Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Zakręcacz żarówek" - tak o profesorze Miodku mówią studenci (ROZMOWA)

Robert Migdał
Tomasz Hołod
Rozmowa z prof. Janem Miodkiem. "Słownik polsko@polski" profesora Jana Miodka jest emitowany w TVP Polonia w soboty (o godzinie 17), a powtórki są nadawane w TVP Polonia o godz. 0.15 (też w sobotę) i we wtorki (o godz. 7.00). #W TVP 1 "Słownik..." można oglądać we wtorki o godzinie 8.25.


W telewizji różne gwiazdy pojawiają się, odchodzą, a prof. Jan Miodek ciągle na szczycie popularności. I to od lat. Ile trwa już ta Pana przygoda z telewizją?

Zaczęła się w 1987 roku. Pierwszym programem była "Ojczyzna-Polszczyzna". Po paru latach "Ojczyzny..." powstała taka jej mutacja regionalna - "Profesor Miodek odpowiada", w której byłem najbardziej zakochany.
Czemu?

Uwielbiałem ten program, bo był nadawany na żywo. Obiektywnie to było najtrudniejsze, bo mógł się znaleźć jakiś dowcipniś, który zechciałby powiedzieć do słuchawki: "Ty taki i owaki".

Znalazł się?

Ze dwa, trzy razy się zdarzyło. Poza tym - w programie na żywo, mogłem nie znać odpowiedzi na zadane mi pytanie. I setki razy nie wiedziałem. Ale mówiłem: "Nie wiem, sprawdzę, za tydzień odpowiem". W "Profesor Miodek odpowiada" stworzyliśmy taki żelazny zespół: ja - prowadzący, a poza tym Kasia Krośniak - kierowniczka produkcji, Miecio Chruszowiec - światło, Janusz Sozański - realizator i Jaś Frontczak - dźwięk. I myśmy po tym programie zawsze szli na rytualną kawę, czasem doprawioną jakimś prince polo. Rodzinna atmosfera się między nami wytworzyła. Dlatego z wielkim, przeogromnym rozczuleniem ten program dziś wspominam. W roku 2007 "Ojczyzna-Polszczyzna" przestała się ukazywać, ale wtedy Dariusz Dyner i Witold Świętnicki postanowili przywrócić Miodka antenie ogólnopolskiej i wymyślili inną formułę programu "Profesor Miodek odpowiada" - już nie przez telefon rozmawiam z widzami, ale przez internet, przez Skype.

Nowoczesność weszła.

Elektronika ze swoimi zdobyczami. Program "Słownik polsko@polski" trafił w 2009 roku do TVP Polonia, a TVP Wrocław zaczęła nadawać jego powtórki.

W "Słowniku..." też ma Pan, to co lubi. Kontakt z widzem. Bezpośredni. Żywy.

Choć program nie jest nadawany na żywo. W zamiarze realizatorów był program "life", ale jednak technika nas przerosła. Czasem zgranie tych "skejpów" trwa wiele minut. Niekiedy mamy połączenie z Rio de Janeiro. Dwie sekundy - i już rozmawiamy, a czasem mamy widza z Sobótki i nie można zsynchronizować pracy dwóch komputerów: a to obrazu nie ma, a to dźwięku.
Dla niektórych widzów to może i dobrze, że program nie idzie na żywo. Jeden z twórców "Słownika..." opowiadał mi, że pewnego razu jedna pani połączyła się z wami z Nowego Jorku, a tu nagle, za jej plecami, pojawił się mąż. Rozebrany! Nie wiedział, że żona z kimś przez komputer rozmawia. Trzeba było na nowo nagrywać.

Niepotrzebnie. Z punktu widzenia współczesnej poetyki telewizyjnej, nieważne jest to, co człowiek w telewizorze mówi, ale ważne, żeby się coś ruszało (uśmiech). Był taki program "Ogród sztuk" - to była wspaniała audycja prowadzona przez Kamilę Drecką. Tam były rozmowy o filozofii, o literaturze, o sztuce, ale otoczenie tej audycji było męczące: w tle zawsze coś musiało się ruszać. Pamiętam jeden z odcinków "Ogrodu sztuk", w tle cyrkowcy się huśtali na trapezie, jakieś zwierzątka chodziły. Cudowanie, wydziwianie. Nawet moim realizatorom, jeszcze w "Ojczyźnie-Polszczyźnie" mówiłem: "Weźcie przykład z nagrywanych w Oksfordzie programów profesora Leszka Kołakowskiego, tych jego wykładzików, jak on o tych swoich gawędach mówił. Jedna kamera, spokojny, stabilny kadr na mówiącego profesora. Bo nie we wszystkich programach, wszystko na ekranie musi się ruszać".

Od lat, to Pan jest centralną postacią, głównym aktorem, który gra na wizji. Jaka jest recepta na sukces? Jak przez dziesięciolecia przyciągnąć uwagę widza i ją przytrzymać?

Nie wiem. Sam się dziwię. Bo ja, aż do matury, byłem bardzo nieśmiałym dzieckiem. Przymuszany niekiedy do występu publicznego, później go odchorowywałem, bardzo go przeżywałem. Może to wynikało ze specyfiki górnośląskich szkół: one były albo męskie, albo żeńskie. Nie było koedukacji. Myśmy w związku z tym, chłopcy, byliśmy potwornie nieśmiali. Zwłaszcza w relacjach chłopięco-dziewczęcych. Moje pierwsze koleżanki miałem dopiero na studiach. I wtedy przyszło ośmielenie: koleżanki i koledzy wybrali mnie na starostę roku i byłem tym starostą do końca studiów. Musiałem publicznie prezentować się przed studentami. Może to mam też w genach - bo oboje rodzice byli nauczycielami, przed uczniami musieli "występować", przykuwać ich uwagę.

Zachowanie przed kamerą, sposób mówienia... Czerpał Pan z jakichś wzorców?

Od dziecka miałem swoich ulubieńców telewizyjnych. Ja ich mogę Panu przywołać: Bohdan Tomaszewski, Bogdan Tuszyński, Jan Zakrzewski - on prowadził kiedyś teleturnieje, potem był korespondentem radia i telewizji w Paryżu, a potem w Nowym Jorku. We Wrocławiu był też legendarny kaznodzieja, który przyszedł do nas w 1962 roku z Przemyśla - ks. prof. Julian Michalec. Ja się w nich bardzo, ale to bardzo, zapatrzyłem. Michalec mówił o Panu Bogu, ale ja, patrząc na siebie, widzę go w ruchach, w zachowaniu. Od niego wziąłem frazowanie, sposób artykulacji poszczególnych dźwięków. W lipcu radiowcy zrobili ze mną wywiad - tak się złożyło, że był on emitowany w dniach kolejnych, na 92 urodziny Bohdana Tomaszewskiego. I Tomaszewskiego słuchałem w środę z okazji jego urodzin, a potem wywiad ze mną leciał w niedzielę. Przepraszam, bo to może zabrzmieć nieskromnie, ale faktem jest, że jak ja siebie słuchałem, to powiedziałem: "Janek, przecież tyś wszystko zerżnął - mówiąc potocznie - od Bohdana Tomaszewskiego". Bo siedzą we mnie jakieś jego relacje, transmisje z konkretnych biegów: a to trzy kilometry z przeszkodami na Mistrzostwach Europy. Zwycięstwo Chromika. A to jakaś inna relacja - rzut oszczepem w Australii. I gdy tak na siebie patrzę, i siebie słucham, to jestem takie połączenie księdza Michalca z Bohdanem Tomaszewskim z tą gestycznością mojego ojca. To taka moja przypadłość charakterologiczna, że umiem naśladować.

Ta Pana gestykulacja, to kręcenie ręką, podnoszenie dłoni do góry - to Pana znaki rozpoznawcze.

Gdybym był człowiekiem gestycznie i mimicznie statycznym, to ten program byłby zdjęty po trzech miesiącach z anteny. Martwa twarz w telewizji nie miałaby szans. Oczywiście miałem już takie głosy, że te moje gesty nie przystoją inteligentowi polskiemu. Ktoś inny powiedział: "A ja na te jego machające ręce patrzeć nie mogę". To się zdarza, to się pojawia. A ja wiem, że dzięki tej swojej niespokojności, dzięki tym gestom, trwam w telewizji 27 lat.
Kabaret Pod Wyrwigroszem zrobił nawet parodię Pana występów, Pana gestykulacji, tego podnoszenia prawej ręki, kręcenia nią.

Mój starszy wnuk zna ten skecz na pamięć i mi go często prezentuje we własnym wykonaniu. Kapitalnie to robi. I w komputerze puszcza i pokazuje młodszemu wnukowi. A studenci mówią: "Miodek - zakręcacz żarówek". Tak żartobliwie.

Rzeczywiście, coś w tym jest, kiedy Pan tak prawą dłonią gestykuluje. Jakby Pan żarówkę wkręcał.

Mój serdeczny kolega Jerzy Bralczyk jednak się ciągle zastanawia: "Jasiu, a ja tak patrząc na ciebie, to do końca nie wiem, czy ty jesteś »odkręcacz« czy »zakręcacz« tych żarówek. Zależy, w którą stronę kręcisz ręką".

Popularność Pana programu wynika pewnie też z tego, że Polacy ciągle są żądni wiedzy o języku polskim.

Z ust mi Pan to wyjął. Dwie są społeczności w Europie, tak przejęte sprawami językowymi: Francuzi i Polacy. U nas jest to zdeterminowane trudną historią: nie było nas na mapie przez ponad sto lat, dlatego język traktujemy bardzo uczuciowo. Chociaż twierdzę, że kiedy przyszła wolność, to aż tak bardzo, jak przed '89 rokiem, językiem się nie przejmujemy. Ale jednak ciągle jest dla nas ważny. Z tego słyniemy.

Stąd popularność programu "Słownik polsko@polski": i wśród Polaków w kraju, jak i za granicą.

Dzięki TVP Polonia przybyło mi widzów z zagranicy. A od tego tygodnia znów można oglądać mój program, we wtorki, w TVP 1. Nigdy wcześniej nie występowałem w "Jedynce", bo przez 20 lat "Ojczyzna-Polszczyzna" była emitowana w "Dwójce".

Kto wymyślił "Ojczyznę-Polszczyznę", kto odkrył profesora Miodka dla telewizji?

Władysław Tomasz Stecewicz. Zobaczył mnie w styczniu 1987 roku na "Święcie Słowa" w Świdnicy. I tutaj muszę powiedzieć: nie byłoby profesora Miodka w telewizji, gdyby nie pańska gazeta, gdyby nie moje felietony "Rzecz o języku". A moja przygoda z gazetą zaczęła się w listopadzie 1968 roku, kiedy nawet nie byłem jeszcze asystentem Uniwersytetu Wrocławskiego, tylko stażystą. I ówcześni dwaj szefowie "Słowa Polskiego" - główny: Zbigniew Tempski i jego zastępca: Roman Karpiński zwrócili się do swojego kolegi z lat uniwersyteckich - Stanisława Pietraszki, późniejszego profesora, twórcy kulturoznawstwa: "Stasiu, chcielibyśmy wskrzesić rubrykę, którą w latach 50. prowadził Stefan Reczek, a który w roku '64 przeniósł się do Rzeszowa". Przez jakiś czas po Reczku tę rubrykę prowadziła redaktorka wydawnictwa Ossolineum - Anna Cieślarowa, ale w pewnym momencie przeniosła się z tą rubryką ze "Słowa Polskiego" do "Gazety Robotniczej". I w "Słowie Polskim" znów była pustka. Pietraszko zawołał mnie i zza tych swoich ciemnych okularów do mnie przemówił: "Panie kolego, taka jest propozycja ze "Słowa Polskiego", żeby wskrzesić rubrykę Stefana Reczka. Czy Pan by się tego podjął?". Oczywiście znałem te felietony, czytywałem je jako student. Odpowiedziałem: "Jeśli się profesor Rospond, mój ówczesny szef, zgodzi". Pobiegłem z tym do Rosponda, a profesor mi na to: "Dobrze, ale niech mi Pan najpierw przyniesie parę odcinków, chcę je najpierw zobaczyć". Jakieś pięć pierwszych Rospond przeczytał. Jak mu przyniosłem szósty - powiedział: "Nie trzeba, ufam panu, pan tam żadnych głupstw nie pisze. Proszę sobie spokojnie tę rubrykę prowadzić".

Pamięta Pan pierwszy odcinek.

Oczywiście. Nosił tytuł "Liberalizm językoznawców". Bo co drugi użytkownik języka twierdzi, że Bralczyk, że Markowski, że Miodek to są liberałowie, oni na wszystko pozwalają. Nie mogą zrozumieć, że pewne kategorie gramatyczne obsługiwane są przez dwie formy i ja muszę powiedzieć, że jest i tak, i tak dobrze. Natomiast każdy też fakt, który jest błędem, z punktu widzenia obowiązującej normy, ma jakąś przyczynę. I ja, prowadząc "Rzecz o języku", tym się różnię od słownika, że ja tę przyczynę błędu wskazać muszę. W słowniku pod hasłem "pójść" znajdzie pan wskazanie: "poszedłem" (nie: "poszłem"), a moim obowiązkiem, jako redaktora rubryki w "Gazecie Wrocławskiej", jest powiedzieć, dlaczego tak wielu Polaków mówi "poszłem", zamiast "poszedłem". Dla wielu wskazanie przyczyny tego błędu, równa się błogosławieństwu. Bo Miodek liberał. A tak nie jest. Pierwszy odcinek - "Liberalizm językoznawców" - poświęcony był "włanczaniu", "dołanczaniu", "przełanczaniu". Tłumaczyłem, dlaczego tak wielu Polaków robi te błędy.
A ile odcinków "Rzeczy o języku" Pan napisał?

W w piątkowej "Gazecie Wrocławskiej", był 2284. Murowanie jestem najstarszym felietonistą w Polsce - wiekiem pewnie nie, ale stażem, liczbą napisanych odcinków.

2284 - fenomenalną ma Pan pamięć.

Gdzie tam. To wszystko dzięki tacie - on wycinał wszystkie moje felietony, wklejał do zeszytu i numerował. Tata umarł w 2002 roku, 12 lat temu, a ja po nim wycinam z gazety, wklejam, numeruję - stąd wiem. Tak samo tata prowadził mi całą buchalterię związaną z Ruchem Chorzów w pierwszej lidze. Ja mam każdy mecz Ruchu zanotowany: 1003 zwycięstwa, 562 porażki, 520 remisów, stosunek bramek.

Przez te wszystkie lata nie miał Pan ani jednego tygodnia przerwy w pisaniu "Rzeczy o języku"?

Nie miałem. Nawet, gdy wyjechałem do Niemiec, to na maszynie bez czcionki polskiej, bez "ł", bez "ą", bez "ę" pisałem, a ołówkiem dopisywałem ogonki, przekreślałem "l" i słałem do Polski, do Wrocławia.

Wróćmy do telewizji. Na początku rozmowy wspomniałem o tej wpadce z rozebranym mężczyzną, który nieświadomy, że żona połączyła się na Skype ze "Słownikiem polsko@polskim", przechadzał się za jej plecami. Pewnie były też inne "wypadki przy pracy".

Raz tak się śmialiśmy, że musieliśmy przerwać nagranie. Połączył się z nami Amerykanin, rysy miał azjatyckie. Pięknie po polsku mówił. I Agata Dzikowska, prowadząca program, zapytała: "Czy ma Pan jakieś polskie korzenie?". Na to pan Li odpowiedział: "Nie mam żadnego korzenia". Łzy nam ciekły po policzkach ze śmiechu.

Jedna z pań zapytała na antenie, czy sprzedawana w Polsce "słonina" to mięso ze... słonia.

Bo ona była przekonana, logicznie myśląc, że jeśli sprzedaje się koninę, czyli mięso z konia, wołowinę, czyli mięso z woła, cielęcinę z cielaka, to i słonina - że jest ze słonia.

Dzięki tym rozmowom na Skype ma Pan do czynienia z różnymi kulturami. Pewien Egipcjanin, zanim zaczął z Panem rozmawiać, to przedstawił całą swoją rodzinę, po kolei: od dziadka, poprzez brata, po synów...

Wyszła ta arabska rodzinność. Było to bardzo sympatyczne, choć zaskakujące. A wśród pań łączących się do mnie z Niemiec, Anglii czy ze Szwecji, zaskakiwało mnie to, że przedstawiają się, choć są kobietami,: "Witkowski", "Kowalski", "Zakrzewski". Tłumaczyły, że w rozmowach z Polakami one są Witkowską, Kowalską, Zakrzewską, ale na Zachodzie mają nazwisko, brzmiące jak ich męża, po męsku. Bo gdyby chciały mieć swoje nazwisko z "ą" na końcu, to musiałyby przejść urzędniczy korowód ze zmianą nazwiska. Te dzwoniące panie prosiły na antenie, żeby zrozumieć, w jakiej są sytuacji. Że są skazane na takie, a nie inne brzmienia swoich nazwisk. I pod tym względem ta audycja jest kształcąca. Muszę też jeszcze jedno podkreślić - "Słownik polsko@polski", jak i "Rzecz o języku" w Pana gazecie, dają mi bardzo dużo pożytku naukowego: mam cudowny kapitał naukowy w postaci wglądu w stan świadomości normatywnej współczesnych Polaków. Na bieżąco mówią mi na antenie TV czy w listach do redakcji o swoich problemach, wątpliwościach językowych. Ja się ciągle uczę czegoś nowego od czytelników, czegoś nowego od widzów się dowiaduję. To cudowna przygoda mojego życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska