Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ania Wyszkoni wcale nie roni łez

Robert Migdał
Ania Wyszkoni
Ania Wyszkoni Łukasz Pęcak
Z zespołem "Łzy" śpiewała 14 lat. Nagrali razem wiele przebojów (ich "Agnieszka już dawno tutaj nie mieszka" nuciła cała Polska), zdobyli złote i platynowe płyty. I... jednego dnia wszystko się skończyło. O kulisach rozstania, a także o swojej wielkiej miłości, rodzinie i ślubie piosenkarka Ania Wyszkoni opowiada Robertowi Migdałowi

"Ania Wyszkoni po 14 latach wspólnych występów rozstała się z zespołem "Łzy" - ta wiadomość zelektryzowała Waszych fanów... Co się stało?
Decyzja o zakończeniu współpracy była nasza wspólna, zespołowa. Przeżyliśmy razem fantastyczne chwile, które zawsze będę miło wspominać, ale od pewnego czasu nie rozumieliśmy się artystycznie. Nasze upodobania muzyczne za bardzo się różniły i nie byliśmy w stanie znaleźć złotego środka.

A może to, że powiedzieliście sobie "dość", było spowodowane tym, że zaczęła Pani występować solo - jako Ania Wyszkoni?
Nagranie solowej płyty było spełnieniem moich marzeń i nie było wymierzone w zespół. Myślę, że tak ciepłe przyjęcie albumu "Pan i pani" przez fanów dobrze wpłynęło również na wizerunek "Łez".

Jak się Pani czuje w tej nowej roli?
Już od wydania solowej płyty koncertowałam równolegle z moim drugim zespołem i czuję się w tym towarzystwie doskonale. Ale nie odcinam się od przeszłości, bo z wieloma przebojami "Łez" jestem emocjonalnie związana i zawsze będę je chętnie wykonywać.

Bo to kawałek, ba, nawet kawał Pani życia.
Zgadza się. Zaczęłam śpiewać w zespole, gdy miałam 16 lat.

Łza się w oku zakręciła, że pewien etap w życiu został zamknięty?
Rzeczywiście była to trudna chwila, ale wszyscy byliśmy świadomi tego, że tak będzie lepiej.

Po odejściu z "Łez" nie będzie Pani już śpiewać starych piosenek?
16 stycznia zagram koncert we wrocławskim Centrum Sztuki Impart. Tam znajdziecie odpowiedź na to pytanie. Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie.

Trochę szkoda tych "Łez" - mogliście to dalej ciągnąć, nagrać kolejne pięć płyt, zarobić sporo pieniędzy...
Pieniądze nie są dla mnie w życiu najważniejsze. Mam to szczęście, że robię to, co kocham, i żyję z tego. Ale nie interesuje mnie odcinanie kuponów, chcę się rozwijać i nie chcę, by ominęło mnie w życiu coś interesującego.

Lubi Pani ryzyko? Jest Pani odważna w podejmowaniu decyzji?
Zależy, o jakie decyzje chodzi. Są w życiu pola, po których wolę bezpiecznie kroczyć. Ale jeśli chodzi o moją artystyczną drogę, to zawsze wiedziałam, czego chcę i nie boję się ryzyka.

Nie jest Pani taką osobą, która ciągle patrzy w przeszłość?
Rzeczywiście, raczej patrzę przed siebie, w przyszłość. Oczywiście, jak każdy, mam czasem chandrę i chwilę zwątpienia, ale potrafię skutecznie z tym walczyć. Niewątpliwie pomaga mi w tym miłość i spełnienie zawodowe, ale również pozytywne podejście do życia i dystans do siebie.
Na taki optymizm może sobie pozwolić kobieta sukcesu. Wiele lat na scenie, złote, platynowe płyty, solowa płyta. O właśnie, tydzień temu ukazała się reedycja tej płyty i co mnie zaskoczyło, jest na niej piosenka Maanamu. "Raz dwa, raz dwa"...
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Maanam na żywo, miałam 16 lat. Pamiętam jednak dokładnie jak stanęłam pod sceną i zostałam zaczarowana: bo Kora jest niesamowitą kobietą, ona magnetyzuje ludzi, czaruje. Po kilku latach, już jako świadoma artystka, postanowiłam oddać hołd Korze, a tym samym pokazać moim słuchaczom fragment historii wspaniałego polskiego rocka.

Nie myślała Pani o tym, żeby zaśpiewać z Korą w duecie?
Oczywiście, że pomyślałam, ale nigdy nie miałam okazji spotkać się z Korą osobiście. To żywa legenda polskiej muzyki i duet z nią byłby dla mnie zaszczytem.

Ten duet z Korą to takie kolejne marzenie w planie na najbliższe lata Ani Wyszkoni?
Mam wiele marzeń związanych z muzyką. Każdy wspólny występ z wielkim i wartościowym artystą jest częściowym ich spełnieniem. Miałam już przyjemność być na scenie z zespołem Perfect, i to w moje urodziny. Zaśpiewałam z Grzegorzem Markowskim ich "Kołysankę dla nieznajomej". To było wielkie przeżycie, podobnie jak występ z panem Jerzym Połomskim na festiwalu w Opolu. Takich chwil się nie zapomina.

Zastanawiała się Pani nad plusami kariery solowej? Bo tak sobie myślę, że w zespole jest chyba łatwiej znieść porażkę.
Nie lubię słowa "kariera", wolę mówić o swojej przygodzie z muzyką i traktuję ją jak jedną całość. Nie dzielę tej pracy na solową i zespołową.

Sukces lepiej smakuje, gdy się jest samemu na scenie - wtedy ten splendor w całości spływa na jedną osobę.
Niekoniecznie. Gdybym nie miała z kim dzielić tego sukcesu, to wcale nie byłoby tak fajnie. Mój solowy album przygotowywałam z fantastycznymi ludźmi, z którymi cały czas pracuję. Ich wkład w tę płytę i w koncerty jest niezwykle istotny i razem cieszymy się z każdego kolejnego sukcesu.

Na książeczce dołączonej do Pani ostatniej płyty, co mnie zaskoczyło, są rysunki znanej podróżniczki Beaty Pawlikowskiej. Jak zaczęłyście współpracować?
Beata ilustruje swoje książki. Kiedy zobaczyłam jej rysunki, pomyślałam, że byłoby fajnie mieć takie na płycie. Zaczęłam od telefonu, a po nim nastąpiło miłe spotkanie. Beata jest niezwykłą osobą, odważną i otwartą. Z dużym entuzjazmem podeszła do mojej propozycji. Szybko złapałyśmy wspólny język. Cieszę się, że nasza znajomość nie zakończyła się na pracy nad płytą.
Panią też, tak jak Beatę Pawlikowską, ciągnie w świat, lubi Pani zwiedzać.
Uwielbiam podróżować, choć mam na to mniej czasu. Absorbuje mnie muzyka, koncerty i spotkania z ludźmi. Poza tym Beata jest bardzo odważną osobą: potrafi pojechać w nieznane tylko z plecakiem i mapą. Podziwiam Ją. Ja jednak czegoś takiego bym się bała: wolę jechać w towarzystwie, to po pierwsze, a po drugie - w takie miejsce, które mi zapewni bezpieczeństwo. Wolałabym hotel pięciogwiazdkowy niż namiot rozbity gdzieś w puszczy, boję się robaków i dzikich zwierząt.

Jako wokalistka dużo Pani jeździ po Polsce, jednak zawsze wraca do Wrocławia...
Bo ja uwielbiam Wrocław. Czuję się tu jak w domu, bo Wrocław to od jakiegoś czasu mój drugi dom. Tutaj odpoczywam po długich wyjazdach. Lubię usiąść przed telewizorem lub z książką, uspokoić się, wyciszyć.

We Wrocławiu ma Pani mieszkanie, większość czasu tutaj spędza.
Krążę między stolicą Dolnego Śląska a Górnym Śląskiem, gdzie spędziłam dzieciństwo i gdzie mieszkają moi rodzice. Ale to z Wrocławiem wiążę moją przyszłość.

Zdarza się Pani myśleć Wrocław-dom?
Dziś już wiem, że chcę tutaj osiąść na stałe. To miejsce kojarzy mi się z miłością. Jest to miasto, które idzie do przodu, które się rozwija, tętni życiem, miasto, w którym człowiek się nie dusi.

Ma Pani swoje ulubione miejsca?
Wrocławskie parki: Szczytnicki, Południowy. Są cudowne o każdej porze roku. No i jako kobieta lubię buszować po galerach handlowych (śmiech). Mam też swoje ulubione restauracje. I na szczęście coraz swobodniej poruszam się po Wrocławiu. Na początku często błądziłam, i to najbardziej mnie denerwowało: zawsze musiałam wyjeżdżać z domu 45 minut wcześniej.

Dla miłości można dużo poświęcić. Co Pani by poświęciła dla miłości?
Dla prawdziwej miłości nie trzeba niczego poświęcać, bo taka miłość daje, a nie zabiera. Z Maćkiem (menedżerem Ani, przyp. red.) mamy wspólne pasje, wszystkim się dzielimy. Jesteśmy jak dwie połówki, które tworzą piękną całość. Mamy szczęście, ale pamiętamy o tym, że miłość trzeba codziennie pielęgnować. Wiemy też, że kompromisy są w życiu bardzo ważne. Jednak trzeba też pamiętać o sobie, swoich pasjach i marzeniach. Myślę, że kobieta niespełniona jest dla mężczyzny mniej interesująca.
Jest Pani z Maćkiem zaręczona?
Od kilku lat. Zaręczyliśmy się w Paryżu. To była wielka niespodzianka. Cały wyjazd był okryty tajemnicą. Dopiero na miejscu dowiedziałam się, że idziemy na koncert George'a Michaela. Byłam tak szczęśliwa, że do głowy mi nie przyszło, że na tym nie koniec niespodzianek. Podczas piosenki "Careless Whispers" Maciek wyjął z kieszeni pierścionek i poprosił mnie o rękę. Zaniemówiłam z wrażenia, ale jak tylko trochę się otrząsnęłam, odpowiedziałam TAK.

Zaręczyny już były, a ślub kiedy?
Wszystko w swoim czasie. Nie spieszymy się. Nie potrzebujemy zalegalizowania związku w urzędzie, żeby być szczęśliwą parą. Ale choć nie mamy jeszcze konkretnych planów, oboje bardzo tego chcemy.

Jest Pani bardzo rodzinną osobą. Pochodzi ze Śląska, a tam te tradycje rodzinne są bardzo silnie rozwinięte.
Zostałam wychowana w bardzo rodzinnej atmosferze. Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Zresztą do dzisiaj mam fantastyczny kontakt z rodzicami. Z moją mamą mogę pogadać o wszystkim, a mój tata jest moim największym fanem. I co najważniejsze - zawsze czułam wsparcie rodziców. Byli i są dla mnie wzorem.

Chciałaby Pani powiększyć rodzinę?
Tak, myślę o drugim dziecku.

Mówi Pani o kolejnym dziecku, a pewnie z jednym nie jest łatwo. Jak Pani godzi bycie matką i gwiazdą estrady? Tobiasz ma dopiero 9 lat.
Bywa, że jest trudno. Macierzyństwo to obowiązki i poświęcenie, ale dziecko to przede wszystkim wielka radość i duma. Często wyjeżdżam na kilka dni. Tęsknota mocno mi doskwiera, ale tak dzieje się, od kiedy Tobiasz skończył miesiąc. Oboje zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić.

Tobiasz jest dla Pani najważniejszy?
Gdyby była taka potrzeba, to zrezygnowałabym ze wszystkiego, żeby poświęcić się dziecku. Na szczęście wszystko udaje mi się łączyć. Bardzo pomaga mi moja mama, która zajmuje się Tobiaszem podczas mojej nieobecności. Coraz częściej zabieram synka na koncerty. Przede wszystkim jednak staram się rozsądnie dysponować moim czasem. Jestem mamą, kobietą kochającą, kochaną i artystką. To wszystko sprawia, że jestem spełniona. Spełnienie daje mi szczęście. Jego brak powodowałby frustrację, która na pewno przełożyłaby się na samopoczucie mojego syna, który zawsze będzie dla mnie najważniejszy.
Sprawia Pani wrażenie osoby pełnej optymizmu. Skąd Pani czerpie radość?
(śmiech) Kiedyś byłam zamknięta w sobie, melancholijna, depresyjna. W każdej sytuacji potrafiłam znaleźć jakiś problem. Na szczęście to już minęło. Moje podejście do życia zmieniło się zdecydowanie, gdy na świecie pojawił się Tobiasz. Dał mi wiele radości, choć wzrosła liczba obowiązków. Dzięki niemu i dla niego łatwiej radziłam sobie z trudnymi sprawami, takimi jak na przykład bycie samotną mamą. Kiedy poznałam Maćka, zmieniłam się jeszcze bardziej. Otworzyłam się na świat, na ludzi. Pomagam szczęściu, zamiast bezczynnie na nie czekać. To, że los pozwala mi spełniać marzenia, sprawia, że często się uśmiecham.

Ma Pani w sobie dużo z dziecka, z takiej małej Ani?
Jestem mamą i dojrzałą kobietą, ale uwielbiam czasem budzić w sobie dziecko.

Widziałem Panią w programie TV "Wielka draka o dzieciaka"...
(śmiech) Oj tak. Przebrana za Pippi czułam się jak zwariowane dziecko. Nie można traktować siebie zbyt poważnie. Trzeba czasem w życiu zaszaleć, a to była jedna z fantastycznych do tego okazji. Strój Pippi sprawił, że wróciłam do świata z mojego dzieciństwa. Poza tym widziałam, jak świetnie przyjęły mnie w tej odsłonie dzieci, biorące udział w programie. Jestem mamą i uśmiech dziecka sprawia mi wielką przyjemność.

Dobrze się Pani czuła, grając Pippi, ale też zagrała Pani w jednym z odcinków serialu "Na dobre i na złe"... Kusi Panią świat filmu?
To była wspaniała przygoda i świetna zabawa. Zawsze chciałam spróbować aktorstwa, ale mam świadomość tego, że w moim przypadku jest to tylko odskocznia od tego, czym zajmuję się na co dzień. Gram role instynktownie, a wiem, że bycie dobrym aktorem wymaga wielu lat przygotowań do tego zawodu. Jako wokalistka codziennie uczę się czegoś nowego, wciąż kształcę swój głos i zdobywam doświadczenie sceniczne. Rozwój jest podstawą w każdym zawodzie, ale jestem otwarta na nowe wyzwania niezwiązane z muzyką. Próbuję nowych rzeczy, bo lu-bię się bawić. Jednak to piosence oddałam serce na zawsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska