Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O co chodzi w sprawie rektora Akademii Medycznej

Marcin Rybak
Ryszard Andrzejak został zawieszony przez ministra zdrowia. Rozpatrywany jest wniosek o jego odwołanie
Ryszard Andrzejak został zawieszony przez ministra zdrowia. Rozpatrywany jest wniosek o jego odwołanie Michał Pawlik
O co chodzi w sprawie rektora wrocławskiej Akademii Medycznej? Żeby zrozumieć, musimy odpowiedzieć na kilka pytań.

Oto one:
1. Czy profesor Ryszard Andrzejak jest winny plagiatu?
2. Czy Rada Wydziału Lekarskiego Akademii przez kilkanaście miesięcy torpedowała próby wiarygodnego wyjaśnienia zarzutów?
3. Czy słusznie Wydział ów został ukarany zawieszeniem prawa nadawania tytułów doktora habilitowanego?
Odpowiedzmy więc:
1. Nie wiem. Chociaż dotarłem do nowego - rzec by można sensacyjnego - tropu. Potwierdza, że plagiat był.
2. W działaniach Wydziału Lekarskiego nie znalazłem nic, co mogłoby wiarygodnie potwierdzić zarzut.
3. Mam wątpliwości, czy Wydział został ukarany zgodnie z prawem.

Ad 1 - plagiat
Zarzut pojawił się w 2008 roku. Postawiła go Solidarność 80. W pracy habilitacyjnej z 1993 roku rektor przepisać miał fragmenty habilitacji prof. Witolda Zatońskiego i doktoratu prof. Jolanty Antonowicz-Juchniewicz. Dziś dziekana Wydziału Lekarskiego. Związkowcy przebadali prace systemem "plagiat". U Andrzejaka było 8 proc. powtórzeń z pracy prof. Antonowicz i 4 proc. z Zatońskiego.

Jolanta Antonowicz wzięła rektora w obronę przekonując, że nie czuje się ofiarą intelektualnej kradzieży. Profesora Zatońskiego o zdanie nie pytano. Raz tylko wypowiedział się dla fachowego portalu. Bronił Andrzejaka. Później zmienił opinię. Jak wynika z jego relacji - po rozmowie z rektorem.
- O odpisaniu fragmentów z mojej pracy dowiedziałem się z mediów - mówi prof. Zatoński. - Poprosiłem wówczas profesora Andrzejaka o wyjaśnienia. W trakcie rozmowy pokazał mi w swojej pracy dwa fragmenty przepisane z mojej pracy.

Ryszard Andrzejak przyznaje, że rozmowa była. Zaprzecza, by przyznawał się do plagiatu. A prof. Zatoński mówi, że tłumaczenia Andrzejaka były niewiarygodne.
Witold Zatoński był w 1993 roku recenzentem habilitacji Andrzejaka. Według rektora już wtedy pojawiły się podejrzenia plagiatu. Recenzja rozwiała wątpliwości. Ale habilitację Zatoński pisał w 1979 roku. Po latach nie miał szans pamiętać szczegółów. Nie proszono go, by zwracał uwagę na plagiat.

- Nie wiedziałem o istnieniu tych zapożyczeń - mówi dziś. Dodaje jednak: - Praca profesora Andrzejaka nie jest powtórzeniem żadnego z moich badań ani mojej pracy habilitacyjnej, które wykonywałem w latach 60. i 70. Opisane w niej zostały obserwacje naukowe, a praca była prospektywna (badania zmian w czasie). Dotyczyła ona populacji ponad tysiąca osób narażonych na substancje szkodliwe dla zdrowia w swoich miejscach pracy.

Jest więc plagiat? Czy nie? Pewne jest, że Ryszard Andrzejak prowadził własne badania. Pracował w zespole zajmującym się chorobami zawodowymi. Jeździli do zakładów i badali pracowników narażonych na szkodliwe substancje.

- Były wyjazdowe badania. Na przykład w KGHM - mówi emerytowana od 1996 roku prof. Danuta Kabacińska-Knapik. - Profesor Andrzejak też jeździł. To samo mówią Jarosław Tomczyk, dziś dyrektor Wojewódzkiego Centrum Medycyny Pracy, i prof. Antonowicz.

Rektor zajmował się wpływem szkodliwych substancji na czerwone krwinki. Powtórzenia tłumaczy tym, że to cytaty innych prac na ten sam temat. A cytaty powtarzają się, bo ich zespół miał wspólną bazę literatury. Naukowcy z komunistycznego PRL mieli problem z dotarciem do wyników badań kolegów zza żelaznej kurtyny.

Kiedy już coś zdobyli, to cytaty, opisy prac i dane bibliograficzne - na tzw. fiszkach - były wspólne i wszyscy z nich korzystali. - To było wspólne dobro - przyznają Jarosław Tomczyk i Jolanta Antonowicz-Juchniewicz.

Podobnie wspólna - przynajmniej w niektórych przypadkach - miała być tzw. grupa kontrolna. Wyniki badań pracowników fabryk porównywano z wynikami grupy zdrowych osób. Andrzejakowi zarzucano skopiowanie grupy kontrolnej z habilitacji prof. Zatońskiego. - Niektórzy naukowcy z naszego zespołu, zajmujący się metabolizmem krwinki czerwonej, mogli mieć wspólną grupę kontrolną - przekonuje prof. Antonowicz-Juchniewicz.
Ad 2 - Zamiatanie pod dywan
Podjęto próby wyjaśnienia zarzutów. Na wniosek samego Andrzejaka pracował rzecznik dyscyplinarny w Ministerstwie Zdrowia. Zaproponował umorzenie. Ale nie potrafił wiarygodnie uzasadnić, dlaczego. Rada Etyki przy Ministrze Nauki powołała recenzentów. Ich opinia: plagiat. Bez wątpliwości. Moje budzi fakt, że nazwiska recenzentów i treść opinii są tajne. Nikt też nie wysłuchał, co rektor ma na swoją obronę.

W kwietniu 2009 Centralna Komisja do spraw Tytułów i Stopni Naukowych nakazała Radzie Wydziału Lekarskiego powtórzyć przewód habilitacyjny. Komisja i Rada miały jednak inne wizje, co to znaczy powtórzyć. I jak to zrobić.

- Działałam i będę działać zgodnie z prawem - deklaruje dziekan Jolanta Antonowicz-Juchniewicz.
Rada Wydziału powołała komisję, która miała ocenić, czy są powody do wznowienia przewodu habilitacyjnego. W styczniu Komisja orzekła, że nie ma takich powodów. Centralna Komisja uznała, że to torpedowanie jej poleceń. Kazała powtórzyć procedurę . Powołać komisję, wyznaczyć recenzentów do oceny dorobku naukowego.

Pani dziekan pokazuje swoją korespondencję z Komisją. A w niej fragment, w którym sama Komisja pisze, że Rada Wydziału musi ocenić, czy są powody do wznowienia przewodu. Przekonuje też, że wielokrotnie pytała, jak ma wyglądać procedura. Odpowiedzi dostawała niekonkretne i wymijające.
Ostatecznie w czerwcu Rada Wydziału powołała komisję i wyznaczyła dwóch recenzentów. Centralna Komisja orzekła, że znowu źle. Bo Wydział stosuje inne przepisy, niż trzeba.

Andrzejak bronił habilitacji w 1993 roku. Wtedy obowiązywała ustawa o stopniach naukowych z roku 1990. W 2003 weszła w życie nowa ustawa. Centralna Komisja uważała, że badając habilitację Andrzejaka, należy stosować ustawę, która już nie obowiązuje. Uczelnia, że nową. Spór był o to, do kogo należeć będzie ostateczna decyzja. W myśl nowej ustawy podejmuje ją Rada Wydziału. Według starej ustawy, o nadaniu habilitacji decydowała Centralna Komisja.

- Takie były oceny naszych prawników, że należy stosować starą ustawę - mówi prof. Tadeusz Szulc z wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego. Członek władz Centralnej Komisji. Jednak w innej głośnej sprawie o plagiat wątpliwości nie było i zastosowano nową ustawę. Historia podobna do sprawy rektora Andrzejaka.

Chodzi o Mirosława Krajewskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Udowodniono mu, że jego habilitacja z lat 90. to plagiat przedwojennej książki historycznej. Sprawa wyszła na jaw w 2007.
Rzecznik Uniwersytetu z Torunia Marcin Czyżniewski: - Po wznowieniu przewodu habilitacyjnego postępowaliśmy według przepisów nowej ustawy. Sąd, który badał sprawę, uznał, że słusznie zastosowano nowe przepisy. - Różni prawnicy różnie różne rzeczy interpretują. Tak samo sądy - mówi profesor Szulc.

Tylko dlaczego w dwóch identycznych sprawach miałyby być zastosowane różne procedury. Gdyby w czerwcu Centralna Komisja powołała swoich recenzentów, dziś mówilibyśmy już o ich ocenach pracy Andrzejaka.

A kryzys na Akademii Medycznej nie sięgnąłby zenitu. Tymczasem 30 września Centralna Komisja na trzy lata zawiesiła Wydziałowi prawo nadawania tytułów doktora habilitowanego.
Komisja zarzuca Radzie Wydziału "opieszałość czy wręcz bezczynność" w wyjaśnieniu spraw o plagiaty. Chodzi o zarzuty wobec profesora Andrzejaka i sprawy dwóch innych naukowców. Komisja zarzuca Wydziałowi, że - wbrew poleceniom - nie przesyłał wyjaśnień o postępowaniu w sprawach.
Ad 3 - Zawieszony Wydział
Prof. Juchniewicz zapewnia, że Komisja otrzymywała informacje o działaniach władz uczelni podejmowanych w sprawie zarzutów o plagiaty. Tak czy siak, prawo mówi, że Komisja może zawiesić, a nawet zabrać prawo do nadawania tytułów po "okresowej ocenie poziomu działalności naukowej". Gdy jest negatywna.

Spór o procedurę w sprawie Andrzejaka czy wątpliwości CK co do postępowań w innych sprawach o plagiat, to chyba jednak coś innego niż "okresowa ocena działalności naukowej". Pani dziekan mówi, że w maju ubiegłego roku Komisja poprosiła Wydział o dokumenty dotyczące habilitacji od 2005 roku. Odpowiedzi nie ma.

Prof. Szulc z Komisji: - Była ocena działalności naukowej. Jedne prace zostały ocenione lepiej, inne gorzej.
- Zarzuty musiały być poważne - pytamy.
- Do statutowych obowiązków Rady Wydziału należy nadawanie i weryfikacja uprawnień co do stopni naukowych. A Rada nie podporządkowała się decyzjom Komisji w sprawach plagiatów.
- Ale prawo mówi, że zawieszenie to kara za zły poziom nauki, a nie za niesubordynację - dopytuję.
- Rada Wydziału może się odwołać od decyzji o zawieszeniu - odpowiada profesor Tadeusz Szulc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: O co chodzi w sprawie rektora Akademii Medycznej - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska