- Cały czas istnieje zagrożenie życia dziecka z Nowej Rudy. Trzeba m.in. ustabilizować metabolizm. Dopiero później będzie prowadzona diagnostyka, bo niewykluczone, że wychudzenie jest następstwem jakiejś choroby - usłyszeliśmy wczoraj od Magdaleny Oberc, rzeczniczki Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie.
Gdy mały Wiktor 25 marca trafił do szpitala w Nowej Rudzie, ważył tylko 5 kg. Był w bardzo ciężkim stanie. Z trudem łapał oddech, jego temperatura wynosiła zaledwie 30 st. Lekarze wsadzili go do ciepłej wody, by trochę go ogrzać. Jak mówią, dziecko umierało. Zdecydowano się przewieźć je do Kliniki Endokrynologii i Diabetologii we Wrocławiu. Stamtąd 4 kwietnia Wiktorka przetransportowano do szpitala Krakowie.
- Lekarze robią wszystko, by uratować chłopca - mówi Magdalena Oberc, rzeczniczka krakowskiego szpitala. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, Wiktorek jest w stanie tzw. marazmu głodowego. Jest przytomny, ale skrajnie wycieńczony. Nie jest w stanie nawet sam podnieść główki, choć w tym wieku powinien już stawiać pierwsze kroki. Lekarze, którzy się nim opiekują mówią wprost: do takiego stanu nie da się doprowadzić w tydzień, to efekt wielomiesięcznego wygłodzenia.
- Nie wiem, jak mogło do tego dojść. To normalna rodzina - mówi pani Agnieszka, sąsiadka rodziny z Nowej Rudy. Wiktorek ma bowiem troje rodzeństwa (4,7 i 10 lat). - Dzieci są zadbane, dobrze odżywione, grzeczne. Widuję ich mamę, jak idzie z zakupami do domu - opowiada nam sąsiadka.
Ojciec pracuje jako budowlaniec. - Na pewno się tam nie przelewa, ale nigdy nie było informacji, że dzieje się coś złego. Pracownik socjalny był u nich na przełomie stycznia i lutego - zapewnia Anna Frankowska, kierowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Nowej Rudzie.
CZYTAJ DALEJ: Matka Wiktorka tłumaczy, że od lutego synek nie miał apetytu
Bardzo dobrą opinię o dzieciach i opiece nad nimi w rodzinie ma też Dariusz Chajecki, dyrektor szkoły, do której chodzi dwójka starszych dzieci pani Joanny, matki Wiktorka. - Są zadbane, dobrze się uczą, matka odprowadza je do szkoły - mówi dyr. Chajecki.
Ona sama tłumaczy nam, że od lutego synek nie miał apetytu.
- Nie przypuszczałam, że jest aż tak źle. Dziecko było pogodne. Obydwoje z mężem jesteśmy drobnej budowy. Nie dziwiło nas więc, że i on jest drobniutki - mówi pani Joanna. Ale gdy chłopczyk zaczął "lecieć jej z rąk", nie czekała na pogotowie. Wezwała taksówkę i pojechała z Wiktorkiem do szpitala w Nowej Rudzie.
Zszokowani lekarze zawiadomili o niespotykanym wychudzenia dziecka prokuraturę. - Według lekarzy dziecko powinno ważyć minimum 9 kilogramów. Jest skrajnie wychudzone - wyjaśnia Ewa Ścierzyńska z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.
Sprawę bada już Prokuratura Rejonowa w Kłodzku. Na razie nikt nie usłyszał zarzutów.
W domu rodziny byli już policjanci z niezapowiedzianą wizytą. Stwierdzili, że dzieci mieszkają w dobrych warunkach. Lodówka była zapełniona, a w mieszkaniu panował porządek. - Boję się o zdrowie Wiktorka. Byłam przy nim w szpitalu w Nowej Rudzie i Wrocławiu, ale do Krakowa nie mogę już pojechać. Mąż pracuje, a ja muszę się zajmować trójką dzieci w domu - mówiła nam wczoraj, płacząc, pani Joanna.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?