Dzięki świetnie ułożonemu programowi usłyszeliśmy polskiego tenora w jego popisowych rolach - Księcia z "Rigoletta", którego śpiewał u boku Anny Netrebko w MET, Romeo w "Romeo i Julii". Polska część widowni poczuła szczególne wzruszenie, gdy Beczała wykonywał recytatyw i arię Stefana ze "Strasznego dworu", a niemieckojęzyczna dosłownie oszalała, gdy w drugiej części koncertu pokazał swój wielki operetkowy talent, wykonując takie szlagiery jak arię Octavia "Giuditta" Lehara, czy Kalmana "Wenn es Abend wird... Gruess mir mein Wien" z "Hrabiny Maricy" Kalmana.
Piotr Beczała ma wszystko, co powinna mieć gwiazda: wspaniały głos, wdzięk i niezwykły charme sceniczny. Kiedy wyszedł wykonać pierwszy bis - "Całuję twoją dłoń madame" i z szelmowskim uśmiechem poluzował krawat, publiczność miał dosłownie w rękach. Wielki przebój (kojarzony w Polsce chyba najbardziej z Janem Kiepurą) "Brunetki, blondynki..." zaczął po niemiecku, a skończył po polsku, ale największymi (i ujmującymi) niespodziankami były: pieśń dedykowana żonie Katarzynie i... nagroda Towarzystwa Przyjaciół Śląska w Warszawie, którą do Wrocławia przywieźli jego przewodniczący prawnik, prof.Józef Musioł i dyrektor Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk" im. Stanisława Hadyny, Zbigniew Cierniak.
Piotr Beczała został 25. laureatem nagrody przyznawanej przez Towarzystwo za rozsławianie Śląska w świecie. Pierwszą osobą, która została uhonorowana w ten sposób był Henryk Mikołaj Górecki, jeden z najlepszych kompozytorów. To wyróżnienie ma swoja wagę i to dosłowną, jak żartowano na scenie Opery Wrocławskiej - to rzeźba Ślązaczki, podającej na wyciągniętej dłoni jabłko, ważąca... 10 kilogramów.
Wielki tenor Piotr Beczała dziękując za to wyróżnienie, powiedział, że czuje się kontynuatorem tradycji śpiewaków ze Śląska. Kiedy wymienił nazwisko Jana Kiepury, ktoś z widowni zakrzyknął: - Z Sosnowca! Gwiazda MET zareagowała błyskawicznie: - Ja jestem z Czechowic-Dziedzic, a one też są za Wisłą.
Wielkie brawa za sobotni koncert w Operze Wrocławskiej należą się też Łukaszowi Borowiczowi, świetnemu dyrygentowi. Obserwując go na scenie, bez trudu można zrozumieć, dlaczego śpiewacy tak lubią z nim pracować - to oni są najważniejsi, a Borowicz doskonale tworzy z siebie, orkiestry i solisty właściwie jeden organizm, wypełniony w całości muzyką. I do tego jeszcze tyle w nim radości z tego, co robi on i artyści, z którymi pracuje.
Teraz melomani zapewne ostrzą sobie zęby na kolejną gwiazdę MET we Wrocławiu, po Ewie Podleś i Piotrze Beczale, następny chyba będzie Mariusz Kwiecień.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?