekarza.

Kiedy rano jadę siedemnastką

15 kwietnia parę minut po godzinie 6.00 rano. Czarny nissan pathfinder wjechał wprost pod tramwaj linii "17". Samochód skręcał w ulicę św. Jadwigi, łamiąc przepisy ruchu drogowego. - Nie miałem szans na reakcję - opowiada dziś motorniczy. - Wjechał mi pod koła tak, jakby sarna wybiegła z lasu.

Kilka sekund dochodził do siebie. Jak uświadomił sobie, co zaszło, przede wszystkim sprawdził, co z pasażerami. Żaden nie ucierpiał. Wtedy pobiegł do samochodu. Za kierownicą zobaczył prezydenta. Obok stały jakieś osoby. W środku auta krew.
- Pytałem, czy mu nic nie jest. Mówił coś cicho. Raczej kiwał głową - opowiada motorniczy. - Pomyślałem, że jest w szoku. Wezwałem służby.

Pan Ryszard od trzynastu lat jest motorniczym. Nigdy nie miał poważnego wypadku. Ten był pierwszy. I od razu prezydent. To dla niego dodatkowy szok i stres. -Mógłby to być każdy inny, ale nie prezydent. Wolałbym, żeby to się nigdy nie zdarzyło - opowiada motorniczy, którego z miejsca zdarzenia karetką zabrano do szpitala wojskowego przy Weigla. Tu przebadano go alkomatem i RTG. Diagnoza: skręcenie kręgosłupa szyjnego.

- Miałem zalecenie chodzenia w kołnierzu ortopedycznym i wizyty u lekarza. Tak też zrobiłem jeszcze w ten sam dzień. Muszę się rehabilitować - mówi pan Ryszard i przyznaje, że choć od wypadku minął ponad miesiąc, to cały czas go przeżywa. Męczy go, że zderzył się z prezydentem, a wokół wypadku jest wiele zamieszania. - Chciałbym, żeby to wszystko już się skończyło - mówi.

Do tego samego szpitala, co motorniczy, trafił też prezydent Dutkiewicz. Jego stan zdrowia jest znacznie poważniejszy. Dwa tygodnie był w szpitalu. Teraz jest na zwolnieniu. Przeszedł poważną operację ortopedyczną i jest rehabilitowany. A fachowcy nie mają wątpliwości, że zdarzenie mogło skończyć się tragiczniej. W aucie mniej nowoczesnym i bezpiecznym prezydent mógł nie przeżyć. Albo byłby poważniej ranny.
- Znacie stan zdrowia motorniczego? - pytamy rzecznika magistratu.
- Te sprawy objęte są tajemnicą lekarską - ucina Arkadiusz Filipowski.
Pytaliśmy po ludzku. Nie po to, by wyciągać z magistratu tajemnice wojskowych lekarzy.

Flota zwykła czy kryzysowa

Zresztą tajemniczych pytań w tej sprawie jest więcej. Nie tylko o to, co jest motorniczemu, oraz dlaczego policja nie zatrudniła biegłego. Nie wiemy, dlaczego prezydent 15 kwietnia jechał sam służbowym samochodem? Dlaczego nie było auta z kierowcą? Jak często korzystał z czarnego pathfindera? Dokąd i po co nim jeździł? Jak rozliczał wyjazdy? Czy to prawda, że auto było na wyposażeniu Centrum Zarządzania Kryzysowego?

DALSZY CIĄG NA NASTĘPNEJ STRONIE

Zapytaliśmy o to w magistracie. Zażądaliśmy wglądu do wszystkich dokumentów, dotyczących samochodu. Odpowiedzi dostaliśmy. Wglądu nie. - Przetarg na zakup samochodu służbowego "Nissan" został ogłoszony w grudniu 2011 roku. Dostawa miała miejsce w styczniu 2012 roku. Wszystkie samochody służbowe urzędu miejskiego są w dyspozycji Wydziału Obsługi Urzędu, w Dziale Transportu - odpowiada na nasze pytania rzecznik Filipowski.

Czyli to nie auto zarządzania kryzysowego tylko po prostu część "floty aut" wrocławskiego magistratu. Dokumenty? Owszem, są. Ale ich nie dostaniemy. Rzecznik Arkadiusz Filipowski: - Urząd Miejski Wrocławia dysponuje kompletem dokumentacji dotyczącej użytkowania samochodu służbowego przez prezydenta miasta. Zasady użytkowania samochodu służbowego przez prezydenta miasta są adekwatne do tych, które regulują korzystanie z samochodów służbowych w innych organach administracji publicznej, np. przez wojewodę dolnośląskiego. Komplet tych dokumentów przygotowany jest do przedłożenia prokuraturze, w związku z tym, do zakończenia postępowania w tej sprawie dokumenty nie będą okazywane innym podmiotom zewnętrznym.

- To się kiedyś musiało stać - mówi osoba, która zna wiele tajemnic wrocławskiego ratusza. - Fakt, szef czasem brał tego nissana. Tylko że to wymagające auto, a on nie jest zbyt dobrym kierowcą.
- Dlaczego jechał akurat tamtędy? I to o szóstej rano?
- Zapewne zrobił sobie skrót przez Ostrów Tumski - odpowiada nasz rozmówca.

Ochrona danych osobowych

Kolejne wątpliwości i pytania w tej sprawie wywołał sam magistrat oficjalnymi opowieściami o tym, co Rafał Dutkiewicz o szóstej rano robił na Ostrowie Tumskim. Dowiedzieliśmy się, że chciał odwiedzić kardynała Henryka Gulbinowicza z wielkanocnymi życzeniami. To miała być niespodzianka. W ostatniej chwili zorientował się, że 6 rano to za wcześnie na odwiedziny. I zaraz potem zdarzyło się nieszczęście i zderzenie z tramwajem. Od tego czasu miasto huczy od plotek, jaki był "prawdziwy" powód pobytu prezydenta na Ostrowie Tumskim tak wcześnie. Wraz z sugestiami, że na miejscu pasażera nissana ktoś był. Ostatnio pojawiło się nawet nazwisko domniemanego pasażera.
- Czy z prezydentem jechał ktoś?
- Takie insynuacje są obrzydliwe - odpowiedział nam Arkadiusz Filipowski.
Insynuacje?
Po kilku dniach dostaliśmy kolejną odpowiedź w tej sprawie. Już na piśmie.
- Nie. Z prezydentem nie jechał pasażer.

Wątpliwości - gdyby komuś z jakiegoś powodu zależało na drążeniu tej kwestii - rozwiałoby ujawnienie monitoringu. Przede wszystkim z miejskich kamer, a także z kamery nieszczęsnej "siedemnastki".

Pokażcie monitoring - prosiliśmy już kilka dni po wypadku. Odpowiedź? Nagrania są do wglądu dla policji i prokuratury. Nie ma praktyki pokazywania ich komukolwiek. Poza tym … byłoby to złamanie przepisów o ochronie danych osobowych.

Zgodnie ze stanowiskiem Generalnego Inspektora Danych Osobowych z 2010 r. "Z danymi osobowymi mamy natomiast do czynienia wówczas, gdy obraz z kamer zawiera wizerunki osób i jest utrwalony w systemie monitoringu na elektronicznym nośniku" - napisał nam magistrat w odpowiedzi na nasz "Wniosek o dostęp do informacji publicznej". - Macie w tej sprawie coś do ukrycia? - zapytaliśmy przed tygodniem Arkadiusza Filipowskiego. Na odpowiedź wciąż czekamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska