Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W przyszłości wojna toczyć będzie się... w mediach i na twitterze (WYWIAD)

Agata Wojciechowska
- Żołnierze muszą zabijać, by przeżyć na polu walki. Nie oszukujmy się, myśląc, że jest inaczej - mówi dr Tomasz Grzyb, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznejwe Wrocławiu.

Czym zajmuje się Pan dla NATO? Wiem, że obowiązuje Pana tajemnica wojskowa, ale może Pan coś nam zdradzić.
Każda armia NATO posiada jedną, a czasem kilka jednostek zajmujących się operacjami psychologicznymi. Wojskowi określają to mianem działań niekinetycznych, a więc niewymagających angażowania siły. Mają one wpłynąć na zachowanie wroga lub osób postronnych przebywających na danym terytorium, tak by było ono pożądane dla sił koalicji. Taka jednostka korzysta między innymi z ulotek, lokalnego radia czy telewizji, ale oczywiście to tylko niektóre ze środków oddziaływania.
Patrząc na konflikt o Krym, nie sposób nie ulec wrażeniu, że teoria Jewgienija Messnera, pułkownika rosyjskiej armii, urodzonego jeszcze w XIX wieku, po tylu latach się sprawdza. Jego zdaniem wojna hybrydowa - konflikt chaosu, bez jakichkolwiek zasad, przy wykorzystaniu środków masowego przekazu - ma miejsce na naszych oczach.

Czy tak będzie wyglądała wojna przyszłości?
Jeszcze do niedawna na wojnie stosowano zasadę obowiązującą już w średniowieczu - rycerz "uderzał tego, którego koń był skierowany w jego stronę". W Europie jednak będziemy już mieli do czynienia właśnie z wojną hybrydową, a więc asymetrycznymi i niejednoznacznymi działaniami. Przykładem jest właśnie Krym. Pojawili się jacyś ludzie. Oficjalnie nie wiadomo skąd, choć zapewne nikt nie miał złudzeń, że są związani z Rosją. Zajęli strategiczne punkty i je utrzymali. Zastosowali metodę faktów dokonanych. Teraz wojny będą się toczyły nie o ziemię, a raczej o głowy. Wróg będzie wpływał na nastroje społeczne wyborców, którzy później nie będą głosować na danych polityków ze swojego kraju. I to doskonale widać na Krymie. Celem działań jest raczej zmiana nastawienia opinii publicznej lub jej "zamęczenie" niż klasyczne działania w stylu "czołgi w natarciu - czołgi w obronie". Każda wojna jest inna, ale w przyszłości będzie rosła rola małych, doskonale wyposażonych i wysoko wyspecjalizowanych oddziałów, mogących uderzać punktowo.

Czyli metoda stosowana przez prezydenta Rosji Władimira Putina będzie standardem dla polityków prowadzących konflikty?
Doskonale to rozegrał. Informacje dopływające do nas z Ukrainy były niejasne. Ktoś widział żołnierzy, ktoś twierdził, że zdjęcie było stare, a tak naprawdę nie jest. Robiono więc kolejne zdjęcie. Przez kilka dni panował chaos informacyjny, ale jednocześnie odbywało się swoiste bombardowanie informacjami. Sytuacja potrafiła się zmienić nawet kilkanaście razy w ciągu dnia. News gonił news. W mediach relacjonowano wydarzenia w czasie rzeczywistym. Ministrowie spraw zagranicznych NATO i Federacji Rosyjskiej komentowali sytuację na bieżąco, także przy pomocy mediów społecznościowych. Później już podawano odbiorcom tylko poważniejsze zdarzenia. Zmęczono, ale nawet nie przeciwnika, a jego wyborców. Świat już zapomniał o Krymie, oprócz niekiedy wypowiadanych politycznych deklaracji. Przykładem takiego zmęczenia jest też Syria - od trzech lat trwa tam wojna, codziennie giną ludzie, a w wiadomościach mamy o niej informacje tylko wtedy, gdy zostanie użyta wyjątkowa broń lub trzeba odnotować wyjątkowo dużą liczbę ofiar. Inaczej nas, jako odbiorców, to nie interesuje.

Czy mam rozumieć, że bitwy będą się odbywały głównie w mediach, a nie na polu walki?
Moim zdaniem tak. Potyczki oczywiście będą, ale walczyć będzie tylko kilkanaście formacji w czołgach lub pojazdach opancerzonych. Skończył się czas wielkich bitew, takich jak w czasach napoleońskich. Kierunek jest być może słuszny, ponieważ będzie ginąć mniej ludzi. Proszę zwrócić uwagę, że na przykład w czasie II wojny światowej na froncie wschodnim ginęło nawet 10 tysięcy żołnierzy dziennie. Dziś w wiadomościach mówi się, gdy zginie ich kilku. To oczywiście nie znaczy, że ich śmierć nie jest tragedią. Ale pamiętajmy, że od początku wojny w Afganistanie, a zatem w ciągu 13 lat, śmierć poniosło tam mniej niż 3,5 tysiąca żołnierzy sił koalicyjnych. Dla porównania w samym tylko 1968 roku w Wietnamie zginęło 17 tysięcy Amerykanów. To pokazuje kierunek zmian. Walka rozegra się de facto w mediach.

A czy w przyszłości żołnierzy zastąpią roboty?
To jeszcze jest raczej science fiction, choć naturalnie prace nad automatyzacją niektórych zadań wojskowych ciągle trwają. Są podejmowane działania, które mają zmienić sytuację, kiedy to człowiek zabija człowieka. Obecnie "likwidujemy cele". Część zadań przejęły drony - bezzałogowe samoloty latające na przykład nad Afganistanem, a sterowane przez żołnierza siedzącego w wojskowym kontenerze w Georgii w USA. Jego dyżur trwa kilka godzin. Widzi on obraz z kamery samolotu, który jest albo czarno-biały, albo podobny do tego z noktowizora. Obraz przypomina więc ten znany nam z gier komputerowych. Nie ma technicznych przeszkód, by był on w kolorze. Dlaczego więc nie jest? Zrobiono badania, z których wynika, że wówczas żołnierz rzadziej naciska przycisk wysyłający rakiety do celu. Ma większy opór przed zabiciem innych ludzi.

DALSZA CZĘŚĆ ROZMOWY NA 2. STRONIE

W takim razie odczłowieczamy wroga?
Żołnierze codziennie muszą zabijać innych ludzi. A jako ludzie mamy przed tym naturalny opór. Aby bronić swojej tożsamości i zdrowia psychicznego, muszą stosować sposoby, aby traktować osoby, które są przeciwko nim, nieco "mniej ludzko". To wiąże się na przykład z poniżaniem wroga, odczłowieczaniem go. To brzmi dla nas okropnie, ale głównie dlatego, że myślimy zupełnie innymi kategoriami niż człowiek na wojnie. Amerykanie stosują zasadę: "generalnie nie sądzimy żołnierzy na polu walki". Oznacza to, że nie możemy wydawać opinii na temat zachowania osoby w oderwaniu od warunków, w których była. Żołnierze mają być skuteczni, a więc też nie dać się zabić. Nie uciekniemy od prawdy, jaką jest wojna.

Która dzisiaj zmusza żołnierzy do traktowania wszystkich jako wrogów. Podczas działań w mieście i kobieta z wózkiem, i kilkuletni chłopiec może być niebezpieczny.
Żołnierzom sił specjalnych podczas szkolenia wbija się do głów, że w pomieszczeniu pełnym terrorystów trzeba najpierw strzelać do kobiet terrorystek. Mężczyźni może się poddadzą, ale kobiety nigdy. Są bardziej zdeterminowane, by doprowadzić do końca zaplanowane działanie, między innymi zamach. One na pewno wystrzelą lub zdetonują ładunek. W przypadku dzieci, żołnierz nigdy nie ma pewności,czy chłopiec biegnący ulicą zamierza rzucić w kierunku transportera kamień, czy granat. Dlatego robi to, czego go nauczono. W sytuacji niejasności każda sekunda zwłoki może zaważyć na życiu żołnierza.

Język żołnierzy jest specyficzny. Zauważył Pan w nim coś zaskakującego?
Nie ma w nim mowy o zabijaniu. Zwykle się likwiduje. Żołnierze przeważnie nie posługują się charakterystycznymi określeniami co do ofiary, jej narodowości czy przynależności religijnej. To jest wróg albo cel. Miejsce to najczęściej obiekt. Do tego wojskowi nie używają określenia "czas pokoju". Dla nich dzieli się on na "czas wojny" i "czas międzywojenny". Dla nich wojna jest nieuchronna, a nie wiadomo tylko kiedy wybuchnie. Dlatego też stosujemy najczęściej zasadę Rzymian: "chcesz mieć pokój, szykuj się do wojny".

Proszę mi w takim razie powiedzieć: wojna jest uporządkowana czy raczej jest wielkim chaosem?
Mapy i znaczniki są dobre, by opracować plan. Jednak on ulega radykalnym zmianom już po pierwszym oddanym strzale bojowym. Efekt to bałagan. Przykładem jest friendly fire, a więc sytuacja, w której żołnierze giną od ognia swojej armii. Towarzyszył on wojskowym od początku istnienia wojen. W czasie II wojny światowej aż 20 procent strat armii amerykańskiej wynikało właśnie z friendly fire. To skutek albo braku informacji albo niewłaściwej informacji. Z punktu widzenia żołnierzy i ich rodzin jest to bardzo trudne - trochę łatwiej pogodzić się z tym, że kogoś zabił wróg, niż żyć ze świadomością, że ktoś zginął przez bezsensowną pomyłkę. Stąd też ważna jest kontrola nad informacją. Odpowiednimi działaniami możemy wroga zmusić do ostrzelania swoich własnych żołnierzy. Wygramy bitwę bez ani jednego naszego strzału. Wojna to sytuacja wielce skomplikowana. Łatwo jest ją komentować z pozycji fotela i laptopa na kolanach. Osobiście jestem dumny z polskiego żołnierza, który pozwał internautę nazywającego go najemnikiem i mordercą. Możemy mieć różny stosunek do operacji wojskowych, ale nie wolno nam bezkarnie obrażać żołnierzy, zwłaszcza gdy nie mamy pojęcia o warunkach, w których służą.

Rozmawiała AGATA WOJCIECHOWSKA

*Dr Tomasz Grzyb pracuje w Katedrze Psychologii Społecznej Wydziału Zamiejscowego SWPS we Wrocławiu. Jest autorem wielu artykułów naukowych i popularnonaukowych, głównie z zakresu psychologii wpływu społecznego.

Został uhonorowany Certificate of Appreciation Dowództwa Operacji Specjalnych NATO w Afganistanie. Wyróżnienie wręczono w NATO School w Oberammergau w Niemczech - jedynej na świecie szkole kształcącej oficerów krajów członkowskich NATO. Doceniono jego pracę na rzecz służb specjalnych i zaangażowanie w prowadzone szkolenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska