Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabrali nam 60 minut, przesuwając wskazówki zegara, i co ma do tego "Godzina dla Ziemi"

Janusz Michalczyk
Przesuwanie czasu jest bez sensu. Tak właśnie uważam, mimo że wczoraj wstałem o godzinę wcześniej według astronomicznych wyliczeń - czyli, o zgrozo, o godz. 5.30 według normalnego czasu - i o dziwo czułem się całkiem rześko. Wiem dlaczego. To dlatego, że mój organizm zmobilizował się, bo wysłałem mu komunikat: nie nawal, stary! Gdyby takiego spięcia ostrogami nie było, to leżałbym jak ścięta kłoda, a powieki by mi się zawzięcie kleiły.

Tak, znam te różne wyliczenia, które mają nas przekonać, ile mianowicie zaoszczędzimy na krótszym paleniu żarówek, ale dla mnie to przykład inżynierii społecznej, nieuwzględniającej na przykład kosztów zdrowotnych takiego przestawiania zegarków do przodu i tyłu. Nie oszukujmy się, organizm człowieka nie zmienił się zasadniczo od momentu, gdy opuścił on jaskinię, więc nie można nim bezkarnie manipulować. Nawet jeśli na oko nic złego się nie dzieje, to tak naprawdę nie wiadomo, co nam szkodzi. Podobno wymyślono już specjalne urządzenie, dzięki któremu wystarczy przespać trzy godziny na dobę zamiast ośmiu - by normalnie funkcjonować, ale ja od razu mówię: nie ze mną te numery.

Wsobotę wielu z nas entuzjazmowało się akcją "Godzina dla Ziemi", w ramach której m.in. w 62 polskich miastach wyłączono oświetlenie na wybranych obiektach. We Wrocławiu "zgasł" Stadion Miejski, Ossolineum i parę pomniejszych budynków. Po co? Żeby dać ulgę środowisku naturalnemu, bo będzie przez ten czas mniejsza produkcja prądu. Czyżby? Istnieją wiarygodne opinie, że cała akcja to nieporozumienie, bo prąd to nie woda i nie da się po prostu przykręcić kurka. Energetycy mają ból głowy, gdy nagle mocno spada pobór energii i muszą się nieźle gimnastykować, by systemu przesyłu nie trafił szlag. To trochę tak, jak z gazem. Nie da się w ogóle zakręcić gazociągu, musi być w sieci pewna ilość gazu, żeby nie doszło do zniszczeń. "Godzina dla Ziemi" to przykład szlachetnej akcji, która tak naprawdę powoduje więcej szkody niż pożytku, więc może rajcować tylko niepoprawnych idealistów. Pogratulujmy im dobrego samopoczucia, ale niech lepiej pozbierają śmieci wokół swoich domów. To będzie prawdziwa korzyść i przyjemność estetyczna.

Mało kto zwrócił uwagę na informację, że GUS będzie doliczał do sumy wartości wytworzonych towarów i usług (PKB) dotychczas nieuwzględniane kwoty, dzięki czemu statystycznie będziemy bogatsi jako kraj. Co to za pieniądze? Dochody z prostytucji, handlu narkotykami i przemytu. Nie, to nie Donald Tusk zwariował. To inicjatywa unijnych urzędników z Brukseli, więc dotyczy 28 państw. Teraz w GUS-ie siedzą i kombinują, jak oszacować te dochody, bo przecież księgowi gangów nie puszczą farby. Można by zapytać, po jaką cholerę nam ta wiedza o ukrytym bogactwie? Przecież zwykłemu obywatelowi konto w banku od niej nie spuchnie, a obiad nie stanie się bardziej wykwintny... Niby racja, tyle że administracja unijna chce wiedzieć o nas jak najwięcej, przy czym względy moralne jej nie interesują. Chodzi jej o życiowy konkret.

Fakt, w samym liczeniu prostytutek i dilerów nie ma nic złego. Może nawet dzięki temu przestaniemy się łudzić, że jesteśmy narodem wybranym przez Boga do niezwykłych czynów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska