Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Były żużlowiec WTS-u Wrocław wstał z wózka inwalidzkiego i próbuje chodzić

Łukasz Żaguń
- Stawiam pierwsze kroki: trudne, męczące - mówi Cegielski. Z prawej narzeczona Justyna Żurowska
- Stawiam pierwsze kroki: trudne, męczące - mówi Cegielski. Z prawej narzeczona Justyna Żurowska Anna Kaczmarz
W ciągu jednego dnia, chwili, sekundy człowieka może się odmienić na zawsze. Koszmarny wypadek, uszkodzenie rdzenia kręgowego, utrata władzy w nogach, jazda na wózku - taki łańcuch konsekwencji dla wielu oznacza życiową katastrofę. Znika uśmiech, a pojawiają się smutek, rozczarowanie, żal i pytanie: "Dlaczego ja?". W jego przypadku było zupełnie inaczej. Krzysztof Cegielski, choć trudno w to uwierzyć, po wypadku nie rozpaczał, nie płakał w poduszkę.

- Pogodziłem się z tym wszystkim następnego dnia po wypadku, kiedy odzyskałem przytomność. Gdybym rozpaczał, użalał się nad sobą, ciężko by mi było zmotywować się do pracy. Powiedziałem wtedy sobie - trudno. Im więcej czasu jednak mijało, tym więcej pozytywów dostrzegałem. Mogę nawet powiedzieć, że od czasu wypadku do dziś tyle miłych rzeczy wydarzyło się w moim życiu, że nie mam prawa narzekać. Doświadczyłem czegoś, czego bym nie doświadczył, skupiając się na karierze sportowej - mówi nam Cegielski.

Życie Cegielskiego zmieniło się 3 czerwca 2003 roku. W meczu ligi szwedzkiej jego Vetlanda mierzyła się z Rospiggarną. W jednym z wyścigów "Cegła", ratując się przed czołowym zderzeniem z bandą, puścił maszynę. Niestety, z impetem uderzył w niego motocykl Ryana Fishera. Polak stracił przytomność dopiero po chwili. Obudził się po kilku godzinach w szpitalu, już po operacji. Diagnoza, którą usłyszał, była wstrząsająca: przebite płuco, złamane żebra i nieodwracalne zmiany w rdzeniu kręgowym.

Po operacji lekarze mówili Cegielskiemu wprost: "Nigdy nie będziesz chodził, odpuść sobie". On jednak ich nie słuchał. Zamierzał rozpocząć mozolną walkę o odzyskanie czucia w nogach. Wiedział, iż efekty nie przyjdą od razu, ale wierzył, że kiedyś jednak przyjdą. I co? Po ponad 10 latach Cegielski wstał z wózka!

- Nie można powiedzieć, że udało mi się zrobić wielką, nadspodziewaną rzecz. Od jutra nie zacznę biegać, szybko chodzić. Stawiam pierwsze kroki: trudne, męczące, ale z każdym dniem wygląda to coraz lepiej. To się nie zdarzyło jednak z dnia na dzień. Nie wstałem na nogi poprzez jedno ćwiczenie. To był długi, ciągnący się przez ponad 10 lat etap. W pewnym momencie poczułem się na tyle silny, że postanowiłem spróbować stanąć na własne nogi, wyjść, powiedzmy, poza dom. Teraz zaczynam zatem kolejny etap i zapewne on też będzie trwać wiele lat. Nadal będę używał ortez, choć teraz będą one, powiedzmy, bardziej delikatne. Podobnych używają sportowcy, kiedy mają kontuzje. Z takimi urządzeniami można już żyć, funkcjonować na stojąco - wyjaśnia Cegielski, a w jego głosie słychać, że jest szczęśliwy.

Czytaj dalej na kolejnej stronie

Były żużlowiec, między innymi WTS-u Wrocław, o swojej historii opowiada bez żadnych kompleksów. Jak sam jednak podkreśla, nie jest jedynym człowiekiem na świecie, którego dotknęło podobne wydarzenie.

- Niektórzy nie mogą się dostać do odpowiednich klinik czy też nie mają szczęścia, by trafić na konkretne osoby. Wiele osób też myśli, że taka rehabilitacja wymaga ogromnych kosztów. To jednak nie o to chodzi. Najważniejsza jest konsekwencja, codzienna praca nad sobą. Liczą się determinacja i chęci - tłumaczy.

Teraz mieszka w Krakowie. Kupił tam dom. Ma stromy podjazd do garażu, w pokoju zaopatrzył się m.in. w wysoki barek na alkohole. Po co? Bo chciał sam sobie utrudniać życie, zmuszać do wysiłku, podejmować próby podnoszenia się z wózka. Wreszcie, jego przyszła żona - koszykarka Wisły Can-Pack Kraków Justyna Żurowska (w maju biorą ślub) - namówiła "Cegłę" na spacer po krakowskich Błoniach. Początkowo się bronił, ale jednak przełamał opór. To był przełom.

Były żużlowiec ma pełną świadomość tego, że pewne życie się skończyło, a niektórych barier po prostu nie przeskoczy.
- Każdy ma swoją granicę, której już nie zdoła przeskoczyć, bo jest taki a nie inny uraz. Mnie jednak nikt takich granic nie stawiał. Nikt nie mówił, że tyle mogę osiągnąć, więcej nie. Udało mi się na razie tyle i z tego bardzo się cieszę. Czuję się silny, mocny, chętny. Co się jeszcze da osiągnąć? Nie mam pojęcia. Nadal jednak zamierzam ćwiczyć. Nie chcę się w to wszystko zagłębiać, bo czasami można oszaleć. Tutaj się ćwiczy dla siebie, nie dla medali, sukcesów sportowych, pieniędzy - wyjaśnia Cegielski.

Choć jak sam podkreśla, nie ma w życiu powodów, by narzekać, to jednak jest coś, czego żałuje.
- Żałuję tylko tego, że nie jeżdżę na żużlu i nie wiem, co by było, gdybym pracował nad swoimi umiejętnościami, wdrożył w życie swoje założenia treningowe, a także to, co chciałem zmienić, poprawić. Zastanawiam się, gdzie bym zaszedł, co udałoby mi się osiągnąć, bo wiele przecież nie osiągnąłem - zdradza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska